Tak sobie pomyślałam, że dawno już nas tam nie było.
Zaczęliśmy od kościoła San Lorenzo, w którym mieliśmy nadzieję odnaleźć relikwię św. Kazimierza Królewicza, jako że był to 4 marca, a mój ukochany Tatko właśnie tego Jagiellończyka ma za patrona.
Szperając w internecie znalazłam potwierdzenie dla informacji, że relikwia znajduje się właśnie u św. Wawrzyńca. I owszem, ale w tej części, którą idzie się do Nowej Zakrystii z dziełami Michała Anioła, a ta jest w niedzielę czynna tylko do południa.
Już w domu namówiłam Krzysztofa na ponowną wizytę w Galleria dell'Academia. I tam własnie dalej poszliśmy. Myślałam, że też jest zamknięta, mimo, że sprawdzałam na stronie muzealnej, czy aby przypadkiem nic nie stanie nam na przeszkodzie.
Pomyślałam, że jest zamknięta, bo nie było przed nią żadnej kolejki. Widok to niezwykły. Przypomniało mi się, gdy pierwszy raz stałam do niej w olbrzymim ludzkim ogonie i to w towarzystwie Rodziców. Teraz już bym i tak nie stała, dzięki karcie Przyjaciół Uffizi.
Głównym motywem wizyty wcale nie był Dawid Michała Anioła, jeno niewielka odnoga muzeum kryjąca w sobie skromną kolekcję instrumentów muzycznych. Nie za bardzo znam się na takich instrumentach i zapewne nie umiem docenić tego, co zobaczyłam, ale myślę, że gdzieś tam jednak dotarło do mnie trochę kunsztu dawnych mistrzów, ze Stradivariusem na czele. Oprócz smyczkowych instrumentów wystawiono perkusyjne i strunowe. Moją uwagę przykuły głównie klawesyny oraz małe urządzenie prezentujące na jakiej zasadzie odbywa się szarpnięcie struny w takim instrumencie. Atmosferę muzeum podkreślają obrazy z motywami muzycznymi.. W kilku miejscach można przysiąść przed ekranem komputera, nałożyć na uszy słuchawki i posłuchać prezentacji, wyjaśnień oraz utworów muzycznych związanych z wystawionymi instrumentami.
Potem, oczywiście, zajrzeliśmy do Dawida, a nawet do gipsoteki. Ale na przykład obrazy zostawiłam sobie na inną wizytę. Ja mam chyba jakąś zawężoną percepcję, nie mogę zbyt wielu eksponatów za jedną wizytą oglądać, inaczej nic mi w głowie nie zostaje. W gipsotece chciałam przyjrzeć się kropkom na rzeźbach, których obecność kiedyś w końcu rozszyfrowałam. Po pierwszym spotkaniu z tego typu obiektami nie miałam pojęcia czemu one takie kostropate. Na studiach miałam rzeźbę tylko na pierwszym roku i potem już nie kontynuowałam zajęć w tego typu pracowniach. A poza tym, gdy tak sobie teraz myślę, to niewiele czasu poświęcano tam na same techniki i technologie. Na szczęście zdarzyło mi się obejrzeć film o kopiowaniu rzeźb i dotarło do mnie, że te kropeczki wyznaczają charakterystyczne punkty, pomiędzy którymi mierzy się odległość specjalnym cyrklem. Ot i cała tajemnica piegowatych modeli gipsowych.
Po wyjściu z muzeum wytyczyłam szlak nieznanymi i znanymi sobie ulicami. Najpierw zajrzeliśmy na Piazza Santissima Annunziata, by tam zachwycić się panem wydmuchującym kuliste lampiony, które sprzedawał w ramach niewielkiego targu z rzemiosłem artystycznym.
Pierwszym obiektem, któremu chciałam się przyjrzeć była Rotunda Brunelleschiego. Nazwana tak od twórcy projektu. Choć nazwa jest mocno na wyrost. bo z zamysłu architekta pozostała niższa partia, wyższej zresztą nie wybudowano za jego życia. Dopiero następne wieki przyniosły podwyższenie zaczętej budowli i przykrycie dachem.
Obecnie jest siedzibą Centrum Językowego Ateneo, choć ponoć właściciel się zmienił i nie wiadomo, co zamierza począć z budynkiem. W niedzielne popołudnie ta jedyna centralna budowla Brunelleschiego wydała się zupełnie opuszczona i przez użytkowników i turystów. Nikogo z fotograficznym aparatem tam nie zauważyłam.
Następnym punktem na mapie był kościół św. Ambrożego. Zamknięty - buuu. Wrócę do niego.
Skoro jednak jesteśmy już w tym miejscu to opowiem Wam o świeckich stowarzyszeniach zajmujących się organizacją imprez we Florencji. Były to grupy ludzi z danej dzielnicy miasta mające za zadanie przygotowanie obchodów różnych świąt, wystaw, zabaw, posiłków itp. Założono je w XIV wieku dla ludzi z niższych warstw społecznych. Szlachta wspierała je finansowo nie biorąc aktywnego udziału w działaniach. Ich zasięg dotyczył danej dzielnicy, podobnie jak contrady ze Sieny. Przywódcy towarzystwa mieli swoje charakterystyczne tytuły, w których najczęściej pojawiał się książę, król, czy nawet cesarz. Znaleźlibyście wśród nich Króla Korony, Króla Złota, Pana Rzeźników, Księcia Krowy, Księcia Mgły, Cesarza z Prato, Wielkiego Mistrza Jaskółek, Markiza Sieci, Księcia Jabłka, Księcia Arno. Tych nazw jest kilkadziesiąt, powstawały i zanikały na przestrzeni wieków. Maksymalnie w jednym czasie odnotowano około 50 towarzystw imprezowych. Chłopaki nie wytrzymali ciśnienia, awanturowali się i tłukli pomiędzy sobą, więc Cosimo II zawiesił ich działalność w 1629 roku.
