sobota, 18 czerwca 2016

LO STATO DELLA MENTE

W końcu dotarłam zapiskami do samego Neapolu.

Skoro już mieliśmy jechać na wystawę Mitoraja, to, biorąc pod uwagę odległość, trzeba było pomyśleć o noclegu. A skoro Pompeje są tak niedaleko, to wybór miejsca nasuwał się sam.

Dzisiaj nie napiszę o miejsach, czy zabytkowych obiektach zobaczonych podczas trzydniowego pobytu.
Dzisiaj będzie głównie o mieście, o ludziach, o swoistym fenomenie, który obserwowałam, zastanawiając się, czy chciałabym być jego częścią. Wszystko to wrażenia z punktu widzenia trzydniowej turystki, pani mało imprezującej, w średnim wieku. Nie znam statystyk, nie chciałabym, by ktoś odniósł krzywdzące wrażenie uogólnień, opowiem o tym, co zobaczyłam.

Miasto oszałamia wielkością i poczuciem chaosu. Co ciekawe, to poczucie wzrastało we mnie z każdą godziną. Na początku wszystko wydaje się być takie, jak "gdzie indziej". Wysiedliśmy na Dworcu Napoli Centrale, mimo mało precyzyjnych oznaczeń, udało nam się znaleźć odpowiednią stację metra. Idąc w jej kierunku pasażer jest otoczony współczesną architekturą, która mami, że dalej też tak będzie. Stacje metra częściowo podtrzymują to wrażenie. Najbardziej "odlotowa" jest stacja Toledo.

W końcu trzeba wyłonić się na wierzch i wtedy ...
Buch!

Nie da się nie zauważyć - wszystko, ale to absolutnie wszystko jest zasmarowane graffiti.
Nie umiem sobie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego? Skąd takie bazgractwo? Rzadko przejawia się w nim talent. Jak to bywa z graffiti, często jest agresywne, przesiąknięte złymi emocjami, albo co najmniej złym gustem. Czy to ma jakąś głęboką przyczynę socjologiczną? Nie znam środowiska włoskich grafficiarzy. W Polsce kiedyś trochę poznałam, ze zdziwieniem po czasie stwierdzam, że większość pochodziła z dobrze sytuowanych rodzin. Takie farby nieźle kosztują. Ale w Neapolu nie widać, żeby były niedostępne przeciętnemu portfelowu. Kto zamalował miasto? Nie bacząc na żadne, dosłownie, świętości.

Czy mieszkańcy Neapolu są w jakiś specjalny sposób obdarzeni dodatkowym genem mola książkowego?
Takiego zatrzęsienia księgarni, antykwariatów nigdy nigdzie nie spotkałam. Klientów za to niewielu, oj, niewielu.

Jak ten fenomen przekłada się na autentyczne oczytanie?

Czy ktoś, kto wie, co oznacza słowo vanitas nazwie tak sklep ze ślubnymi sukniami? A może właścicielem jest człowiek o bardzo zdystansowanym podejściu do życia, może chce powiedzieć narzeczonym, że wszystko to marność? Nawet ich miłość? No, niemożliwe!

Podobnie jest ze sklepami muzycznymi. Na uliczce, przy której mieściło się nasze B&B, było ich chyba z sześć. Każdy z trochę innym towarem.

Zapotrzebowanie na instrumenty  do muzykowania o wiele lepiej przekłada się na moje obserwacje, ale nie na liczbę klientów w tych sklepach. Spotykaliśmy ludzi śpiewających, grających, nie wszyscy wystawiali kapelusz, czy futerał na drobne. Raczej nie potrzebowali aż tak profesjonalnego sprzętu.
Do jednego grajka wrócę, bo musi pojawić się na samym końcu tego wpisu.

Spodziewałam się dużo większej grupy ostatnich imigrantów, ale wcale aż tak wielu ich nie było. Oczywiście Neapol, jako miasto portowe, samo w sobie musi być ludzkim tyglem. Odnosiłam wrażenie, że to co widzę, to nie najnowsza sytuacja. Znowu więc się zastanawiam, gdzie tkwi przyczyna? Czyżby ostatni przybysze nie przebywają  za długo na południu Włoch? Za biedne? No, nie wiem, w czym rzecz? A może akurat byłam w innych rejonach miasta?
A że jest biedniej, to widać gołym okiem, po cenach w sklepach, po ludziach i ich ubraniach. Dużo mniej tutaj powściągliwej, acz drogiej, elegancji.  Za to stanowczo więcej żebrzących.

Gołym okiem widać o wiele więcej ludzi pod wpływem narkotyków (porównuję z toskańskimi miastami).  Czy to rzutuje na poczucie bezpieczeństwa? Nie jestem specjalistką od uzależnień. Nie wiem.

