Nauczona dobrym doświadczeniem nie pomyślałam, że mam do czynienia z "dużo hałasu o nic". Czysta improwizacja.
Głupia ja!
W dodatku stałam w kolejce do jednego z dwóch wybranych przeze mnie obiektów.
Podwójnie ja głupia!
I jeszcze wrzuciłam dobrowolnie coś do skarbonki FAI.
Jakieś straty muszą być :)
Na szczęście same miejsca warte są zobaczenia.
Odwrócę teraz kolejność ich zwiedzenia, żeby lepsze wrażenia nie zostały w cieniu tych trudniejszych.
No więc jesteśmy w byłym klasztorze Sant'Apollonia. Aż żal patrzeć. Oczywiście znowu mamy do czynienia z kasacją napoleońską. Obecnie olbrzymi kompleks jest rozdzielony pomiędzy wielu (świeckich) użytkowników.
Najtrudniej jest pogodzić się z częścią zawiadywaną przez Uniwersytet Florencki.
Oto chiostro:
Przestronne i przestronnie smutne. Poznikała większość fresków z lunet, a w ich miejsce mamy "cudowne" graffiti. Zachowały się trzy strony z podcieniami, ale czwarta to beton i jakieś okrutnie współczesne schody, prowadzące między innymi do mensy. Moim pierwszym odruchem to była chęć ucieczki, nie patrzeć, nie widzieć, nie wiedzieć.
Potem poszliśmy do dwóch zdekonsekrowanych pomieszczeń (kościoła i kaplicy). Tym razem niby zadbane. Szukałam określenia na zastany stan adaptacji na cele konferencyjne. To trochę jak wypchane zwierzątka. Niby kształt pozostał, ale nie przytulisz, a tu się nie pomodlisz. Mniszki chyba się w grobach przewracają.
Dużo lepiej sprawa ma się w Cenacolo (Wieczerniku). Wchodzi się do niego z innej, prostopadłej ulicy. Jest to obiekt dopuszczony zwyczajnie do zwiedzania, więc niby żadna gratka akurat tego dnia. No chyba, że bez takich specjalnych dni nie wolno robić zdjęć? Ale nic mi na ten temat nie wiadomo. W sobotę wszyscy szaleli z aparatami.
Nie pierwszy raz spotykam refektarz ze sceną "Ostatniej Wieczerzy". Najsłynniejsza Leonardowska jest ponoć mocno zniszczona (nie widziałam), ale tutaj Andrea del Castagno nie podzielił losu swojego młodszego o 31 lat genialnego kolegi po fachu. Właściwie to jego wieczerza nie podzieliła losu leonardowskiej.
Zaskakujący styl, barwy bardzo mnie męczą, wręcz niepokoją te zestawy czerwieni i fioletów. Brak innych odcieni sprawia wrażenie, że coś się freskowi stało. Wyblakł, ale wybiórczo? Coś jakby stare kolorowe zdjęcia ORWO, kto jeszcze je pamięta?
W XV wieku musiały chyba być szokujące takie twarze. Mocne i wyraziste, chłopskie. Zastanawiam się, gdyby je wyrwać z kontekstu, czy dałoby się mi wmówić, że to sztuka współczesna? Czasami miałam takie wrażenie. Zaraz potem wzrok wędrował na przedmioty towarzyszące zebranym, na cienkie finezyjne szkło, na wymuskany obrus i cofam się na nowo o około 565 lat. W ogóle z tym obrusem to padłam z wrażenia, przecież to fresk, więc trzeba gnać z pracą, a tu taka misterna robótka. Ten deseń, te frędzelki, te zagniecenia.
Bogata gestykulacja, aż się prosi o podłożenie ścieżki dźwiękowej. Zwłaszcza, gdy się oderwie postaci od tematu dzieła.
Proponuję zapomnieć, że Chrystus przed chwilą powiedział, iż wśród nich jest zdrajca. Przy stole siedzi kilkunastu prostych mężczyzn. Jeśli nie wieśniaków, to rybaków na pewno. Z całym szacunkiem do ciężkiej pracy fizycznej.
Słyszycie?
"No coś ty!"
"To niemożliwe!"
"A mnie boli ząb."
"Ciekawe, co będzie dzisiaj na drugie danie?"
"Hm, mam brudne paznokcie."
Pozwoliłam sobie na tę zabawę, bo liczę na to, że zrozumiecie, jak prowokacyjnie teatralna jest w moim odczuciu ta scena.
Oczywiście w obrazie jest więcej majestatu, niż pozwoliłam sobie tego nie zauważyć. Sama architektura, zgrabnie perspektywą wyznaczona, ornamenty antyczne, bogactwo marmurów, klasyczny układ "Ostatniej wieczerzy" - wszystko raczej ma nam uświadomić, że widzimy jakiś bardzo ważny moment życia bohaterów.
Fresk jest tak hipnotyzujący, że dopiero po dłuższym czasie rozglądam się wokół. Na tej samej ścianie, w jej górnej części są o wiele gorzej zachowane sceny z Ukrzyżowaniem (po środku), Złożeniem do Grobu (po prawej) oraz ze Zmartwychwstaniem, tegoż autora, mimo że na pierwszy rzut oka ma się wrażenie, że wyszły spod innego pędzla. Być może na moje odczucia wpływa nie tylko osadzenie w krajobrazie, ale i częściowa dematerializacja malowideł. Zniszczyło je zamalowanie w dawnych czasach.
Na ścianie prostopadłej widać dużo lepiej zachowany fresk tego samego autora. Vir Dolorum, z aniołami.
Przeniesiono go z owego zniszczonego chiostro, które tak mnie zniesmaczyło. I jeszcze raz mamy możliwość poznania dogłębniejszego stylu Andrei del Castagno dzięki podobnego kształtu "Ukrzyżowaniu" pochodzącemu z Chiesa Santa Maria degli Angeli.Zastanawia to umiłowanie do pokazywania synopii (czyli czegoś w rodzaju wstępnego szkicu pod freskiem). Czyżby konserwatorzy cieszą się jak dzieci, że technologia pozwala im oddzielić warstwę ostatecznego fresku od przygotowawczej? Bo te synopie często mało czytelne są i mało atrakcyjne, chyba że dla wybitnie zainteresowanych całym skomplikowanym procesem powstawania fresku. A może to takie moje wrażenie, spotęgowane obecnością gotowego dzieła? To znaczy ja właściwie to lubię im się przyjrzeć, bo uchylają rąbka tajemnicy warsztatu danego artysty. Tylko, czy on by tego chciał? No to sobie delikatnie pomarudziłam.
Jeszcze rzut oka na cały refektarz, łącznie z pięknym kasetonowym sufitem. Wybaczcie, że pominę wystawę sztuki współczesnej. Pasowała tam jak pięść do oka.
Dopiero w drodze powrotnej do wyjścia udało mi się dokładniej przyjrzeć dziełom wiszącym w przedsionku.
Jako miłośniczka złoceń najwięcej czasu poświęciłam "Ukoronowaniu Maryi" Neri Bicciego, a to dlatego, że dokładnie widać w nim ryte ornamenty. No i spokojnie mogłam je sobie udokumentować. Spokoju mi nie dawały formy na głowie świętego po prawej stronie. Wygląda trochę jak Myszka Miki.Na pierwszy rzut oka widać, że to diakon cieszący się sławą mądrego. I to wszystko?A nie! Już wiem, to św.Szczepan, na głowie tak niefortunnie ukazane są kamienie, jego atrybut.
Niewielka sala, a z chęcią bym przygarnęła którekolwiek z umieszczonych w niej dzieł. Oprócz wyżej wspomnianego mój wzrok zatrzymuje fresk z "Ukrzyżowaniem" Paolo Schiavo, "Madonna z Dzieciątkiem i świętymi" z klasztornego kościoła oraz malutka ciemna "Trójca Święta".
Ot! Całe zwiedzanie.
Ale nie myślcie, że to koniec mojej sobotniej wyprawy do Florencji. Przecież nie mogło obyć się bez spaceru,o nim będzie druga część. Uzbierałam też dalszy materiał do cyklu "Florencka włóczęga", ten będzie pojawiał się sukcesywnie w chwilach złapania wolnego czasu.
Rzuciłam się łakomie na twój wpis-jak zwykle mnie nie zawiodłaś! A te wgniecenia w obrusie...Cudo!
