poniedziałek, 21 września 2015

SKUTKI PICIA ...

... wina. Ogólnie to chciałabym napisać o skutkach pi...sania bloga.

Wódki nie lubię, a wino i owszem :) 
To jeden z tutjeszych zwyczajów kulinarnych, który idealnie odpowiada mojemu organizmowi, nie tylko żołądkowi, sprawiającemu w Polsce wielkie problemy. Z chęcią zgadzam się z tezą pewnego badacza długowieczności, że lampka czerwonego wina jest wręcz niezbędna. 
A że wino ma różne ceny, oj, bardzo różne, trzeba jakoś z rozumem podejść do tematu. I tu znowu przydaje się znajomość zwyczaju kupowania wina sfuso, czyli luzem.
Kiedyś kupowaliśmy je w winiarni Mazza, o czym w 2009 roku napisałam osobny artykuł. Potem zaopatrywaliśmy się bliżej nas. Jednak tęskno było mi za tym winem od Mazzy, i czerwone bardziej mi odpowiadało, a o różowym to już nie wspomnę. Tylko tam!
Gdy więc wymyśliłam wycieczkę w okolice Poggibonsi, aż się prosiło, by wstąpić znowu do braci Mazza.
Jak przystało na dobrych sprzedawców, poznali nas, a jakże!
Roberto opowiadał nam, że przyjeżdża do nich dużo Polaków, zastanawiał się, skąd się o nich dowiedzieli. Czy jakiś hotel ich do nich wysyłał, czy agroturystyka? W końcu kiedyś ktoś mu powiedział, że znalazł pewien polski blog, na którym pisano o winie różowym sfuso. Przyznałam się, że to ja o nich napisałam. Roberto bardzo się ucieszył, że w końcu mógł powiązać osobę, z zagadką kupców rodaków.
Chyba, że ktoś jeszcze, z nieznanego mi bloga wspomniał o tej winnicy? Wtedy proszę o zgłoszenie się do mnie, podzielę się winem, które na odchodne dostałam od Mazza. 

Nie minął tydzień, gdy z pewnymi osobami, o czym za chwilę, znalazłam się w Certaldo "U Chichibio", osterii odkrytej trzy lata temu (tu artykuł).  Byłam tam potem jeszcze kilka razy, więc właściciele już mnie trochę kojarzyli. I zowu powtórzyła sie sytuacja, jak u Mazza, na odchodnym z wdzięczności, że do nich przyprowadzam biesiadników, dostałam butelkę ich domowego wina. 

Wspomniałam, że byłam "U Chichibo" z pewnymi osobami. Ta mała, trzyosobowa grupka pojawiła się w moim życiu także skutkiem pisania bloga. Czytelników spotykałam już o wiele wcześniej i to tak dużo, że aż mi przykro, że nie wszystkich pamiętam. Tym razem, nie miałam do czynienia z moimi czytelnikami, lecz ... klientami. Ktoś polecił B., by spróbowała mnie zatrudnić na osobistego przewodnika po Toskanii. Kiedyś już mnie proszono o pilotowanie jakiejś grupy, ale było to kilka lat temu, nie czułam się na siłach. Nawet teraz zastanawiałam się, czy podołam. Namówił mnie Krzysztof, bym spróbowała. Miałam za sobą doświadczenie oprowadzenia dwóch dużych wycieczek po Florencji. Powiedziałam wtedy, że nigdy więcej. Nie mogę w trzy godziny opowiadać o ulubionym mieście. Poza tym, porażała mnie niemożność nawiązania osobistego kontaktu z oprowadzanymi, taka anonimowa ulotność. Stresowałam się, że nie będę umiała odpowiedzieć na jakieś pytanie, że moja wiedza o Florencji będzie niewystarczająca.
Tym razem oferta była bardzo atrakcyjna, nie tylko cenowo (z czego jestem bardzo zadowolona), ale przede wszystkim osoba mnie zatrudniająca to niezwykle barwna i ciekawa postać. Spodobał mi się też główny motyw pt."Małe toskańskie miasteczka i krajobrazy" w autorskiej propozycji oprowadzającej i obwożącej, czyli mnie :)

Takie oto miłe skutki pisania bloga ostatnio mnie spotkały, dlatego też długo już nic nie napisałam, bo właśnie wróciłam do domu. To był bardzo intensywny tydzień, o czym w najbliższym czasie. 

12 komentarzy:

  1. Wróciłaś! :)
    "w rzeczy samej " :)))))))
    My u Mazzy zawsze mówimy skąd się wzięliśmy i na wszelki wypadek pozdrawiamy pana Mazzę od księdza z Pistoi i jego gospodyni :).
    Kinga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W rzeczy samej wróciłam :) Oo, to może on o Was mówił, że z bloga ludzie wzięli adres? Ale wtedy, by raczej skojarzyli z Krzysztofem, no nie?

      Usuń
  2. Miłe :) A takie zwiedzanie pod kierunkiem pasjonata to najlepsze zwiedzanie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że i oprowadzani mają takie zdanie :)

      Usuń
    2. Jak nie wybiegli przez zamknięte drzwi niczym bohaterowie kreskówek, to mają takie zdanie ;)

      Usuń
  3. Jak zwykle cudowna ;-)))
    I etykietka Ser Gino braci Mazza mi się przypomniała, kto wie czy jeszcze nie mam ich wina - takie trzymam na specjalne okazje ;-))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest nadzieja, że będzie dobre. Ostatnio trafiło nam się wino 28 letnie - zupełnie znośnie, nie zoctowało :)

      Usuń
  4. Małgosiu, korzystanie z tego rodzaju zachęty do odwiedzenia jakiegoś miejsca (turystycznego kub...kulinarnego) jaką jest informacja ulubionego bloggera, jest bardzo sympatyczne - zwykle trafione. Ostatnio poleciłam moim dzieciom wspomnianą przez Ciebie restauracyjkę na Zatybrzu w Rzymie. Byli, skosztowali, zachwycili się! To tak, jakby polecił ktoś bliski, znajomy. Dziękuję za te "tropy", nie tylko kulinarne. Zawsze chętnie z nich korzystam.
    Pozdrawiam serdecznie
    Ewa z Legnicy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chodziło oczywiście o "La Fraschetta".

      Usuń
    2. Oo, rewelacja! Cieszę się, bo to moja ulubiona kulinarna ostoja w Rzymie. Ostatnio właśnie znowu ją komuś polecałam.

      Usuń
  5. My się już uporaliśmy z trójką ;) A jedna butelka za taką rekomendację to i tak mało o podziale pomyslałam ... A propos podziału ! Zdaje się, że ja coś wspomniałam na blogu :))))))

    OdpowiedzUsuń