Jeśli dni mogą mieć kolory, to ten jest ciemnozielony. Mimo, że początek miał starociowy. Pojechaliśmy obejrzeć wystawione na jutrzejszą aukcję rzeczy masy upadłościowej różnych instytucji i ludzi prywatnych chyba. Przyznam się, że mamy smaka na parę rzeczy, więc jutro na 16.00 pojedziemy, może coś się uda zakupić. Wstąpiliśmy jeszcze do podpistojskiego maluśkiego kościółka. A potem to już zielono mi w głowie... Kontynuowaliśmy malowanie "salonu". Krzysztof dokończył ujednolicanie sufitu, a ja maziałam resztę do wysokości ponad moją głową. Ściany będą ciemnozielone, z lekkimi śladami przecierek. Na razie nie robię zdjęcia, poczekamy aż to zacznie przypominać ludzkie pomieszczenie.
I jeszcze jedno odkrycie: dzisiaj do makaronu z gorgonzolą zrobiłam powtórkę z waleriany. Męczyła mnie ta waleriana, myślałam sobie, co ona ma za dobra w sobie i poszukałam w necie i się okazało, że to Włosiaki tak nazywają coś, co po polsku zwie się cudownie roszponką albo rapunkułem - no wyśmienicie!
Włosiaki? Hmmm...
OdpowiedzUsuńA tak :)
Usuń