Dofotografowałam pozostałe prace, jeszcze brakuje tylko wystroju wejścia. Ale to może jutro. Mam nadzieję, że będzie ładniejsza pogoda. Bo dzisiaj było niemal jak w przysłowiowym marcu, no może z poprawką na Toskanię, a więc temperatura 15 stopni i bez śniegu. Za to zestaw pogodowy był niezwykle bogaty.
Bogaty też był obiad u Franki. Ma dziś urodziny, więc powyższy komplecik poszedł w jej ręce. Odwzajemniła się ucztą. Jak zwykle na początek moje ulubione crostini toscane (kanapeczki z pasztecikiem), potem parpadelle (rodaj makaronu w płatach), polane sosem, chyba z kaczki. Bo potem była też kaczka! Ach! Jaka kaczka! Dobrze, że ci ludzie nie wiedzą, że ja w Polsce ptaszyska nie tknęłam. Dużo bym straciła. Ta w niczym nie przypominała zapamiętanego smaku. Ponieważ grzyby nie należą do mojego menu, o czym pamiętała Franka, dostałam surowego kalafiora, ale z czym? Ja go robię z majonezem, ale tutaj tak się zadziwiłam kaczką, że nie zwróciłam uwagi, na dodatek. Hmmm? Do popicia oprócz wody.... a jakże! wino! Bardzo dobre toskańskie sangoviese, bez naporu na znaną markę. A na deser jakieś ciasto, trudno mi je określić poza tym, że pyszne. Oprócz tego truskawki z bananami, tak prostsza wersja macedonii oraz lody czekoladowo-śmietankowe. I jeszcze spumante (wino musujące) oraz vinsanto (słodkie deserowe). Kawą nie zakończyłam, bo z rzadka mam ochotę na kawę. Ciekawe, kiedy i to się zmieni?
Teraz jeszcze pozostałe odrobinki ręcznie poczynione:
A na śniadanie wielkanocne, taki zestaw całoroczny :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz