Nauczyłam się już, że zima nie sprzyja wycieczkom, nie zawsze z powodu pogody, a podczas tej wycieczki było pięknie, około 17 stopni w cieniu. Uśpiona pogoda, łyse drzewa, mało tak charakterystycznych dla Toskanii kwiatów doniczkowych odbierają zwiedzanym miejscom trochę uroku.
Nasza wyprawa była dość krótka.
Zaczęliśmy od kościoła z przełomu XIX i XX wieku. w Maggiano, niestety zamkniętego. Ciekawie położony, z zapraszającymi do wejścia dwiema palmami.
Zastanawiam się, czy to częsty widok tak dorodne palmy przed kościołem? Jakoś nie mogę sobie żadnego przypomnieć.
Zastanawiam się, czy to częsty widok tak dorodne palmy przed kościołem? Jakoś nie mogę sobie żadnego przypomnieć.
Potem zajechaliśmy do najstarszej świątyni w okolicy, jest to romański kościół św.Jana w Arliano. Jego początki sięgają VIII wieku. To nie misterny styl pobliskiej Pizy, tylko kamienna przysadzistość, wręcz toporność. Trudno zrobić zdjęcie samej fasadzie, bo tuż przed nią przebiega mur, jednak gdy się przyjrzeć dokładniej widać delikatny relief przypominający bardziej bogate zdobienia romańskich kościołów zbudowanych w stylu pizańskim. Absyda z kolei ukryła się wśród dobudówek. Jedna z nich to pewna osobliwość, kaplica adoracji Najświętszego Sakramentu. Czyżby była tam kiedyś stała adoracja, możliwa nawet gdy kościół był zamknięty?
Z drugiej strony budynków słychać było ludzkie głosy. Jakaś ekipa wychodziła z chyba plebanijnych pomieszczeń, podejrzewam że ze wspólnego posiłku. Kościół był zamknięty, ale Krzysztof wiedziony jakimś zawodowym instynktem wyłuskał spośród ludzi jednego człowieka, który okazał się zakrystianem i otworzył nam świątynię. Wiecie, co najbardziej lubię w takich miejscach? Położone poza głównymi szlakami turystycznymi, potrafią zaskoczyć swoimi skarbami. Tak i tutaj było. No bo czyż nie są warte uwagi XVI wieczne freski ze sklepienia absydy? Albo "Madonna z Dzieciątkiem i aniołami" z XIV wieku przypisywana Nino Pisano synowi Andrei? Niestety nie pomyślałam, by poprosić o odsłonięcie chrzcielnicy, a i ona szacownie datuje się na XIV wiek.
Ruszyliśmy dalej w kierunku głównego celu wycieczki - Nozzano Castello. Zawsze mnie kusiły te machikuły i krenelaże wieńczące wysokie wieże. Co to za miejsce? Zamek powstał tuż przy rzece Serchio i był punktem obronnym Lukki przed Pizą. Potem stanowił też punkt celny dla towarów spławianych rzeką. Akurat w remoncie jest jedyna brama która wiodła do warownej twierdzy. Jednak tylko tamtędy można wjechać autem w wąską uliczkę okalającą budowlę.
Ten obecnie niedostępny dla zwiedzających zamek po słynnej przegranej bitwie Gwelfów z Gibelinami pod Monteaperti w 1260 roku stał się schronieniem dla wielu gwelfiańskich uciekinierów. Napomknę przy okazji, że ta bitwa znana jest także jako jedyna wygrana Sieny nad Florencją, czym mieszkańcy miasta wilczycy chlubią się po dziś.
Po obejrzeniu zamku ruszyliśmy ku podstawie trójkąta, czyli ku Massaciuccoli położonej nad jeziorem o tej samej nazwie. Musieliśmy przeprawić się przez niewysokie góry (niewysokie w porównaniu z pobliskimi Alpami Apuańskimi). Po drodze zatrzymaliśmy się, by obejrzeć cel podróży w kontekście całego jeziora a nawet i morza na horyzoncie.
Tuż przy miejscu, z którego robiłam zdjęcia ulokowała się grota z figurą Matki Bożej, wyraźnie ulubione miejsce dziękczynne matek nowo narodzonych dzieci.
Massaciuccoli jest małą miejscowością kryjącą w sobie ruiny rzymskiej willi. I to głównie dla niej wspięliśmy się wąską, czasami szutrową, ulicą.
