czwartek, 2 listopada 2017

CZY SĄ WŚRÓD NICH ŚWIĘCI?

Wczoraj podczas homilii jakoś tak bardzo specjalnie dotarło do mnie, że jestem na cmentarzu nie tylko, by uczcić pamięć zmarłych, ale też by prosić Boga, by już opuścili czyściec (jeśli w nim się znajdują)  i stali się świętymi.
Oczywiście, myśli wędrują głównie do Polski, bo tam mam najbliższych zmarłych: Mamę, rodzinę, przyjaciół, sąsiadów, uczniów. Jak wielu z nas.
Ale i tutaj też już pożegnałam dobrych znajomych.
Na szczęście, ciągle żywych jest jeszcze dużo więcej, niż tych, którym mogę jedynie ofiarować modlitwę.
Dzisiaj wróciliśmy do tradycji, by 2 listopada pojechać w jakieś specjalne miejsce, pomodlić się za kogoś, kto w pewien sposób zapisał się w naszym życiu. Takim był biskup Mansueto Bianchi, który dokonał inkardynacji Krzysztofa do pistojskiej diecezji oraz wyraził zgodę na mój przyjazd i pracę na rzecz proboszcza. Pochowano go (zgodnie z życzeniem) w rodzinnym kościele parafialnym Santa Maria a Colle, nieopodal Lukki.

Była z nami Joanna, by potem jeszcze wspólnie pokrążyć po nieznanej nam dotąd okolicy. Podczas gdy Krzysztof szukał telefonicznie proboszcza tamtej parafii, by otworzył kratę broniącą dostępu do kościoła, myśmy zajrzały naprzeciwko, na cmentarz. Nie miałyśmy zbyt wiele czasu, bo udało się złapać gospodarza, więc poszłyśmy na grób biskupa, przy okazji oglądając też kościół. Ale o samym kościele w innym wpisie, razem z resztą wyprawy.
Dzisiaj parę zdjęć z cmentarza Santa Maria a Colle.








Nie zakończę jednak na tym, bo cały czas pamiętam wczorajsze wizyty na trzech cmentarzach, a raczej zupełnie niespodziewane ich zakończenie.
Na dwa pojechałam ze znajomymi. KL. ma swój mały rytuał i na zakończenie kupuje sobie coś z budki ze słodyczami. Poszłam razem z nią, by nie oprzeć się orzeszkowym pysznościom w miodowej polewie. KL. zawsze z radością prezentuje mnie jako Polkę, więc i panu sprzedawcy wyjaśniła, kim jestem. Usłyszawszy to, sprzedawca rozpromienił się i zaczął mówić o tym, że interesuje się historią i dla niego nasz naród jest wielki. Spostrzegł, że Polacy przyjechali wyzwalać Włochów, a Ci nie odwdzięczyli się tym samym. Pomyślelibyście? W mało znanej turystom toskańskiej Aglianie ktoś wspomni wielkość naszych żołnierzy, i to w dniu Wszystkich Świętych? Pozostaje mieć nadzieję, że wielu z nich poległo jako święci. Gdy już odchodziłyśmy od stoiska, zakrzyknął "Viva la Polonia!"

4 komentarze:

  1. Mój Boże! Tak samo się wzruszyłam, gdy w malutkim Loro Ciuffenna ponad 80-letni Piętro, kowal artystyczny, wspomniał o Mikołaju - Polaku, podoficerze ze Śląska, który pomógł smarkatym partyzantom z miasteczka podczas walk w pobliskich lasach Garfagniany - a jemu osobiście, 18-letniem7 wtedy, uratował życie. Zawsze chciałam dowiedzieć się więcej o tym Mikołaju, ale... za duży wiatr na moją wełnę. Może Krzysztof by potrafił doczytać się czegoś w źródłach? Albo ty, Małgosiu?
    Pozdrawiam, Aldona

    OdpowiedzUsuń
  2. Usłyszeć z ust cudzoziemca że"nasz naród jest wielki"niezwykle wzruszające.I ten okrzyk....na pożegnanie....łechce po serduchu:)Pozdrawiam Roksana Aha,aha też mam swoj rytuał(orzeszki uwielbiam,niestety takich rarytasow nie ma)erzac,wata na patyku,efekt:całam oblepiona:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Witaj!
    Szukałam od dawna blogów o Toskanii, w której jestem zakochana od paru lat.
    Chętnie poczytam sobie o tej najpiękniejszej krainie, zwyczajach, smakach i zapachach.
    Listopad, to i dla mnie czas refleksji, wspomnień, o tych których nie ma.
    Pozdrawiam serdecznie i zapraszam do mnie:)
    https://spacerem-przez-zycie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń