Absolutnie nie sprawdziło się poleganie na opinii pani przyjmującej nas do B&B. Zaznaczyliśmy, że nie chcemy jeść pizzy, więc wybraliśmy jeden ze wskazanych lokali serwujących jeszcze inne potrawy. Krzysztof był w miarę zadowolony, ja w ogóle. Oprócz tego, że nie chciałam pizzy, to nie chciałam morskich potraw. Wybrałam ravioli, które okazały się mieć już długi, odgrzewany żywot.
Źle zaczęłam, ale nie piszę o tym, by narzekać, ale wyrazić zdziwienie, że polecenie przez tubylców nie zawsze musi być wiarygodne. Pani nie zdradziła nam sekretu, gdzie sama jada, powiedziała, że wszędzie w Neapolu dobrze się zje. Nie miała racji.
Tego samego dnia, wieczorem, idąc Spaccanapoli, czyli jednym długim ciągiem ulic tworzących oś miasta, udało nam się porządnie zgłodnieć. Nie szukaliśmy kultowych miejsc, nie mieliśmy o nich pojęcia, na chybił trafił wybraliśmy pizzerię "Donna Sofia" i ... zakochałam się w neapolitańskiej pizzy.
I to w jej ziemniaczanej odsłonie, bo zamówiłam sobie pizzę z kawałkami crocchè, czyli rodzajem paluszków ziemniaczanych (same w sobie pycha i do nich muszę wrócić we własnej kuchni, bom ja w ziemniakach rozmiłowana, choć staram się im tego zbyt często nie okazywać).
Śniadania mieliśmy w cenie B&B (jak sama nazwa wskazuje). Było szczodrze, właściwie na słodko. To mnie nie dziwi, nie narzekam, wiem, że tak tu się je, więc byłam na to przygotowana, że przez raptem dwa dni zacznę dzień bez soli.
Obiad zjedliśmy w Pompejach. Było w miarę smacznie, ale ... nie mieliśmy sił, by wymuszać na kelnerze pokazanie paragonu, a potraktował nas bardzo słono, biorąc pod uwagę, to co zjedliśmy i pamięć cen z szybko zabranych jadłospisów. Spuśćmy więc na lokal zasłonę milczenia.
Za kolację wystarczył nam aperol z podgryzajkami, bo syciliśmy się wspaniałymi widokami na miasto i zatokę. Czuliśmy, że tam należy wejść, ale najpierw poszliśmy na sam koniec ulicy położonej u stóp Zamku Sant'Elmo, gdy wróciliśmy, bar był już zamknięty, a restauracja jeszcze nieczynna. Udało się przekonać kelnera, by dał nam możliwość podwójnego smakowania.
Wspaniałe doświadczenie - z dedykacją, oczywiście, dla Kingi i wszystkich miłośników Aperol Spritz :)
I został nam ostatni dzień na spróbowanie kuchni Neapolitańskiej.
Nie ryzykowaliśmy już niczego innego. Poddałam się, mogę zjeść pizzę nawet na obiad, byle była tak pyszna, jak poprzedniego dnia. Pora obiadowa zastała nas w Muzeum Archeologicznym.
Tym razem zdaliśmy się na Tripadvisora, który wywiązał się z obowiązków znakomicie. Portal wskazał lokale w pobliżu, spośród których numer jeden była "Starita a Materdei".
Mieliśmy nie iść do kultowych miejsc, a zupełnie nieświadomie trafiliśmy do takiego, które funkcjonuje już ponad 100 lat, było planem filmowym "Złoto Neapolu" z Sofią Loren. Dla właścicieli wielkim powodem do dumy jest fakt, że zostali przyjęci przez Papieża Jana Pawła II podczas Roku Jubileuszowego 2000. Nie mogło wtedy zabraknąć Jubileuszu Pizzaiolo :)
W swojej galerii foto chwalą się też wieloma sławnymi osobistościami, które ich odwiedziły. Dobrze, że tego wszystkiego nie wiedziałam, jadłam wiec spokojnie, niebciążona żadną sławą, przepyszną pizzę. Nie dajcie się zwieść zdjęciu z pustymi stolikami, to była badzo chwilowa sytuacja.
Najpierw crocchè - na przystawkę. Niebo w gębie!
Potem pizza.
Czułam lepsze ciasto, nawet od tej zjedzonej w "Donna Sofia" (jak widać, miasto hołubi Sofię Loren).
Posmakowało mi też czerwone piwo - idealny zestaw z pizzą.
A w ogóle to zdziwiła mnie różnica między ciastem pizzy neapolitańskiej, a tej jedzonej w Toskanii. Tam jest ciut grubsza i miękka, nasączona tym, co na niej położono. Uśmialiśmy się też, że z pizzą jest jak z fasolką po bretońsku. Otóż, Krzysztof jest miłośnikiem pizzy o nazwie "napolitana", której obowiązkowym składnikiem są anchois. Czy ktoś z Was spotkał w Neapolu pizzę o nazwie "neapolitańska", właśnie z anchois?
Z kulinariów dodam jeszcze kilka razy wypitą kawę, na której punkcie zwariowałam, najpierw błogosławiąc fakt, że w ogóle już piję kawę. Otóż, kawa z gęstym sosem z orzechów laskowych (nocciola) to jest absolutne odkrycie. Podpytałam jednego barmana, jaki sos daje do kawy i pokazał oraz powiedział, że to jest esktrakt firmy Fabbri (chodziło mu o polewę do lodów, w Polskich sklepach online znalazłam ją też pod nazwą "topping"). Wiem, że można samodzielnie wykonać taką polewę (krem?), może kiedyś się skuszę? Na razie cieszę się, że w domu akurat mam tę polewę. Kawa jest bardzo gęsta i ma niezwykły aromat.
Na słynne baby się nie skusiłam, ani na żadne inne słodkości. Oprócz lodów, oczywiście!
O jeszcze jednym trunku napiszę osobno, bo jego odkrycie jest wcześniejsze, tylko wypraktykowaliśmy go w Neapolu. Ale to dopiero, gdy dokończę blogowo resztę wyprawy. A może ktoś zgadnie, co piliśmy?
fragolowy spiryt.Tak mi pisz, na sztuce się nie znam :D Jak na Neapol to mało coś jedliście... A bufala? Toć to Campania. Powtórzę się- La Nennella: jedliśmy i obiady i kolacje. Quartieri Spagnoli.
OdpowiedzUsuńBo Ty nie patrz na moją figurę i uwierz, że my ogólnie mało jemy, o czym akurat mówi postura pryncypała :) Wiem, wiem inne jeszcze są miejsca w Neapolu, ale my na niego mieliśmy niecałe trzy dni, łącznie z Pompejami :) Bufalę znam, dociera i tu prawdziwie neapolitańska. O trunku powiem niebawem!
UsuńJak miło spędziliście letni czas.
OdpowiedzUsuńWszak o to chodzi w wakacjach, choćby tak krótkich :)
UsuńI powróciły neapolitańskie wspomnienia z grudnia ubiegłego roku... Miasto faktycznie hołbi Sofię Loren, ale chyba jeszcze bardziej Totò. Pizzy neapolitańskiej z anchois nie widziałam, ale bez anchois wcinałam aż mi się uszy trzęsły :-) Pychotka.
OdpowiedzUsuńPani Małgosiu 8:36, a ja myślę o pizzy cha, cha, cha.
Tak, ale Totò jako takiego, a Sofia głównie w przypadku pizzy się pojawia. Miałam wrażenie, że film kręcono w wielu pizzeriach :) Też mnie skręca na myśl o ich pizzy, już nawet nabyłam kamień do pieczenia, żeby uzyskać lepsze efekty niż dotychczas. Wiem, że nic nie zastąpi pieca na drewno, ale ... nie mam. A co do anchois, to, gdy pryncypał poprosił, to mu nałożyli, ale nie ma takiej pizzy pod nazwą "napolitana", jak w Toskanii.
UsuńZ przyjemnością czytam i chłonę wręcz to, co piszesz o Neapolu, dla mnie to magiczne miasto, do którego tęsknię, takiego klimatu juz nigdy - nigdzie nie spotkałam. Serdeczni ludzie, dobre, proste czesto wręcz skromne jedzenie, no i ta wszechogólna bieda w wielkim mieście, odrapane kamienice, maleńkie sklepiki, obskurne knajpki, biedne kościoły, bogate cmentarze... dziwne i niezwykłe miasto.
OdpowiedzUsuńMusiałaś miec jakieś wypieki na przełomie maja i czerwca, bo będąc tam, cały czas ciepło wspominałam Ciebie i Waszą gościnę :) Masz rację - dziwne i niezwykłe.
Usuńprzyznam się, że my też często sugerujemy się poleceniami i gwiazdkami z Tripka.
OdpowiedzUsuńTak, właściwie zupełnie nieźle można się nimi kierować. Nie przypominam sobie, bym się srogo zawiodła na ich wskazaniach.
UsuńBardzo dziękuję Małgosiu za ciepłe wspomnienia... to dla nas była ogromna przyjemność Was gościć,
OdpowiedzUsuńpozdrawiam :)
To czerwone ze słomką to granita? Ponoć im dalej na południe Włoch, tym lepsza. a juz na Sycylii, to hohoho! (zgadnij skąd to wysławianie wszystkiego, co sycylijskie).
OdpowiedzUsuńMiałyśmy, podczas naszego pobytu w Neapolu, na naszej liście pizzerię Starita, ale w końcu do niej nie doszłyśmy. Za to trafiłyśmy do "Da Michele", równie, a może nawet bardziej kultowej ("Jedz, módl sie i kochaj", te rzeczy).
Aperol - jest wszędzie pyszny, nawet w Krakowie! :)))))
Kinga
Nie zgadłaś! Poczekaj, niedługo dam znać, co to było :) Czy dobrze kojarzę, że w "Da Michele" są tylko dwa rodzaje pizzy?
UsuńTak! To ta pizzeria. Tam sie czeka w tłumie na możliwość wejścia, z papierowym numerkiem w garści. Tak długo czekałysmy, że potem się okazało, że metro już nie chodzi. To podrałowałyśmy a piedi kawał drogi. Po wielkich jak koła młyńskie pizzach, to nawet i dobrze...
UsuńKinga
Czyli nie zjadłabym słynnego połączenia pizzy z ziemniakami :) No, to nie żałuję :)
Usuń