Myślicie, dlaczego o tym piszę?
Nazywali się Città Rossa, a ich szef kazał się tytułować Wielkim Monarchą Czerwonego Miasta. Nazwa wskazuje na kolor cegieł wypalanych w piecach właśnie na terenie dzielnicy, którą zawiadywali "biesiadnicy". Ich symbol, ceglane budynki, znajdziecie też pod majolikową figurą św. Ambrożego umieszczoną na narożniku po drugiej stronie ulicy. Figura sama w sobie warta zatrzymania wzroku, to XV wieczne dzieło Giovanniego della Robbia.
Umieszczono ją tam zgodnie z podaniem głoszącym, że w tym miejscu zatrzymał się św. Ambroży i błogosławił florentyńczykom.
Niedaleko Placu św. Ambrożego rozłożył się inny Plac dei Ciompi z jedną budowlą, dla której na pewno warto tam zajrzeć. Jest to Loggia del Pesce, ślad po dawnym placu zajętym obecnie przez Piazza Repubblica. Projekt przypisuje się Vasariemu, na zlecenie Cosimo I, któremu nie w węch byli handlarze rybami na Ponte Vecchio. W XIX wieku ją rozebrano i przeniesiono do lapidarium w San Marco. Na Piazza dei Ciompi trafiła w 1956 roku. I stoi sobie bidulka wyrwana z kontekstu. Taka nieporadna i nieproporcjonalna w swoim architektonicznym osamotnieniu.
Zaraz za nią widziałam jarmarczne budy chyba ze starociami. Były pozamykane, ale rzecz wymaga sprawdzenia.
Idąc w kierunku Piazza Signoria spotykamy dwa horrorki - jeden współczesny, nieprzystający do otaczających go budynków.
Drugi - to horror dla miłośników sgraffito. Takie zniszczenia na Palazzo Ramirez de Montalvo przyprawiają o ciarki.
Gdy usiłowałam wypatrzeć jakieś bardziej wyraźnie zachowane fragmenty, stanęła za mną grupka osób, od których dobiegały słowa "jaka piękna!". Hmm. Piękna to ta fasada była, ale wieki temu. Odwróciłam się, i zorientowałam, że te zachwyty spływały na ślubną suknię. No ba!
Spacer powoli zmierzał ku stacji kolejowej. Nie pozostawię Was jednak bez kilku obyczajowych obrazków.
Najpierw pieskie życie. Nie wyobrażam sobie, by nasze smoki tak spokojne oczekiwały przed sklepem.
W ogóle nie wyobrażam ich sobie w koszyku na kierownicy. Albo ta różowa mopsiczka. Na szczęście zabawka, bo czy Druso zechciałby się zaprzyjaźnić z taką strojnisią?
Nie tylko psy mają dobrze we Florencji.
Ludzkie życie też bywa ciekawe, jedni kończą 25 lat, inni przysiedli by napawać się widokiem Duomo, a inni ciągle w biegu
A komu dni ostatnio goryczą zaprawiono proponuję czekoladowe jaja wielkanocne. Największe za jedyne 200€, ale czego się nie robi dla poprawy humoru?
Zaglądając tu i tam ...
...dotarliśmy na dworzec.
Pod powiekami ponakładały się obrazy.
Pokaż Florencja 4.03.2012 na większej mapie
Pięknie dziękuję za "niedzielną Florencję". Pomysł z mapką - genialny!!! Z przyjemnością pójdę Twoimi ścieżkami, zwłaszcza, że masz świetne oko do uroczych szczegółów, które ja, wędrując nieraz tymi samymi drogami, przegapiłam :)
OdpowiedzUsuńUpiorny zakątek ze współczesnymi bunkrami pamiętam (niestety) doskonale - dopadła mnie tam okropna ulewa. Zgrzyt architektoniczny okropny dla oka... brrrr...
pozdrawiam serdecznie
Dzięki Migoshia :) Właśnie doszłam do tego,jak ją wstawiać na bloga, nie tylko link. Więc od teraz postaram się pamiętać o mapkach z wycieczek:)
UsuńDzięki wielkie za cudny spacer po Florencji!Czekam z utęsknieniem na każdy kolejny :)))
OdpowiedzUsuńPozdrawiam z uśmiechem
Gdynianka
Ha! Ja też czekam z utęsknieniem:)
UsuńSpacer dla nóg,oczu i ducha.. Wszystko takie niesamowite.
OdpowiedzUsuńI uliczki i różowa piękność i odbicia w szybach....wiadomo Florencja.
Ależ Ty masz niesamowitą wiedzę! Za każdym razem, gdy trafia się taki opis wędrówki po mieście, z detalami, które zwykły turysta czasem całkiem bezmyślnie mija, jestem pod wielkim wrażeniem! No i jeszcze - jak to się świetnie czyta!
OdpowiedzUsuńKinga
Kinguś, wiedzę sobie powolutku powiększam. Po prostu szperam, kupuję nagminnie książki, niestety po włosku. Niestety, bo się męczę je czytając - chciałabym mieć lekkość czytania, jest tutaj takie bogactwo materiału.
UsuńDzięki za komplementy :)
Przyjemny spacer, ale te dziki, to miały ucztę :)
OdpowiedzUsuńPrawda, sama bym z nimi zasiadła i schrupała trochę serwowanych tam pyszności :)
Usuń