1 dzień
Przylot był po południu, więc przeciągnęłam gości na lekkim głodzie, by zabrać ich na kolację do Montagnany, gdzie pizzerię prowadzi Francesco, zwany Diabłem. Pseudonim nadał mu jeden z moich krewnych po tym, gdy zostali mocno ofuknięci przez właściciela. Nie jest to trudne, by zyskać nieprzychylność Francesco. Może się zdenerwować, że się przyszło za wcześnie, może zrobić minę, że chce się jeść wewnątrz, gdy pogoda piękna i pozwala biesiadować na zewnątrz. Lokalny koloryt. Francesco niewiele sobie robi z zabiegania o klienta, wie, że podaje pyszne potrawy, w dodatku niedrogie. Mniej oswojonym z włoską kuchnią można zapewnić bezpieczeństwo przepyszną pizzą, chociaż nasi goście bez problemu uporali się chociażby z makaronem z cukinią i kwiatami cukinii.
2 dzień
Włoskie śniadanie w barze Primavera, przy okazji zakupów w pobliskim markecie. W barze pracuje starsze małżeństwo. Jakież było moje zdziwienie, gdy pani dała dodatkową słodką bułkę w prezencie od baru. Może wyczuła, że moi goście przechodzą kulinarną inicjację. Gest miły, drobny, a jak inaczej ustawił początek dnia.
Głównym punktem programu był obiad w Orentano w restauracji "Da Benito". Tam nikogo nie interesuje karta dań, bo wiadomo, w jakim celu się przyjechało: bistecca alla fiorentina, najsmaczniejsza, jaką jadłam w Toskanii. Można, oczywiście, czekając na befsztyk, zjeść przystawki, można, jeśli ktoś ma olbrzymi żołądek, poprosić o pierwsze danie. Za całą opinię o potrawie niech wystarczy gest naszego gościa.
Wydawało nam się, że w środku tygodnia nie będzie zbyt dużego obłożenia klientelą, lecz na wszelki wypadek zarezerwowaliśmy stolik. Oj! Dobrze! Rezerwacje były nawet podwójne na jeden stolik, gdy tylko ktoś kończył, zaraz pojawiali się następni amatorzy grillowanego mięsa.
Ciekawostką może być fakt, że większość klientów stanowili mężczyźni.
Na deser wybraliśmy się do Lukki, były to lody zjedzone nieopodal domu Pucciniego.
3 dzień
Na ryby!
Jeśli ma być morsko, to najlepiej w wypróbowanym już lokalu "La Stella" w Viareggio. Wszystko nam bardzo smakowało - ciepłe "poczekajki", oryginalne połączenie smaków w ravioli z ricottą i truflami w sosie z małych muszelkowców zwanych arsellami, frutti di mare smażone w głębokim oleju zawsze ujmą za podniebienie, ale najwięcej zachytów wzbudziła doskonale przyprawiona dorada.
4 dzień
Gotowałam w domu. Był to kurczak w maśle. Przepis już jest na blogu.
Wyszliśmy za to na lody do mojej ulubionej lodziarni Parè.
Wyszliśmy za to na lody do mojej ulubionej lodziarni Parè.
5 dzień
Na kulinarnej mapie Toskanii nie może zabraknąć trufli, a te godne polecenia były w niedawno odkrytej restauracji przy Borgo dei Lunardi. Zestaw dla gości truflowy, dla nas mięsny - wszystko zakupione przez Groupon.
6 dzień
Znowu gotowanie w domu (zgodnie z sugestią goszczonej osoby). Za królika po myśliwsku przyznano mi dwie gwiazdki Michelina.
Żart miły, ale gdzie mi się równać chociażby do fragmentu słynnego znaczka, o który tak walczą restauratorzy!
Żart miły, ale gdzie mi się równać chociażby do fragmentu słynnego znaczka, o który tak walczą restauratorzy!
7 dzień
Zwieńczenie tygodnia było z prawdziwą gwiazdką Michelina, czyli obiad w "Il Silene".
Nie mogło być inaczej, by wielkie święto naszych gości podkreślić kuchnią Roberto.
Nie mogło być inaczej, by wielkie święto naszych gości podkreślić kuchnią Roberto.
Nie skorzystaliśmy z menu, poprosiliśmy mistrza, by sam zaproponował nam zestaw.
Postaram się umieścić tutaj jak najmniej słów zachwytu, bo inaczej nie dałabym rady dotrzeć do końca artykułu.
Postaram się umieścić tutaj jak najmniej słów zachwytu, bo inaczej nie dałabym rady dotrzeć do końca artykułu.
Na przywitanie był wytrawny mus z moreli, z kwiatami i listkami bazylii. Muszę kiedyś podejść Roberto i podpytać o przepis. No, mus!
W ramach przystawki pojawił się ulubiony koszyczek z ciasta z chrupiącymi warzywami, lekko tylko potraktowanymi patelnią, w towarzystwie jajka w koszulce.
Pierwsze danie rozwarstwiło się na klasyczne ravioli maremmańskie, ale bez masła i szałwi, lecz polane jedynie oliwą z drylowanych oliwek i posypane 37 miesięcznym parmezanem. Drugą warstwą były maluśkie pierożki z gołąbkami. Ptaki te pochodzą ze specjalnej hodowli. Na talerz trafiają tuż po osiągnięciu pełnoletniości.
Drugim daniem był kurczak. Niby nic takiego, ale jego mięso wzbogaca się tym, że pod koniec żywota ptaki sa karmione suszonymi figami. Czego to ludzie nie wymyślą!
Wszystko w towarzystwie wina, o którym mam zakaz pisania, żeby nikt nie mógł dotrzeć do jego producenta. Jeśli jednak tam traficie, poproście Roberto o jego wino, powiedźcie, że poleciła Wam je Margherita.
Deser zaskoczył i rozbawił nas wszystkich, budząc wielkie zainteresowanie siedzących obok Australijczyków. Dostaliśmy ... watę cukrową z zatopionymi w niej małymi ptysiami. Wata była niezwykle delikatna, z nutą mięty i właściwie niewiele z niej zostawało po wzięciu do ust. Słodki powrót do dzieciństwa.
Na koniec kawa i dodatki.
Wybrane restauracje mają różne pułapy cenowe, co uwzględniłam w programie tego tygodnia - od najtańszej, po najdroższą. Restauracja Roberto drąży dość mocno kieszeń, ale na razie nie znam tego z doświadczenia, bo zawsze traktuje nas ulgowo. Myślałam, że tym razem uda się go namówić na pełną płatność, dlatego moją kaligraficzną pracę podarowałam po zapłacie. Z tego, co pamiętam, jedno danie to mniej więcej koszt 20 euro, więc pełny posiłek może krążyć wokół 100 euro na osobę. W tej cenie macie nie tylko kulinarne wyżyny, ale i wspaniałą obsługę kelnerów. Z ciekawostek powiem Wam, że kieliszki na wino dostaje się przepłukane winem, a cukier do kawy z gracją wsypuje kelner.
Wspominam o kosztach, gdyż kiedyś opisałam pewien lokal i czytelnik pojechał moim śladem, po czym niezadowolony zarzucił mi, że było tam mało i drogo, a to i tak była o wiele tańsza restauracja od "Il Silene". Co do ilości, to trudno orzec, co komu wystarcza, ceny mogłam przybliżyć.
Kulinarny tydzień nie ograniczał się li tylko do jedzenia. Trochę mówi o tym mapa.