Ruiny willi oczywiście więcej przyjemności mogą sprawić miłośnikom starożytnej archeologii, mnie jednak dały przyczynek do myślenia, jak to w dawnych czasach ludzie świetnie umieli ocenić walory krajobrazowe i mikroklimatyczne tego miejsca. Amfiteatralnie położone wzgórza z nastawą południowo-zachodnią i obecnie dają zapewnienie łagodnych zim i szybkiego nadejścia wiosny.
No właśnie! Wiosny!
Ta naprawdę tam już jest. Świadczą o tym i w pełni dojrzałe cytrusy i kwitnące mimozy i ... magnolia :) Do nich dołączam spotkaną pod Nozzano Castello kamelię i mlecze.
To dodaje skrzydeł i chciejstwa na wszelkie działania.
Nie może zabraknąć kopytnych :) Chociaż one nie wiośniane, tylko całoroczne, ale czyż nie warto je pozaczepiać?
Żadne przeszkody nam nie straszne, z ochotą wspięliśmy się na wysoko położoną autostradę i ruszyliśmy ku codzienności.
Ruszyliśmy dalej w kierunku głównego celu wycieczki - Nozzano Castello. Zawsze mnie kusiły te machikuły i krenelaże wieńczące wysokie wieże. Co to za miejsce? Zamek powstał tuż przy rzece Serchio i był punktem obronnym Lukki przed Pizą. Potem stanowił też punkt celny dla towarów spławianych rzeką. Akurat w remoncie jest jedyna brama która wiodła do warownej twierdzy. Jednak tylko tamtędy można wjechać autem w wąską uliczkę okalającą budowlę.
Ten obecnie niedostępny dla zwiedzających zamek po słynnej przegranej bitwie Gwelfów z Gibelinami pod Monteaperti w 1260 roku stał się schronieniem dla wielu gwelfiańskich uciekinierów. Napomknę przy okazji, że ta bitwa znana jest także jako jedyna wygrana Sieny nad Florencją, czym mieszkańcy miasta wilczycy chlubią się po dziś.
Po obejrzeniu zamku ruszyliśmy ku podstawie trójkąta, czyli ku Massaciuccoli położonej nad jeziorem o tej samej nazwie. Musieliśmy przeprawić się przez niewysokie góry (niewysokie w porównaniu z pobliskimi Alpami Apuańskimi). Po drodze zatrzymaliśmy się, by obejrzeć cel podróży w kontekście całego jeziora a nawet i morza na horyzoncie.
Tuż przy miejscu, z którego robiłam zdjęcia ulokowała się grota z figurą Matki Bożej, wyraźnie ulubione miejsce dziękczynne matek nowo narodzonych dzieci.
Massaciuccoli jest małą miejscowością kryjącą w sobie ruiny rzymskiej willi. I to głównie dla niej wspięliśmy się wąską, czasami szutrową, ulicą.
Ruiny willi oczywiście więcej przyjemności mogą sprawić miłośnikom starożytnej archeologii, mnie jednak dały przyczynek do myślenia, jak to w dawnych czasach ludzie świetnie umieli ocenić walory krajobrazowe i mikroklimatyczne tego miejsca. Amfiteatralnie położone wzgórza z nastawą południowo-zachodnią i obecnie dają zapewnienie łagodnych zim i szybkiego nadejścia wiosny.
No właśnie! Wiosny!
Ta naprawdę tam już jest. Świadczą o tym i w pełni dojrzałe cytrusy i kwitnące mimozy i ... magnolia :) Do nich dołączam spotkaną pod Nozzano Castello kamelię i mlecze.
To dodaje skrzydeł i chciejstwa na wszelkie działania.
Nie może zabraknąć kopytnych :) Chociaż one nie wiośniane, tylko całoroczne, ale czyż nie warto je pozaczepiać?
Żadne przeszkody nam nie straszne, z ochotą wspięliśmy się na wysoko położoną autostradę i ruszyliśmy ku codzienności.
A o Wenecji nie napisałam jeszcze ostatniego słowa :)
Pewnie, że Ci zazdroszczę tej wycieczki:)))
OdpowiedzUsuńJa także czasami zbaczam ze znanych szlaków i odnajduję prawdziwe architektoniczne perełki.
Przypomniał mi się Stoczek Klasztorny z sanktuarium maryjnym i bazyliką Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny, którą opiekują się księża marianie...
