piątek, 15 marca 2013

HAUST POWIETRZA

Dotlenienie, to pierwsze słowo, z jakim kojarzę wycieczkę pierwszej marcowej niedzieli. Wydaje się ona być teraz taka nierzeczywiście wiosenna. Niby jest już dużo cieplej, ale znowu słońca jak na lekarstwo, ciągle leje (nawet nie pada), a dodatkowe atrakcje z burzami tylko denerwują Druso.  Deszczem mogę obdarować w nadmiarze. Jest ktoś chętny?
Tak długo sklecałam ten wpis, że pogoda ciut się poprawiła, hi hi hi.
Przenieśmy się do wyjątkowo słonecznej niedzieli 3 marca, z powietrzem lekko ostrym po porannym przymrozku. Do południa na tyle się ogrzało, że żadnym ryzykiem nie było założenie lżejszej kurtki.
Aż się prosiło o wycieczkę, taką bez zwiedzania, napowietrzną, a raczej napowietrzającą, żebym pooddychała nie tylko oparami parafiny :)
Szczęśliwie w oczy wpadło mi zaproszenie do Fattoria di Maiano. I wcale nie ciągnęła mnie zbytnio wystawa, czy mercato, gdyż już trochę czuję, że zazwyczaj jest więcej szumu, niż treści, zwłaszcza w zapowiedziach tego typu imprez.
Miejsce!

Fattoria di Maiano jest położona nieopodal Fiesole, i niektóre jej przestrzenie stały się scenografią ujęć  "Pokoju z widokiem". No tego nie mogłam sobie odpuścić! Już zapewne wielu z Was wie, że lubię jeździć śladami filmów.
Bardzo naiwnie wymyśliłam, że zjemy na miejscu. Najlepiej coś z grilla.
I owszem! Grill był, zjedliśmy, lecz po godzinie stania w kolejce. Stania w totalnym dymie. Jak nic wtedy dopiero potrzebny był haust powietrza.
Przyznam jednak, że buła z surową kiełbasą upieczoną na grillu smakowała wybornie :)
Ja i tak cały czas nie stałam i nie czekałam na wydanie posiłku. Poszłam pooglądać powciskanie niemal w każdy kąt fattorii stoiska z biżuterią, torbami, starociami, lalkami, roślinami, obrazami, itp, itd.
Ze skruchą napiszę, że niepotrzebnie pomstowałam na poziom mercato, jeszcze przed jego zobaczeniem. W Maiano wcale nie było kiczowato i podle. Oprócz sukienek i torebek, których nie nabyłam, nie kupiłam jeszcze pięknych tkaninowych ozdób do domu, czy też sprzętu i dodatków do ogrodu.
 Zachwyciły mnie rzeźby ogrodowe z metalu. W końcu coś bardzo odmiennego, lekkiego, myślę, że świetnie komponującego się z różnego rodzaju ogrodami. To dzieła jakiejś artystki, ale niestety nie zapisałam sobie nazwiska autorki.
Pozwoliłam sobie jedynie na skórzane cudo, mięciusieńkie, milusieńkie. W oryginale nazywało się to etui na noże. U mnie też się znajdzie nóż - jeden - do ostrzenia ołówków. Etui w nazwie więc pozostaje, ale głównie na pędzle i ołówki. Zawsze mi się marzyło takie porządne, przez kilka lat posługiwałam się zastępczo znalezionym wśród szpargałów śmiesznym czymś, ponoć na zegarki. Trochę jednak ciasne, zwłaszcza, gdy się wkładało do niego nowe, długie ołówki. O pędzlach to już mowy nie było.
Krzysztof też nabył coś dla siebie, w podobnej zresztą cenie.
Kupił oliwę, taką wyłącznie do sałat. Właściwie to ja też z tego skorzystam, ale nie byłam dotąd aż takim smakoszem, by łykać oliwę podczas degustacji i czuć, że jest wyśmienita. A ta jest. Faktycznie niebywały aromat i smak, z lekkim pieczeniem i drapaniem w gardle. Opakowanie jednak ma co najmniej dziwne. Mnie się skojarzyło z nalewką, Joannie z perfumami (mam nadzieję, że to nic nie znaczy, hi hi hi). Jest to oliwa z wybranych gatunków oliwek, zmieszanych w odpowiednich proporcjach, zbierana jedynie w dwa środkowe tygodnie listopada. Nawet proces produkcji jest pod pełną kontrolą gospodarstwa, bo mają własną nowoczesną tłoczarnię. W marcu cichą, błyszczącą metalem, czekającą na późną jesień.
Dlaczego do tego kolażu podpięłam zdjęcie biletu z autostrady? Bo to rzadkość. Zazwyczaj oddaje się go w okienku, przy zjeździe, lecz tym razem był strajk. Śmialiśmy się więc, że częściowo prezenty zasponsorowały nam Włoskie Autostrady.
Marketingowo impreza to jeden wielki sukces. Przyjeżdżają na nią tłumy ludzi, zwłaszcza rodziny. Bardzo spodobał mi się widok dzieciaków krążących po labiryncie z żywopłotów.
Wykorzystano sezon dość niemrawy w turystyce. Widać, że struktura jest też przystosowana pod agriturismo. Musi być cudownie pływać w basenie z widokiem na wzgórza, po których przechadzali się bohaterowie filmu, a u stóp których w oddali migocze Florencja.
Krzysztof nie mógł odpuścić spotkaniu ze zwierzakami. Jego ulubionym zwierzęciem domowym jest koń z miękkimi chrapami, ale i młodym osiołkiem nie pogardził.
Miałyby nasze smoki na co ujadać. A okazało się, że mogliśmy z nimi wejść. No cóż, zostały w domu.
W gaju oliwnym urządzono ogród zabaw dla dzieci, ale nie tylko one potęgowały nasilenie dźwięków.
Niestety, nie można było tego dnia zwiedzić Villa di Maiano, a raczej chyba jej ogrodu, bo sam dom jest zamieszkały na co dzień.
Wystarczy już tego dobrego?
Zajrzeliśmy do kościoła przylegającego do gospodarstwa.
Eeeee, może by tak coś jeszcze? Fiesole na wyciągnięcie ręki.
A na głównym placu rynek antykwaryczny. Poszukuję starych typowych toskańskich haftowanych zasłonek, więc rozejrzałam się po kramach. Akurat tego, co chciałam, nie znalazłam. Za to żal było mi nawet wzrokiem opuszczać mały pulpit do pisania. Może kiedyś?
Poszliśmy zajrzeć do katedry i ... nie zajrzeliśmy. Z powodu braku osób do pilnowania, świątynia jest nieczynna popołudniami. Szkoda, z chęcią utrwaliłabym to, co już kiedyś widziałam. I na pewno znalazłoby się coś nowego, czego oko od razu nie zobaczy.
I co? Już tak wracać do domu?
Namówiłam Krzysztofa do wejścia na pobliskie wzgórze, jeszcze przeze mnie niewidziane. Coś mi przez mgłę się kojarzyło, że tam powinno być jakieś opactwo.
Ha!
Najpierw to był haust widokowy. No co ja poradzę, żem ślepo zakochana w kopule Duomo, mogę na nią patrzeć i patrzeć, zresztą jak i na większość Florencji :)
Nie jestem w tym osamotniona. Może nie posunę się do picia z butelki najtańszego vinsanto, jak to widziałam w wykonaniu jakiejś francuskojęzycznej dziewczyny. Zresztą po co pić, gdy można upoić się samą panoramą? Poza tym to dość niebezpieczne zajęcie w połączeniu z siedzeniem na murku, bo z drugiej jego strony jest kilka metrów w dół.
A potem to był haust ducha, mistyki, piękna i tego, co tylko może dać stare opactwo. Jednak aż tak źle z moją pamięcią nie jest i dobrze mi się kołatali franciszkanie po głowie.
Ciekawe, że wcale od razu nie weszliśmy do kościoła. Coś nas ciągnęło boczne wejście. A tam już czekały takie smaczki, jak chiostro ze studnią, jedno z dwóch w klasztorze.