Nad bezpieczeństwem mają też czuwać żołnierze, ale czy aby na pewno?
Stali zawsze w jednym miejscu na Piazza Dante, odchodzili od swojego auta może na kilka kroków, a już swoimi pomponami to raczej wywoływali we mnie bardziej chichot, niż chęć udania się po wsparcie "gdyby coś się stało". Domyślam się, że to jakaś zaszłość historyczna, ale jakaś taka niepoważna :)


Słynnych śmieci aż tyle nie było, jak to z opisów się słyszało.  Dało się przejść przez ulice. Zdarzały się jednak miejsca, które ewidentnie zostały zapomniane przez wszelkich śmieciarzy. Zwłaszcza jedna taka sterta wzbudziła we mnie smutek, bo było w niej pełno pieczywa.

Znajdowała się na tyłach jakiejś średniej szkoły. Czyżby młodzieży nie podeszło jedzenie? Widać było, że nie smakowało im już od wielu, wielu dni.

Zaskoczyli mnie też kelnerzy. Myślałam, że południe Włoch jest bardziej spontaniczne, rozgadane, a we wszystkich miejscach, gdzie jedliśmy, było uprzejmie, ale raczej z rezerwą. Ciekawe, że ani razu nie zdarzył nam się rozgadany kelner, czy barman, co spotykam niemal na każdym kroku w Toskanii. A może z daleka czuć obcymi? No ale wszak i tutaj jestem obcą. Znowu mam problem z rozgryzieniem tej kwestii. Tym bardziej, że mam wrażenie, że w Neapolu wszelka odmienność, wręcz dziwactwo, spotyka się z większą przychylnością. Może jednak to tylko wrażenie? A poza tym swój dziwak, to swój, a obcy to obcy :)

Następnym zaskoczeniem były domy na Starym Mieście. Mieszkania na parterze wychodziły wprost na ulicę, wiele osób nie miało problemów z brakiem podstawowej intymności. Jeśli się odgradzali, to bardziej przed złodziejami, niż wścibskim wzrokiem przechodniów.

Dzięki temu, że dało się zajrzeć do domów, zobaczyłam, że tzw. ludowa pobożność nie kończy się na ulicznych kapliczkach. Wnętrza też miały (pisząc ostrożnie) kiczowate ołtarzyki.

Pamiętacie moją kolekcję domofonów. W Neapolu jakże często są one zakratowane!

Nie mogłam też nie zauważyć stosunku do piłki nożnej. No, się nie da! Jest wszędzie. A ja jej tak nie lubię. Nie nadaję się do Neapolu. Ciekawa jestem czy Piazza Dante jest oświetlony tak, by można na nim rozgrywać mecze nocą? I to dwa obok siebie?

Wszystko to wprawiało mnie w konsternację. Z chęcią posłuchałabym jakiegoś naszego rodaka, który mieszka w Neapolu od lat. Jak się tam odnajduje? Oczywiście ukochany Gustaw Herling-Grudziński opowiedział wiele o Neapolu, jednak to była specyficzna opowieść.
Obserwowałam Neapol wyrywkowo, ja - turystka, z tak dużą nieznajomością, patrzyłam na dziwne miasto, niemal zupełnie nie widziałam jego bardziej współczesnych dzielnic. Jak ludzie w nim żyją? Jest coś pociągającego w tej metropolii. Cały czas miałam wrażenie, że czegoś nie łapię, że ten naskórek, który zobaczyłam coś skrywa. Dlaczego Rosa - starsza pani, która od lat mieszka w Pistoi, z takim rozrzewnieniem wspomina Neapol? Dlaczego chciałaby tam wrócić? Czy kiedyś odkryję fenomen Neapolu?

Czy choć trochę mówi o tym młodzież podczas zabawy z okazji zakończenia szkoły? Żadnego rocka, techno?

A może ten hipnotyzujący uliczny grajek śpiewający o Neapolu? 
Oczu i uszy oderwać od niego nie mogłam.
https://youtu.be/gCue91eNZEM

Tytuł tego artykułu to włoskie tłumaczenie słów użytych przez Jacka Hugo-Badera wobec Rosji. Idealnie pasują mi też do spotkania z Neapolem
- to nie jest miasto
- to stan umysłu (lo stato della mente).
SalvaSalva

13 komentarzy:

  1. Niesamowite skrajności. A my mamy wyobrażenie że w takich miejscach to tylko sztuka przez duże S. Pozdrawiam :-).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trochę tego dużedo S też się znajdzie - w następnym wpisie :)

      Usuń
  2. Faktycznie... Nie spodziewałam się, że Neapol tak się prezentuje. Nie widziałam nigdy tego miasta namacalnie, ale wydawało się takie majestatyczne. "Zobaczyć Neapol i umrzeć." Taka brama, ochrona. A może ten tygiel, jak Pani nazwała Neapol, właśnie filtruje, zatrzymuje to, co się da? Dziękuję za kolejny wspaniały tekst. Z przyjemnością je czytam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaznaczam, że widziałam bardzo niewielki fragment Neapolu. Więc nie jest to widok całościowy. To pierwsze wrażenia. A "Zobaczyć Neapol i umrzeć" ma chyba bardziej chorobowe podłoże - mówi się, że miasto portowe, więc usługi seksualne kwitły i kwitną, a to, zwłaszcza kiedyś, pociągało za sobą choróbska weneryczne, nierzadko prowadzące do śmierci. Stąd to umieranie po wizycie w Neapolu :)

      Usuń
  3. Hahhahahhahhahaaaa no to takie przewrotne byłoby powiedzenie? Miasta portowe często są zaniedbane przez ilość ludzi przetaczających się przez nie każdego dnia.

    OdpowiedzUsuń
  4. Stan umysłu... dobre podsumowanie Neapolu. Z jego róznorodnością, chaosem, mnogością zabytków, skrajnościami, ludzkim zabieganiem - z tym wszystkim trzeba się oswoić. Nabrać dystansu lub dać się miastu pochłonąć.
    Moja pierwsza, przelotna wizyta w Neapolu, miała miejsce ponad 10 lat temu. Nie polubiłam wtedy tego miasta, być moze własnie dlatego, że było tylko bazą wypadową do innych miejsc znajdujących się w pobliżu. Ale postanowiłam dać mu szansę - wiosną tego roku. I choć chaos i wariactwo takie same jak dawniej, to jednak zobaczyłam w nim o wiele więcej: masę ciekawych miejsc, na zwiedzenie ktorych będę w przyszłości potrzebowała więcej czasu, szczególny klimat miasta, sympatycznych ludzi, znakomitą kuchnię.
    Z pewnością tam wrócę. Choćby i sama.
    Kinga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla miejsc, zobaczonych i niezobaczonych, chcę bardzo wrócić, ale chciałabym wiedzieć, co takiego jest w mieszkańcach Neapolu. Trudno mi orzekać cokolwiek po niecałych trzech dniach wizyty w mieście.

      Usuń
    2. Nie wiem co - może są jacyś bardziej przyjaźni? troskliwi? zabawni? bezpretensjonalni?
      Pamiętam kobiety, które ostrzegały nas na przystanku przed złodziejami, nienachalnych kelnerów stojących przed restauracjami, sceny na ulicy typu człowiek na skuterze, które rozśmieszały nas do łez. I parę innych rzeczy. My też byłyśmy raczej krótko, więc bardzo możliwe że moje obserwacje też są wyrywkowe.
      Kinga

      Usuń
    3. No, wiesz, Wy to i na bezludnej wyspie dobrze byście się bawiły :)

      Usuń
  5. www.podrozyszczypta.pl21 czerwca 2016 08:52

    ja trafiłam na jednego rozgadanego kelnera :-) Neapolitańczycy kochają piłkę nożną, a Diego Maradonne ubóstwiają. Dzięki Diego klub S.S.C. Napoliw 1987 i 1990 mistrzostwo Włoch, zaś w 1989 Puchar UEFA. Każdy Neapolitańczyk chce być jak Diego :-) My przyjechaliśmy w niedzielę i od śmieci aż się w głowie kręciło. W poniedziałek wszystko zostało posprzątane. Mam nadzieję, że uda mi się wkrótce opisać moje wrażenia z pobytu w Neapolu. Zapraszam serdecznie na blog www.podrozyszczypta.pl Na razie stawiam pierwsze kroczki i miło mi będzie gościć wszystkich lubiących podróże i pozytywną energię. Wsparcie zawsze się przyda. Dobrego dnia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo jestem ciekawa wrażeń z Neapolu. Za zaproszenie dziękuję, już zaglądałam :) Życzę powodzenia i wytrwałości, a głównie weny, by tworzyć wpisy. W blogowaniu lubię też aspekt pamięci i porządkowania własnej wiedzy.

      Usuń
  6. Zapamiętałam cieniutką, najlepszą pizzę świata w restauracji, gdzie jadła ją słynna Margherita. I tak, chaos: tłum, zgiełk, ruch, brud na ulicach, upał - mimo listopada... To był 2007 r, niesamowity hotel na górze, w zdesakralizowanym klasztorze. Obłędny widok na zatokę, wyspę Capri i wulkan. Nie dało się tam oka zmrużyć z powodu gorąca i hałasu portowego miasta.
    Pozdrawiam, Aldona

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wolałam do tych najbardziej kultowych nie iść. Moją numer 1 jest pizza ze smażonymi kulkami ziemniaczanymi. Tęsknię za nią i nie wiem, dlaczego sama jeszcze nie spróbowałam jej zrobić.

      Usuń