Wybór miejsc do zwiedzenia był jednak podporządkowany danej restauracji. I tak: przy okazji bistekki, była to Lukka, Borgo a Mozzano i Mostem Diabła. Obiad w "La Stella"wiązał się ze spacerem po Viareggio oraz zwiedzeniem kopalni marmuru nieopodal Carrary. Z Borgo dei Lunardi wyprawiliśmy się do Certaldo - niedostępnego tego dnia, ze względu na trwający festiwal teatralny, więc wróciliśmy pod Pistoię, do Montecatini Alto.
Po obiedzie w "Il Silene" zobaczyliśmy Seggiano, Sant'Antimo i Pienzę.
Podczas zwiedzania pojawiło się kilka nowości, ale opiszę je w przyszłości.
Zdaję sobie sprawę z tego, że moi goście dotknęli tylko wierzchołka góry lodowej zwanej Kuchnią Toskanii. Wszystko przed nimi! Wyjechali zachwyceni, więc należy się spodziewać ich powrotu.
Wspominam o kosztach, gdyż kiedyś opisałam pewien lokal i czytelnik pojechał moim śladem, po czym niezadowolony zarzucił mi, że było tam mało i drogo, a to i tak była o wiele tańsza restauracja od "Il Silene". Co do ilości, to trudno orzec, co komu wystarcza, ceny mogłam przybliżyć.
Kulinarny tydzień nie ograniczał się li tylko do jedzenia. Trochę mówi o tym mapa.
Wybór miejsc do zwiedzenia był jednak podporządkowany danej restauracji. I tak: przy okazji bistekki, była to Lukka, Borgo a Mozzano i Mostem Diabła. Obiad w "La Stella"wiązał się ze spacerem po Viareggio oraz zwiedzeniem kopalni marmuru nieopodal Carrary. Z Borgo dei Lunardi wyprawiliśmy się do Certaldo - niedostępnego tego dnia, ze względu na trwający festiwal teatralny, więc wróciliśmy pod Pistoię, do Montecatini Alto.
Po obiedzie w "Il Silene" zobaczyliśmy Seggiano, Sant'Antimo i Pienzę.
Podczas zwiedzania pojawiło się kilka nowości, ale opiszę je w przyszłości.
Zdaję sobie sprawę z tego, że moi goście dotknęli tylko wierzchołka góry lodowej zwanej Kuchnią Toskanii. Wszystko przed nimi! Wyjechali zachwyceni, więc należy się spodziewać ich powrotu.
cudowne dania i znów miejsca które znamy nawet do Viareggio dotarliśmy. Ale mam pytanie o przystawkę z pierwszego zdjęcia to jest pasta z oliwek czy z wątróbek ??? nie mogłam tego nigdy rozkminić a strasznie ją lubię.
OdpowiedzUsuńTa na zdjęciu na 100% wątróbkowa. Jest jaśniejsza i bardziej jednorodna, a ta z oliwek dużo ciemniejsza i ma zazwyczaj bardziej grudkową strukturę.
Usuńczyli jednak wątróbka :D nasza znajomość włoskiego nie pozwalała nam się dowiedzieć czy to na pewno podroby. Niebo w gębie jak to się mówi i oliwkowa i ta wątróbkowa ... to chyba z wątróbek dzików ? bo tam przy zgodzie na odstrzał sporo się ich przerabia. Zresztą ragu to jest moje ulubione danie ;)
UsuńWystarczy poprosić o crostini scuri (czyt. skuri), albo toscani. Nie słyszałam, żeby robili je z dzika. Ja znam tylko te z kurzych wątróbek. Też lubię obydwie wersje, ale wątróbkowe crostini to moja słabość wielka, tym bardziej, że ogólnie nie jadam wątróbek.
Usuńooo kurze a ja myślałam, że może jak używają mięso dzika i zostają podroby to z nich robią te pasty. Tak czy siak przepyszne!
UsuńBaaardzo zacny przewodnik kulinarny! Nawet gdybymialo się skończyć tylko na czytaniu.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, A.
Mogę polecić ze szczerego serca, bo osobiście wypróbowałam.
Usuń