Położone w dolinie Arno, która to rzeka przez nie przepływa. Domyślam się, że równina i otoczenie z rozbudowaną infrastrukturą przemysłową nie zachęcają do wizyty, a jednak coś tam jest!
To tutaj znajdziemy chociażby kolegiatę św. Andrzeja z geometryzującą fasadą w stylu florenckiego romanizmu, ze sztandarowymi przykładami w postaci Baptysterium, czy kościoła San Miniato.
Ale nie o kolegiacie dzisiaj napiszę.
Udało mi się pogodzić godziny wizyt w dwóch małych muzeach - perełkach.
Za bardzo niewygórowaną cenę biletu (3,10 €) można wejść do obydwóch tych instytucji. Kolekcje są niewielkie, takie jak lubię, na miarę zwyczajnej pamięci.
Pierwszy zbiór - sakralny, ogranicza się głównie do sztuki dawnej, więc miód na serce me. Wyobraźcie sobie puste muzeum, wszystko tylko dla Was!
Jedyną osobą, która na chwilę przerwała zwiedzanie, była młoda kobieta. Dowiedziała się, że pytałam w kasie o Hebrajską Madonnę i przyszła zobaczyć, ktom zacz, bo specjliazuje się w hebrajskiej tematyce. Przedstawiła się jako przewodniczka, ale coś trudno mi w to uwierzyć. Zapewne zna się na swojej specjalizacji, tego nie byłam w stanie ocenić, ale inne dziedziny trochę się jej mieszały. Myliła czasami nazwy, czegoś tam nie wiedziała. Chociaż, szczerze muszę przyznać, że kilka ciekawostek od niej usłyszałam. Rozmawiałyśmy o małych muzeach i skarbach, jakie kryją. W pewnym momencie pokornie przyznała, że widziałam miejsca, do których nie dotarła. To chyba częsty przypadek w każdym kraju, że mając pewne skarby w zasięgu ręki, odkładamy ich zobaczenie na wieczne później.
Jeśli więc będziecie w pobliżu, jeśli lubicie sztukę średniowieczną i renesansową na najwyższym poziomie, jeśli chcecie do woli delektować się każdym obrazem, jeśli źle się czujecie wśród tłumów - jedźcie do Empoli.
Wejście do muzeum przy Kolegiacie św. Andrzeja dość trudno znależć, należy pójść z prawej strony świątyni (koło kwiaciarni) i wejść w bramę prowadzącą na plebanię, plebanię z pięknym chiostro (Ach! Marzenie me!).
To właśnie na jego górnym poziomie umieszczono kilka dzieł z warsztatów della Robbia i Buglioniego, w tym Hebrajską Madonnę.
Kliknij, by pokręcić się po dziedzińcu.
Tuż przed wejściem na dziedziniec, po lewej stronie znajdziecie kasę i równocześnie wejście do mueum.
Zbiór jest jednym z bardziej znaczących wśród małych toskańskich kolekcji, zarazem będąc też jednym z najstarszych tego typu.
Na całość składają się pomieszczenia na parterze i piętrze, plus loggia z majolikowymi rzeźbami.
Niższe pomieszczenia znajdują się w pozostałościach po starym kościele św. Jana Chrzciciela, przekształconym kiedyś w baptysterium. Stare kamienie, prosty łuk przypominają o czasach, gdy chrzczono tu ludzi. Na przeznaczenie miejsca ma wskazywać najdziwniejsza misa chrzcielna, jaką dotąd spotkałam. Olbrzymia, marmurowa waza powstała w XV wieku. Skoro już jesteśmy przy wodzie święconej, to wspomnę jeszcze dużą misę na wodę święconą, o formie dużo częsciej spotykanej. Warto jednak było zajrzeć do jej czaszy, co za fantazja, by wyrzeźbić w niej delfiny!
Wchodzących wita "Pieta" namalowana przez Masolino - tak, tak, to ten sam malarz, który ropoczął ozdabianie słynnej Kaplicy Brancacci we Florencji. Autorstwo przypisywano i jego koledze - Masaccio, współcześni historycy sztuki zdecydowanie jednak wskazują na Masolino.
To jeden z niewielu malunków na parterze muzeum.
Pozostałe eksponaty są niezwykłej urody rzeźbami.
Można im pozaglądać w detale, pozachwycać się maestrią dłuta. Wspaniale!
A potem wchodzi się na piętro i ...
Tyle piękności!
Nie chcę opisywać każdego obrazu po kolei. Pinakoteka ma świetne obrazy, a jej sztandarowym autorem jest Francesco Botticini. Spodziewajcie się też Agnolo Gaddiego, Lorenzo Monaco, Bicci di Lorenzo, czy nawet małego obrazu Filippo Lippiego.
Dech zapiera!
Wybiorę fragmenty, które przykuły moją uwagę.
Predella (podstawa nastawy ołtarzowej) z natury rzeczy jest zestawem obrazków, najczęściej stanowiących jakąś historię. Ta akurat opowiada o Cudzie Najświętszego Krzyża, który wydarzył się pod koniec XIV wieku. Bracia z Kompanii Krzyża wyruszyli z pokutną wyprawą na przebłaganie, by odwrócić zarazę. Wędrowali po całej okolicy. Pewnego dnia, zatrzymali się, by odpocząć. Oparli niesiony krzyż o wyschnięte drzewo migdałowe, które cudownie rozkwitło, co było dla nich widomym znakiem zapowiadającym zakończenie epidemii. Rozradowani wrócili do domów.
Kiedyś predella była pod ołtarzem z tymże krucyfiksem, ale z czasem zrobiono marmurową oprawę i niewielkie obrazy przeniesiono, najpierw do innej kaplicy, aż w końcu znalazły się w muzeum. Ów krzyż dotąd jest w Kolegiacie, pokazałam go we wspomnianym na początku artykule.
Zafascynowała mnie nie tyle historia, co styl - swoisty przeskok do naszych czasów, a podkreśla go szalona tajemnica. Przez brak oczu, sylwetki wydają się jakieś uwspółcześnione, bliskie XX wieku, tylko ten brak wyraźnie nie był zamierzeniem autora. Oczy są zamalowane!
O co chodzi?
Zapytałam tę kobietę przewodniczkę, była w ogóle zaskoczona tym detalem.
Szukałam wyjaśnień. Nie znalazłam. Oczywiście, psychologicznie, antropologicznie i w ogóle ... "-cznie" można zapewne wyjaśnić podłoże, psychikę, zamiary. Ale dlaczego? Dlaczego ktoś pochylił się nad tymi maleństwami i misternie, plamka po plamce zabrał im spojrzenie?
W pięknym poliptyku pistojskiego anonima poruszył mnie św. Antoni Opat. Gdyby nie charakterystyczna laska w kształcie Tau oraz aureola, można by pomyśleć, że to Żyd, a wszak on pochodził z koptyjskiej rodziny mieszkającej w Egipcie. Bez wzglęu na to - bardzo mi się spodobała jego sylwetka.
W zestawie piętnastu scen najbardziej zdziwił mnie ... opis, że to historie Matki Bożej i Chrystusa. Zaraz, zaraz! Nikomu na myśl nie przyszło, że to jest malarska wersja Różańca?
W obrazie Adoracji Dzieciątka ucieszył mnie mały Jan Chrzciciel podtrzymujący kuzynowi główkę. Ładny gest, taki ludzki. A teraz wróćcie do mojego anioła o imieniu Wątpię. Coś w tym jest! Może mój anioł to jakiś krewny Jana Chrzciciela z obrazu?
I na koniec Francesco Botticini (jego są anioły).
Myślę, że to bardzo niesłuszne, że tak mało jest znany. A właściwie znani, bo część obrazów powstała przy współpracy Francesco z synem Raffaello. Pierwszy raz poznałam Botticiniego 10 lat temu. Wtedy nie mieszkałam jeszcze w Toskanii, ale byłam tu na wakacjach i w ramach akcji "Wielkie dzieła sztuki w lustrze" zobaczyłam kilka prowincjonalnych muzeów, a w nich zestawienia dzieł bądących na ich stanie ze słynnymi nazwiskami, albo tymi samymi tematami z Florencji.