OdpowiedzUsuńJa się zawsze łakomie rzucam na Florencję, więc nie dziwota Twoim rzucankom :) Rozumiem w pełni :)
UsuńNo to sobie pomarudziłaś :)
OdpowiedzUsuńPo mojej ostatniej wizycie w północnej części Włoch, nabrałam ochoty na chociażby pobieżny stopniowy przegląd - najlepiej wszystkich - ciekawych miast włoskich. Wiem, że to nie możliwe, ale Florencji na pewno nie ominę:)
Pozdrawiam ciepło:)
Ja już sobie odpuściłam, że zobaczę nawet te główne miasta. Jeśli tak, będę szczęśliwa. Jeśli nie, też będę szczęśliwa :) Bogu dziękuję, że choć Florencję mogę do woli :)
UsuńDzięki Tobie mogłam zobaczyć te wszystkie cuda.. bo sama pewnie długo nie miałabym okazji:) dziękuje Ci ślicznie:) pozdrawiam ciepło
OdpowiedzUsuńTeż pozdrawiam i dziękuję za komentarz, każdy na wagę złota, motywuje do pisania.
UsuńMiejsce niezwykle interesujące! Świetny pomysł z improwizacją. Improwizuj kiedy możesz. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńImprowizacja wyszła właśnie bez pomysłu, zupełnie niezamierzenie, przez własne roztargnienie, ale we Florencji mogę i bez planów się szwendać :)
UsuńA na mnie najwieksze wrażenie zrobiły ... aureole na fresku "Ostatniej wieczerzy". Lśniąco niemal przezroczyste, na dokładkę perfekcyjnie ukazujące załamanie obrazu widzianego przez aureolę. Jestem pod ogromnym wrażeniem, nigdy nigdzie dotychcas czegoś takiego nie widziałam.
OdpowiedzUsuńAno aureole cudne, co ciekawe wszystkie w skrócie perspektywicznym, tylko jedna okrąglutka :) To na pewno rzadkość jeszcze w tamtych czasach, wcześniej były wszak pełne złote, a nawet wypukłe, a tu taka zwiewność :)
UsuńPięknie piszesz, Małgosiu - jakbym tam była. Też uwielbiam złocenia, zwłaszcza gotyckie puncowane tła z motywami roślinnymi albo geometrycznymi ornamentami. Miodzio!
OdpowiedzUsuńAno Małgosiu, to puncowanie to moja słabość wielka. Często, gdy jestem w muzeum, rozrysowuję sobie wzory z aureol i innych ornamentów.
UsuńA ja tak sobie cichutko marzę..
OdpowiedzUsuńJak pięknie by było gdyby cały Twój cykl ,,Florencka włóczęga" ukazał się kiedyś drukiem jako zupełnie osobna pozycja książkowa.
Cudnie by było móc sobie to wszystko zebrać i w dowolnej chwili do tego powracać...
A może to wcale nie takie nierealne,co Ty na to Małgosiu?
Pozdrawiam serdecznie
Gdynianka
Na razie słabo to widzę, bo ciągle mam w pamięci nawał pracy przy wydaniu bloga, a taka "Florencka włóczęga" to wyzwanie kilkakrotnie trudniejsze, pracochłonne, ale może kiedyś przyjdzie taki czas. Nie wykluczam. Mnie jednak bardziej ciągnie działalność manualna :) nie literacka. To nie moje główne medium. Czasami mam nawet chęć bloga zarzucić, ale Wasze komentarze podtrzymują go przy życiu :)
UsuńWystawa sztuki wspolczesnej faktycznie pauje tam jak piesc do oka :/
OdpowiedzUsuńPrzed chwila przeczytalam tez komentarz 'Swiece i ogarki' dotyczacy aureol i faktyznie, ja tez chyba pierwszy raz sie z czyms takim spotykam; i oczywiscie sama pewnie bym nie zwrocila na to uwagi...
I masz racje Malgosiu - niektore postaci faktycznie mogly by byc wziete za fragmenty sztuki wspolczesnej :)
Pozdrawiam!
To nawet chyba była wystawa adeptów sztuki, ale bałam się nawet sprawdzać, żeby sobie oczu nie pokaleczyć :)
Usuń