niedziela, 10 lipca 2016

TRUFLE I ROMAŃSKA UCZTA

Wycieczkowy podział obowiązków:
- W niedzielę będzie na pewno otwarty pewien romański kościół, kiedyś zastaliśmy go zamkniętym, pojedziemy?
- Rozejrzę się na grouponie, czy jest po drodze jakaś oferta na obiad.
- Świetnie.
- Znalazłem, do wyboru są trufle i mięso, co wolisz?
- Trufle, oczywiście! Tylko pomylilam miejscowości. Nazwa ta sama, obydwie są w Toskanii. Gdzie są te trufle?
- Koło Ceretto Guidi.
- Uff! To i tak będzie po drodze.

Wycieczka zaczyna się od obiadu.
Miejsce warte dla oczu i podniebienia. Zatrzymaliśmy się w Borgo dei Lunardi u stóp Ceretto Gudi, z widokiem na medycejską willę.

Okolice na wypoczynek wymarzone, choć mam wrażenie, że jako agriturismo Borgo dei Lunardi nie najlepiej funkcjonuje. Dziwne, bo miejsce fascynujące.

Pustki zupełne, żadnych gości nie widziałam, a wszak był to już upalny czerwiec. Zajrzałam na tripadvisor i przeczytałam, że obsługa turystów coś im kuleje. Za to restauracja ma w większości dobre opinie, moim zdaniem zasłużone.
Jedynym mankamentem było podanie czerstwej, odgrzewanej już kilka razy schiacciaty. Gdy poprosiłam o inne pieczywo, okazało się, że go w ogóle nie mają.
Za to potrawy przepychota. Wszystko miało nutę przewodnią w postaci trufli.
Na przystawkę było carpaccio z płatkami trufli, na pierwsze smakowite tagliatelle, a na drugie pieczeń w truflowym sosie. Wszystkiemu towarzyszyły wina własnej produkcji (wypiliśmy czerwone i różowe, za drugie pani nam nie policzyła dodatkowej opłaty, pewnie w ramach rekompensaty za okropną schiacciatę). Do tego sorbet cytrynowy na deser i już jestem w niebie. Obawiałam się, że nie podołam całemu zestawowi, ale na szczęście porcje nie były zbyt obfite, szkoda byłoby coś zostawić na talerzu.

W idealnym stanie napełnienia żołądków ruszyliśmy ku Pieve w Chianni.
"Droga biegła wśród malowniczych wzgórz." - tak właściwie może brzmieć opis niemal każdej trasy wycieczkowej w Toskanii, różnica może tkwić w uprawach i budynkach spotykanych po drodze. Nas prowadziły winnice.

Chianni to nazwa, która wprowadziła mnie w błąd, myślałam najpierw o miejscowości położonej bardziej na zachód, a w tym przypadku chodziło bardziej o borgo, rodzaj osady położonej tuż pod Gambassi Terme. Tam, nad drogą góruje piękna fasada Pieve di Santa Maria Assunta.
Wniebowzięcie to dobre słowo tak na samą fasadę ciągnącą wzrok wzwyż, jak i na stan, w jaki popadłam po zwiedzeniu kościoła.
Jako, że budowla powstała głównie dzięki robotnikom z Volterry, szuka się wspólnych punktów stylistycznych właśnie z tym miastem, a zwłaszcza z jego katedrą.
Zdjęcia zrobione są w odstępie 10 lat, inne aparaty, inne światło, ale widać, że piaskowiec ma podobną strukturę. Ślepe arkadki inaczej są wykorzystane, ale wogóle są, i tu i tu. Tak samo podzielono fasadę na trzy części, sugerując układ naw za nią. Podobnie rozwiązany został sam portal, tylko ten w Volterze doczekał się marmurowych zdobień. Pieve z Chianni też miało kiedyś okno rozety, zwane po włosku okiem. Zabudowano je, zmieniając kształt na prostokątny.
Gdy tak sobie porównuję, to może i coś tam widzę w podobieństwach zewnętrznych.


Fasada nie jest bogato zdobiona, ale zawsze znajdzie się parę detali:

Z zalanego słońcem świata wchodzę w miejsce, w którym marzę, by być poetką. Chciałabym w odrobinie słów zawrzeć to, co niewypowiedziane. Piękno, które w kamieniu wyśpiewuje chwałę Bogu. Światło wpadaja drzwiami, alabastrowe w oknach płyty raczej zdobią nie dodają jasności.

Z  mroku wyłaniają się kolumny, cierpliwie dźwigające ciężar sklepienia. Ich rzeźbione kapitele są pełne prostych ozdób, dziwnych zwierząt, twarzy, ludzieńków.  Kto to rzeźbił? Jak postrzegał rzeczywistość. Czy brodata twarz jest autoportretem robotnika o imieniu Johannes Bundivulus? Podpisał się na kapitelu, to może i siebie zobrazował?