W Empoli spotkało się wtedy "Zwiastowanie" Botticiniego ze "Zwiastowaniem" Botticellego (cóż za piękna gra brzmień). Byłam zaskoczona in plus na rzecz Botticiniego. Nie, żeby mi się Botticelli nie spodobał, ale jakoś blado wtedy wypadł przy Botticinim.
Dzisiaj myślę, że obydwa dzieła warte spotkania a to, które się bardziej może spodobać, jest kwestią nastroju, upodobania do scen bardziej lub mniej rozbudowanych. U Botticiniego jest bardziej statycznie, spokojnie, rytmy cyprysów, sklepienia, czy nawet cegieł, wprowadzają ład, nadają scenie klimat skupienia, nastroju. Czuć tu powagę i znaczenie nadzwyczajnego spotkania.
U Botticellego dzieje się, oj! dzieje.
http://archivio.gonews.it/foto/annunciazione_san_martino_alla_scala.jpg |
Specjalnie wspomniałam i opisałam Botticellego, którego obecnie nie ma w muzeum przy kolegiacie (jego miejsce jest w Uffizi, jeśli nie jeździ po wystawach). Chciałam podkreślić wyjątkowość Francesco Botticiniego i nieśmiało poprosić w jego imieniu, byście zapamiętali tego, którego malarstwo miało wpływ na przyćmiewających go sławą Lippiego czy właśnie Botticellego. A przecież to oni z niego czerpali. Zobaczcie, czyż nie zasługuje na to, by do muzeum w Empoli ciagnęły rzesze miłośników sztuki:
W "jego" sali Krzysztof zrobił zdjęcie sferyczne.
Inne dzieła mistrza możecie spotkać w Uffizi, Galleria dell'Accademia, w kościele Santo Spirito we Florencji, w Londynie, Berlinie, czy Nowym Jorku.
Teraz zmiana muzeum i tematyki.
Bohaterem drugiej części tego artykułu będzie szkło. W świecie szklanych cudeniek istnieje określenie "zieleń z Empoli", to taka głęboka, niemal szmaragdowa zieleń, z różnymi odcieniami.
Miasto od XV wieku było silnym ośrodkiem przemysłu szklarskiego, powstawały tu głównie pojemniki użytku powszedniego, takie jak gąsiory, butelki, ampułki, misy, talerze, dzbany, kieliszki, itd., itd.
MUVE jest idealnym miejscem dla doznań wzrokowych, ale, niestety, pogłębia też moją fiksację na punkcie szkła. Kilka obiektów upolowałam w ciągu paru lat.
Kupiłam je na starociach, więc zaintrygowało mnie, że w muzeum nie znalazłam informacji o aktualnej produkcji. I chyba takowej nie ma. Trudno doszukać się w internecie, co się stało, mogłam zapytać w muzeum, ale akurat trwały przygotowania do jakiegoś koncertu i zwiedzający byli zostawieni samym sobie.
Zdjęcia z trudnością oddają piękno tego szkła. Po pierwsze, skończyła mi się bateria w aparacie i korzystałam z telefonu, a po drugie podświetlenie witryn od dołu jest efektowne dla zwiedzających, lecz nie dla obiektywu, no i same szyby witryn to przeszkoda nie do pokonania.
Mam nadzieję, że, mimo niedoskonałości dokumentacji, zachęcę Was do wizyty w tym muzeum.
Zobaczycie tam nie tylko szklane eksponaty, ale i wszystko, co było związane z ich produkcją.
To jeszcze nie jest ostatnie słowo Empoli, miasto wie, co pominęłam, więc mi nie odpuści.
No i proszę! Byliśmy w Empoli 2 lata temu. Trafiliśmy tam w niedzielę, więc zapewne nie mielibyśmy szans na zobaczenie tych piękności.
OdpowiedzUsuńNa nas to miasto wywarło wrażenie trochę sennego, leniwego, opuszczonego przez ludzi.
Ale mają ponoć niezłą drużynę piłki nożnej :))).
Kinga
Musiałabyś pojechać popołudniem w dzień powszedni, ruch na deptaku, że ho, ho. A drużyna, faktycznie, pierwszoligowa!
UsuńAch! Co za zieleń. I błękit... ukradłabym :)
OdpowiedzUsuńCzasami żałuję, że nie jestem złodziejem :)
Usuń