niedziela, 26 listopada 2017

KURSANTKA

Nie, nie pomyliłam się, tytuł jest taki sam, jak dla artykułu z 15 listopada, bo ciągle dotyczy mojego uczestnictwa w kursach. Napisanie artykułu o warsztatach florystycznych przypomniało mi, że dotąd nie zdołałam opowiedzieć Wam o fantastycznych zajęciach, w których brałam udział w sierpniu.
Iluż to ja jeszcze sierpniowych rzeczy nie opisałam?
Ten kurs także był okazją, bo nie  musiałam płacić za nocleg, mimo, że całość trwała 5 dni. Miejsce akcji pozwoliło na dojazdy.
Na udział namówiłam jeszcze moją polską Przyjaciółkę Aneczkę, więc codziennie cieszyłyśmy się wspólnym podróżowaniem do Villa Stella położonej na obrzeżach Florencji, blisko Fiesole.

Skrót z domu prowadził nas wąwozowymi ulicami willowej Florencji, ulubionym stromym zjazdem i podjazdem koło Badia di Fiesole.
 

Trudno było się nie zatrzymać i i nie zachłysnąć widokami, by potem przez lupę oglądać świat miniatury.
Przyznam, że łatwo nie było, bo sama Villa Stella stanowiła sporą konkurencję dla zajęć.




Zanim więc zaproszę Was do odbejrzenia relacji z 5 sierpniowych upalnych dni, w tym jednego mocno burzowego, porozglądajmy się wspólnie po budynku.
Nic nie wiedziałam o samym miejscu, ale od razu czuć było, że ma jakieś powiązania religijne: na potykaczu informacje o rekolekcjach, spotkaniach formacyjnych, czynna kaplica.
 

Okazało się, że willa należy do zakonu oblatów. Zapewne dostała im się kiedyś w spadku. Służy teraz za hotel z akcentem na "turystykę religijną".
Na szczęście, turystyka kaligraficzna zmieściła się w profilu gości i pozostałe uczestniczki, wraz z prowadzącą Barbarą Bodziony, mogły smakować wnętrza całymi dniami. Oczywiście, nie tylko tym zajmowały się poza warsztatami. Jeżdziły, zwiedziały, a ja, jak tylko mogłam, służyłam im poradą, co trochę mnie rozproszyło w pracy, zwłaszcza na początku, jednak szczęśliwie zdołałam ją ukończyć.
Kobiety smakowały też kawę, którą im zakupiłam w Pistoi. Jak już pewnie wiecie, nie jestem wybitnym kawoszem, ale wszyscy maniacy tego trunku zgodnie twierdzą, że takiej kawy, jak tej pochodzącej z lokalnej pistojskiej palarni, jeszcze nie pili.


Ale to dopiero w Polsce.
Na miejscu zamawiałyśmy sobie hotelową kawę, zajadałyśmy owoce i ciasteczka i pracowałyśmy jak mróweczki.



Zanim odkryłam, że z parkingu można dojść bezpośrednio do naszej wyfreskowanej sali, kluczyłyśmy z Aneczką korytarzami, podziwiałyśmy chiostro, zadzierałyśmy głowy, by zobaczyć detale korytarza wymalowanego tak, jak byśmy się znajdowały wewnątrz woliery.



 Sztuka na ścianach, sztuka na papierze, sztuka na pergaminie.

 


Czego chcieć więcej?


 


Cudowne pięć dni zmagania się z własnymi niedoskonałościami wobec doskonale ozdobionej Bibbia de Borso Este.
Obiektu, niestety, nie było nam dane zobaczyć na żywo, chociaż miałyśmy taki zamiar. Okazało się, że, jeśli w ogóle nam pokażą tę księgę, to tylko wystawioną w gablocie, bez możliwości przekładania kart. Szkoda, bo byłyśmy gotowe na wyjazd do Modeny tylko w tym celu.
Sama Biblia jest dwutomowym manuskryptem, napisanym przez jednego z wybitniejszych skrybów XV wieku oraz ozdobiona także przez uznanych malarzy, w stylu przełomu gotyku i renesansu.
Zamówił ją pierwszy książę Ferrary, by pokazać, że nie tylko Medyceusze są wybitnymi mecenasami. Przewrotna motywacja, ale ślad po niej perfekcyjny.

Możecie sobie obejrzeć to dzieło w wersji cyfrowej. Aby przejść do drugiego tomu, należy na dole zmienić "volume" z 1 na 2.

Zaopatrzone w wydruki oraz w podgląd internetowy siadłyśmy do pracy. Część osób pracowała na papierze, część wybrała pergamin (w tym i ja). Wszystkie złociłyśmy prawdziwym złotem.




 Wybierając swój motyw, kierowałam się głównie zagadnieniami technicznymi, czyli, jak malować rośliny, jak sierść, itp.
 



Wyciągnęłam z domu i z parafii wszystkie możliwe pulpity, by trochę ulżyć naszym kręgosłupom. Niektóre pięknie się prezentowały wśród pędzli, lup, czy plamek rozrabianych pigmentów.
 


Na koniec Basia przygotowała wernisaż z naszymi miniaturami. Miejsce na prezentację dodało szyku tym ostatnim wspólnie spędzonym chwilom.

 



Żal było się rozstawać, bo towarzystwo było równie doskonałe, jak temat naszej pracy. Uprzejmość, radość, różne charaktery, wzajemnie się uzupełniające, żadnych zgrzytów.

Nasza Mistrzyni, Barbara Bodziony, już zapowiedziała następną edycję. Może ktoś się z Was skusi? Dodam, że na minionych warsztatach była też i osoba początkująca. Rozpoznalibyście, która jest jej praca?
 

Jeśli więc jesteście zainteresowani, zajrzycie do linku na stronie barbarabodziony.pl


2 komentarze:

  1. Ależ radość bije z tego posta. Piękne prace. Piękne zdjęcia. Przyjemnie się oglądało. Włochy to moje marzenie. :)

    OdpowiedzUsuń