Podoba mi się kościół św. Jana w Arliano :)))
Pozdrawiam ciepło :)))
Ja właściwie nie zboczyłam, tylko w końcu sprawdziłam, co tam jest:) Tak, Arliano chciałabym też jeszcze raz zobaczyć, o przypadło mi do serca.
UsuńDzieki za ten link"wycieczka na mapie"
OdpowiedzUsuńSwietny ,bardzo pomocny pomysl.
Nowy czy nie zauwazylam wczesniej /czyli gapa jestem/?
pozdrawiam
Grazyna.P
Z rzadka robię takie mapy, ale są, jednak bywa, że zapominam je zrobić, albo i umieścić link w blogu:)
UsuńPieknie opisalas Wenecje i wszystko co tam warto zobaczyc i czego doswiadczyc! Wspaniale miasto, choc mnie nie zachwycilo az tak bardzo, no ale w pelni sezou turystycznego bylam w sierpniu no i jednak za duzo ludzi...
OdpowiedzUsuńTa wycieczka tez fantastyczna i zdjecia idealnie ilustruja to o czym piszesz :)
A jaka pogoda u Ciebie, nic tylko pozazdroscic i kwiaty kwitna!!!!
Wiesz, że ja pierwszy raz byłam w Wenecji także w sierpniu, ale takich tłumów, jakie zobaczyłam w sobotę podczas karnawału wtedy nie było. Paraliżujące!
UsuńPiękna Madonna i te kolory fresków... a rosłe palmy przed kościołami widywałam w Chorwacji :)
OdpowiedzUsuńW Chorwacji to niewiele byłam, tylko właściwie w Porecu i okolicach, dlatego te palmy tutaj tak mnie poruszyły :)
UsuńTakie spontaniczne trasy najbardziej lubię! Te freski niesamowite A wiosna - jeszcze poczekać musimy w Polsce.
OdpowiedzUsuńWiosna!
OdpowiedzUsuńA u nas dziś padał śnieg...
Z kopytnych biorę tego czarnego z grzywką. Ale uroczy cudak!
Co do trasy: ja chyba muszę zacząć spisywać takie miejsca. Może w te wakacje nastawimy się na najmniejsze i najmniej znane, chociaż - jak widać - wcale nieostatnie.
Kinga
P.S. Na resztę Wenecji oczywiście czekam też:)
Czy kojarzysz: ten z grzywką jest mułem, czy osłem? Mnie się zdaje mułem, ale nie znam się na tym. Choć jak tak mu spojrzeć prosto w oczy i grzywkę, to jakieś echo konia w nim widać, nieprawdaż?
UsuńA nad Wenecją pracuję, trudno ją w jakikolwiek sposób ogarnąć.
Przyszło mi na myśl: Ty masz kumpele weterynarki. Zapodaj im, proszę, temat :)
UsuńJak u Was wiosennie zaczyna się robić :)
OdpowiedzUsuńU nas na wiosnę trzeba będzie jeszcze poczekać:(.
Czekamy na pierwsze ciepłe wiosenne dni, by również móc wyruszyć w plenerek. Już nie mogę się doczekać, już planuję, kalkuluję odległości i obiekty do zwiedzania. Tu jakieś muzeum, tam jakiś skansen lub ruina zamku albo opactwo, to jeszcze stare kopalnie i młyny wodne... Sporo tego jest w naszych bliższych i dalszych (nie za dalekich) okolicach. Idealne odległości na jednodniową wyprawę.
W ubiegłych sezonach również dużo jeździliśmy, zwiedzaliśmy, i chłonęliśmy, ale tego jest tak wiele, że ni jak nie wiem, jak się do tego zabrać. Od 2005 roku aktywnie spędzam urlopy, a od 2009 roku także i weekendy (i każdą wolną ciepłą chwilę).
Jak już w końcu coś naskrobię (tu gdzie teraz mieszkam, mówi się: "naskrobę"), to doniosę. Muszę jednak przyznać, że na architekturze i stylach się nie znam.
Pozdrawiam gorąco z (całkiem jeszcze) zimowej Polski :)
I nadeszła kwiatami nadzieja na drgające słońce w przestrzeni. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDziś jestem tu pierwszy raz. I będę zaglądać!
OdpowiedzUsuńZ Twojego bloga płynie tyle ciepła!
Pozdrawiam! :-)
Witam serdecznie, rozgość się proszę i ogrzej :)
Usuń