Przyznam się, że wolę robić nowe modele, powtarzanie tego, co już powstało, jakoś mniej mnie bawi, chociaż nie da się zaprzeczyć, że odlewanie świec jest bardzo przyjemnym i ciepłym zajęciem.
Wielu małych zamówień nawet nie dokumentowałam, to były powtórki.
Na pewno nie ryzykuję już przyjmowania zamówień na lato, zwłaszcza takie, jak ostatnie. Właściwie nie musiałabym rozgrzewać kuchenki, parafina prawie sama się topiła.
W maju wykonałam duże zamówienie do Francji, które potem odbiło się na mnie lekkim spadkiem zaufania do ludzi. Musiałam powalczyć o płatności, uświadomić zamawiającej, że i ja mogę złamać pewne reguły, co by się dla niej źle skończyło. Udało się dojść do porozumienia, ale niesmak pozostał; długo nie chciałam pokazywać Wam realizacji.
Dzisiaj, przy okazji innych świec, prezentuję szczątkowe zdjęcia z majowej produkcji. Większość też jest powtórkami, doszły niektóre elementy zdobnicze oraz rysunek zamku z miasteczka, do którego powędrowały świece.
Potem zmagałam się z dwiema świecami chrzcielnymi.
Słowo "zmaganie" ma tu związek z różnymi problemami.
Pierwszym była ikonografia świętego Henryka Morse'a. Jezuita, w czarnej sutannie nie za bardzo widział mi się na świecy dla dziecka, poza tym jest mało informacji o jego życiu, a jeszcze mniej o atrybutach. Ucieszyłam się, gdy w końcu dotarłam do notki, że jest też patronem zadżumionych, maska doktora przełamała czerń ubioru.
Druga świeca szła mi jak krew z nosa i to od strony rzeźbiarskiej. No, wielce utalentowana w tym kierunku to ja nie jestem, tak się zagłębiłam w trzecim wymiarze, że bardziej przestrzennej świecy chrzcielnej chyba jeszcze nie popełniłam. Wyobraźcie sobie, że to już czwarta świeca dla tej samej rodziny, w tym drugi Antoni, więc nie chciałam powtarzać układu. Mały Jezus powędrował więc do stóp świętego, a lilie stały się stylizowanym ornamentem.
Na koniec pokażę Wam czystą przyjemność zabawy w iluzjonizm. Pewna pani zamówiła u mnie dwie świece - owoce. Nie określiła gatunku, więc zrobiłam kilka typów, by miała wybór. Odświeżyłam pomysł na pomarańcze, do tego dodałam gruszkę, jabłko i granat. Zaznaczę tylko, że nic tu nie jest malowane, to wszystko barwiona parafina. Dałam knoty, chociaż mi zapowiedziano od razu, że świece nigdy nie zostaną zapalone.
Mam nadzieję, że zrobię coś nowego na Boże Narodzenie.
Pomysłów nie brakuje, gorzej z czasem.
Dzień dobry ,pozdrawiam z pochmurnej Małopolski ,Piękne i słoneczne te owoce świece.Też bym nie zapalała Anita
OdpowiedzUsuńRobisz coraz piękniejsze!
OdpowiedzUsuńKinga
O ja!!! Jak jeszcze mocnej można się rozwijać! Ty owocujesz!!!
OdpowiedzUsuńJestem "rozerwana" pomiedzy granatem a gruszką !!!! Cudo !!!!
OdpowiedzUsuńWitam iluzjonistkę:)granat rozbrajający:),gruszka tryska soczystością i slodkością:)magia Malgosiu:)pozdrawiam Roksana:):)
OdpowiedzUsuńOwoce jak prawdziwe a pozostałe świece rewelacyjne. Pozdrawiam :-).
OdpowiedzUsuńPiękne świece. Ja już od dawna nie robię, choć często mi tego brakuje. Kiedyś zrobiliśmy z synkiem woskowe świeczki z plastra. Idealna praca dla 6 latka.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Owoce bardzo apetyczne. Szczególnie cytryny i pomarańcze - aż ślinka cieknie ;-). W następnej kolejności arbuzy, a granat rzeczywiście aż szkoda byłoby zapalić.
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam,
Anka z Warszawy
swiece rewelacyjne ,granat...bombowy
OdpowiedzUsuńpozdrawiam irena z Poznania
Przepiękne od samego początku ,anna
OdpowiedzUsuńBardzo przepraszam, coś tak się zapętliło, że nie zauważyłam braku mojej rekacji na tyle komplementów. Ślicznie wszystkim dziękuję, miód na me serce poszedł :)
OdpowiedzUsuń