Poruszyły mnie malutkie cele mnisze.
Zatrzymany czas.
Stareńkie meble wyrzeźbione dotykiem. Gdzieś w nierównościach ścian zatrzymały się odgłosy skrzypienia pióra.
O czym pisali?
Jakie kantyki Bogu wyśpiewali?
Haust ciszy.
Zapewne ciekawe jest muzeum misyjne, umieszczone w podziemiach, ale jakoś mi nie pasowały atmosferą skądinąd piękne chińskie i egipskie wytwory przywiezione przez dawnych misjonarzy. Przeszłam szybko, żeby zobaczyć, ale pod powiekami chcę zapamiętać jedyną, prostą gotycką nawę kościoła i jej klejnoty na ścianach.
Tak się skupiłam na obrazach, że nie zrobiłam ani jednego zdjęcia wnętrza.
Tym razem nie korciło mnie ich analizowanie.
Wystarczył haust zapatrzenia.

24 komentarze:

  1. Panorama Florencji-bezcenna,
    będę ten widok pamiętać zawsze,
    może wrócę do Fiesole w kwietniu,
    daj Boże:)
    Małgosia z Chorzowa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Daj szczodrze i ze słońcem i na jak najdłużej, Boże :)

      Usuń
  2. Juz zapisalam w notesiku.Fiesole i okolice tak czy tak na wysokiej pozycji mojej listy
    Grazyna.P

    OdpowiedzUsuń
  3. Mnóstwo wrażeń! A etui na ołówki jest piękne i naprawdę baardzo mięciutkie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie napisałam, jak je określiłaś, bo muszę mieć jakieś Twoje powiedzonka tylko dla siebie, hi hi hi.

      Usuń
  4. Znowu takie piękne zdjęcia! Też tam siedziałam, no nie na murku akurat, ale na ławce, i fotografowałam Florencję z mężem, a drugi raz z przyjaciółką. Od póżnego popołudnia, przez zapadający zmrok, do nocy, kiedy wszystko się rozświetlało w dolinie... Nie muszę zamykać oczu, żeby to widzieć...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też z tych ławeczkowych, bo murek gryzie się z moim lękiem wysokości :)

      Usuń
  5. Wspaniale pogrupowałaś hausty! Patrzę urzeczona i tęsknię....

    OdpowiedzUsuń
  6. Zazdroszczę Pani tych wycieczek. Dobrze, że możemy zdjęcia pooglądać i poczytać. A św. Franciszek tak ładnie tematycznie spiął z poprzednim wpisem. Ja też wkrótce, jak co roku w Wielkim Tygodniu, wybieram się do franciszkanów ale do Kalwarii Zebrzydowskiej, a tam będą tysiące ludzi.
    Życzę Pani następnych równie ciekawych wypadów (bo i my skorzystamy)
    Marysia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miła taka interesowność, postaram się ją zaspokajać :)

      Usuń
  7. Witam,

    ogrodowe ozdoby przypominają mi bardzo prace Pani z Veneto, którą spotkałam we Florencji na wystawie w ogrodzie Orticultura,
    tutaj znalazłam jak mi się wydaje jej namiary
    Donà Enio

    di Enio Dona’ – Artigiano

    Creazioni in ferro riciclato per il giardino.

    Via Pave, 33/A – 30010 Campolongo Maggiore – VE

    Tel. 049 5848383 Fax 049 5848383 Cell. 393 9776125

    Email: lucidiseta@libero.it -
    może to ona??? W każdym bądź razie rzeźby prezentowane były bardzo podobne do tych , które sfotografowałaś w Maiano. Znalazłam chyba też stronę jej na facebooku, ja nie używam więc nie mogę podejrzeć bardziej.
    https://www.facebook.com/hirondelle.didonaennio
    Pozdrawiam,
    Małgorzata Kistryn

    OdpowiedzUsuń
  8. Dzień dobry z rana, dziękuję za kartkę z białym tłem - doszła! A gdybyś czasem chciała zobaczyć, co u mnie, albo u moich koni, to zapraszam tu - http://www.mojekonikipolskie.blogspot.com/, to blog Pauliny i mój, ale zazwyczaj da się wyczaić, kto pisze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, dzięki. Czyli karteczki już dotarły do wszystkich wylosowanych :) Pogłaszcz czasem te swoje koniki ode mnie :)

      Usuń
  9. Pani Małgosiu, tak miło jest czytać Pani posty i oglądać malownicze zdjęcia z okolic Toskanii. Od niedawna jestem stałą czytelniczką "Toskańskich zapisków..." i muszę szczerze się przyznać, że nie ma dnia, żebym nie sprawdzała czy nie pojawił się jakiś nowy wpis - chyba się uzależniłam ;)

    Sama parę lat temu miałam okazję mieszkać w Toskanii -dokładnie w Carrarze, w ramach studenckiej wymiany programu Erasmus. Z dzisiejszego punktu widzenia, mogłam lepiej wykorzystać swój pobyt, na zwiedzenie i poznanie tego pięknego regionu Italii. Dzięki Pani postom nadrabiam zaległości :)

    Mam nadzieję, że za jakiś czas ponownie odwiedzę ziemię Etrusków i sama będę kreśliła ołówkiem najpiękniejsze wspomnienia.

    Pozdrawiam,
    Małgosia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kłaniam się nisko nowej czytelniczce :) Tak, ołówek, to bardzo dobre narzędzie, nieprawdaż? Bo z dłutem (jak się domyślam Erasmus był na wydziale rzeźby?) to na wycieczki raczej niekoniecznie :) Etruskowie czekają :)

      Usuń
    2. płynęłam wtedy pod prąd - wydział malarstwa :)

      Usuń
    3. Cha, cha! Ale jestem stereotypowa, że jak Carrara to tylko rzeźba :) Pozdrawiam i proszę choć o jakąś literkę pod wpisem dla rozpoznania.

      Usuń
  10. Haust przyjemności u Ciebie jak zawsze. Pooddychałam Toskanią. Chciałabym jeszcze

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na razie ciężko z pogodą i czasem, ale jeszcze półtora miesiąca :) Choć na poprawę pogody liczę znacznie szybszą.

      Usuń
  11. Widoki ze wzgórza upajające, światło niesamowite, jedyne czego żałuję, że tak skąpisz i jedynie w kolażach panoramy dajesz skosztować ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Albo tak, albo nie wiem, ile wpisów na miesiąc zdołałabym zrobić. Jeden? Żaden? I tak z ledwością utrzymuję teraz jako taką częstotliwość.

      Usuń