Niewiele tu innych barw poza miodowym ciepłem piaskowaca. Kolor pojawia się w niektórych ocalałych freskach, na krzyżu w prezbiterium, w nielicznych obrazach. Gdzieniegdzie mieni się złoto, ale nie dominuje. Barok wypędzono z wnętrza wiele lat temu.

Spokój mnie otula. Ludzie zaglądają, pokręcą się i wychodzą. Przy drzwiach młoda dziewczyna rozmawia ze staruszką, pytam o kościół, ale niewiele wiedzą, one tylko pilnują, a może po prostu są?
Nie chce się wychodzić. Też bym tak sobie tylko pobyła, może w modlitwę zaopatrzona.

W końcu z powrotem jestem na zewnątrz. Obchodzę kościół i znajduję bramę, przez którą można zajrzeć na podwórze plebanijne. Proboszcz już tu nie mieszka. Przekształcono miejsce na hostel dla pielgrzymów i turystów. Zwłaszcza ta pierwsza grupa przypomina, że tedy przebiegała Via Francigena.

Nasza droga nie wiodła pilegrzymim szlakiem. Tak głupio od razu wracać do domu, więc może lepiej wrócić do ulubionego Certaldo?
Z daleka wołało też San Gimignano, ale się nie skusiliśmy.

Malarskie czerwienie Certaldo Alto aż się prosiły o łyk pomarańczowego aperola.

Choć przyznam, że najlepszy to on nie był, dowodem jego słabe nasycenie barwą.

Przyjechaliśmy na zakończenie dwóch imprez. Ewidentnie tego dnia miasteczko było punktem spotkania się właścicieli psów, i to jednej rasy (choć nie za bardzo mam pojęcie, jakiej).

Ci już wracali. Za to pod Palazzo Pretorio wręczano nagrody uczestnikom wyścigu kolarskiego. Chyba każdy klub został uhonorowany za samo uczestnictwo, bo co chwilę widzieliśmy zawodników z majolikowymi dzbanami (zamiast pucharów), obrazami i torbami pełnymi dobra wszelkiego, wśród którego były widoczne ... wiechcie szczypioru! Nic dziwnego - Certaldo jest dumnym producentem czerwonej, okrągłej słodkiej cebuli, z której wyrabia się smakowite marmolady.

W Certaldo wszystko może być tematem fotografii.

Czas wracać do domu. Może kiedyś na skuterze?

6 komentarzy:

  1. Ale kolorowy wpis! No i to Certaldo... zawsze za nim tęsknię.
    Pieski - to chyba west highland white terrier, choć ogladając z takiej odległości, nie jestem całkiem pewna.
    Kinga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zwłaszcza Borgo dei Lunardi bije po oczach barwami :) :Liczyłam na Ciebie, że choć trochę przybliżysz mnie do rozpoznania rasy psów. Dzięki :)

      Usuń
  2. Certaldo cudne ze swoją cebulą byłam niegdyś i zabrałam do domu kilka pikantnych słoiczków konfitury z cebuli rozpływała się w ustach !!! trafiliśmy tam wtedy na wesele Włocha z panną o skośnych oczach nie wiem jakiej narodowości ale był upał i ich goście wielonarodowa mieszanka chodziła po mieście boso :D uroczy to był widok.

    To w Toskanii też można jadać z grouponu ??? nie wiedziałam :) jakoś myślałam, że to tylko u nas ... :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już chyba kilka razy skorzystaliśmy z kulinarnego groupona. Pisywałam o tym i na blogu. Bywało z tym różnie. Czasami, faktycznie pyszna kuchnia, a czasami wolałam zmilczeć. Na razie nie wiem, jak rozpoznać na grouponie, czy się decydować na wykup posiłku. U mnie trudnością jest też to, że wolę obiady, a często propozycje dotyczą kolacji. Zdarzyło się też i tak, że mimo oficjalnej propozycji kolacyjnej, można było ją zamienić na obiadową.

      Usuń
  3. Pani Małgorzato, od jakiego czasu zaglądam na tego bloga i rośnie we mnie ochota na wyjazd do Toskanii. A już pasiasta Pistoia mnie oczarowała. Na dodatek projekt na wiersz i obraz. Miałam przyjaciółkę arttystkę-malarkę, która też wplatała do swoich "papierów" teksty. Niestety odeszła dwa lata temu. Zawsze, gdy widzę prace z motywem literniczym patrzę z ciekawością.
    O jedzeniu już nie wspominam, bo zazdroszczę i smaków i urody podania. I pracowitości w dokumentowaniu i opisywaniu. Alicja Błażyńska/Zielona Góa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Droga Pani Alicjo! Cieszę się niezmiernie, to takie niezwykłe oczarować, uradować kogoś, kogo zupełnie się nie zna :) Dziękuję za wszystkie miłe słowa. Przyznam się szczerze: lubię bardzo być "głaskana". Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń