sobota, 29 marca 2008

~PIĘĆ ZIEM

Ciągle odkładam pisanie o Wielkanocy w Italii. To już i tak po czasie, więc staram się choć na bieżąco zapisać ostatnie dni. Pogoda powoli zmierza ku pełnej wiośnie, co wykorzystałam w końcu na zasiewy w ogródku. Cały czwartek (z przerwą na spacer z bestiami) usiłowałam wygospodarowany skrawek ziemi przystosować pod zasiew no i w końcu zamienić go na grządki. W większości mam to już za sobą, nie dałam jednak rady w jeden dzień, plecy wołały o litość. A następny dzień nie dał ciału odpocząć, tyle że w o wiele cudowniejszych krajobrazach.
Wraz z Anią i Krzysztofem wybraliśmy się do Cinque Terre, czyli Pięciu Ziem. Ten niezywkły zakątek Italii w Ligurii (na północ od Toskanii), rzadko odwiedzany przez Japończyków, powstał w miejscu gdzie ponad dwutysięczne Alpy Apuańskie schodzą się do morza. Tam to zmyślny człowiek urządził sobie miejsce swojego zamieszkania, które przez stulecia było dostępne tylko od strony morza, bo z drugiej chroniły je niedostępne góry.
Po drodze mijamy dostojne Alpy (tak, tak nie Apeniny) z ośnieżonymi szczytami oraz bielejącymi kamieniołomami w Carrarze.


Tam to przed wiekami zaopatrywał się w marmur Michał Anioł.

A obecnie jest to miejsce, gdzie jako jeden z wielu artystów i rzemieślników założył swoją pracownię Igor Mitoraj, Polak, którego rzeźbę można między innymi zobaczyć w Starym Browarze w Poznaniu. A także w małym miasteczku Greve in Chianti, czy też w Ogrodach Boboli we Florencji.
Zjechawszy z autostrady dość szybko wydostaliśmy się z miejscowości La Spezia i wspiąwszy się na górę "poszpiegowaliśmy" port wojskowy.


Potem zaopatrzeni w kijki trekingowe ruszyliśmy na spotkanie bajce.
Zawieszone nad klifami kolorowe miasteczka, szmaragd wody, świeża zieleń wiosennych roślin, zaskakujące w tym regionie opuncje, szalone rytmy wszędzie wciśniętych winnic i do tego słońce, słońce, słońce...


Trasa zwodzi łatwością pierwszego odcinka z Riomaggiore do Manaroli. Łagodnie wchodzimy na "Drogę Miłości", która psuje harmonię brzegów betonem a jej dostępność dla "szarańczy wycieczkowej" i mazgaje w stylu graffiti są zgrzytem estetycznym.

Lepiej iść ze wzrokiem odwróconym w lewo, patrzeć na skały i żywotną opuncję, która w, z pozoru, litej skale znajduje podłoże do wzrostu.


Wędrówka ze wzrokiem utkwionym w bok jest o tyle możliwa, że nie trzeba pilnować, gdzie się stawia stopy, by nie spaść w morskie otchłanie. Potem już by nie było tak łatwo, ale dzięki temu, że czekały na nas gaje oliwne nie pozostawiające pola do popisu domorosłym artystom spod znaku spray'a.
Wraz z dzwonami na Anioł Pański zaczynamy wspinanie się po schodach, by wejść do Corniglii. Schodów według tablicy pokonaliśmy sztuk 382, a według Krzysztofa 391. Czyżby zmęczenie zakłóciło umiejętność liczenia?


Taki wyczyn nagrodziliśmy sobie ucztą podniebienną, czyli pyszną rybą w restauracji La Lanterna. Gdy podeszliśmy do znanej nam z poprzedniego pobytu trattorii ze smutkiem swtierdziliśmy, że jest zamknięta.


Jednak parę obrusów na niektórych stolikach i poustawiane naczynia wzbudziły w nas nadzieję, okazało się niepłonną. Zasiedliśmy więc jako pierwsi klienci, i dobrze, bo długie czekanie i tak mieliśmy skrócone, inni turyści tylko z tęsknotą zaglądali nam do talerzy.
Uspokoiwszy żołądki, nabywszy energii do dalszej wyprawy raźno ruszyliśmy poprzez gaje oliwne. Jeszcze tylko kawa dla Ani i Krzysia a dla mnie lody.


Odcinek do Vernazzy jest moim ulubionym. Większość dość męczącej trasy prowadzi przez kojące nawet szczęśliwą duszę gaje oliwne.


Coś tylko w nich podejrzanie cicho było. No przecież! Cykady czekały chyba jeszcze na wyższe temperatury. Nam w zupełności wystarczyła ta wczorajsza, a i tak czoło i nos zmieniło ciut barwę w kierunku czerwieni. Temperaturę jeszcze dodatkowo podgrzewały apetycznie żółte cytryny.


Ani czasu ani sił już nie stało na ostatnią, ciągle jeszcze do odwiedzenia, miejscowość Monterosso. Ostatni rejs był o 17.10, no i nogi już odmawiały posłuszeństwa. Lepiej było rozejrzeć się po Vernazzy.


Grzechem byłoby nie usiąść w słońcu i posłuchać morza pachnącego wakacjami.
Na koniec rejs stateczkiem jako powrót do pierwszej miejscowości, gdzie pozostawiliśmy samochód.
jak zwykle większy zestaw w większej rozdzielczości na: http://picasaweb.google.com/italia.serenissima/CinqueTerre

Brak komentarzy: