WIELKANOC (PASQUA)
Wietrzysko nadal nęka, gdyby nie obciążenie wielkanocnymi pokarmami, ulecielibyśmy w przestworza. Tak więc widać pożytek płynący ze świątecznych posiłków.
Zaopatrzeni w ciepłe kurtki, wyruszyliśmy w niedzielę do Ogrodów Boboli. Chyba właśnie pogoda sprawiła, że nie było szaleńczych tłumów, mimo Wielkanocy, mimo darmowego wstępu.
Część alejek zamknięto, ciągle jeszcze nie uporano się ze zniszczeniami nawałnicy z początku marca. Kluczyliśmy, dzięki czemu odkryłam nowe zakamarki Ogrodów i spojrzałam na nie okiem dziecka bawiącego się w podchody. To była częsta zabawa ferajny z mojego podwórka. Wtedy musiały nam wystarczyć okolice, krótkie uliczki, małe wzgórza, jakaś porzucona budowa, itp. W Ogrodach Boboli moglibyśmy się szukać cały dzień.
Niestety, mało fontann było włączonych, zapewne ich efekt psułby silny wiatr. Mam nadzieję, że (odkryte na jednym ze skrajów Ogrodów) kaskady są czynne, bo już same maszkarony cieszą swoim urozmaiceniem. Niemal u ich stóp odkryłam olbrzymią głowę Jowisza Olimpijskiego autorstwa Giambologny.
Czasami mam wrażenie, że tych rzeźb mają nadmiar, nie umieją się nimi zająć. Nie wszystkie są w tak dobrym stanie, jak te na zdjęciach.
A ciągle dochodzą nowe, jak chociażby z daleka tylko widziane gigantyczne otoczaki, fontanna pień, czy bliskie memu sercu dzieło Mitoraja.
zdjęcie sferyczne
Chcieliśmy Tacie pokazać Taras przy Muzeum Porcelany.
zdjęcia sferyczne
Czekały nas jeszcze ciekawostki w Muzeum Porcelany, które Tata z chęcią zwiedził.
Piękne naczynia jestem w stanie zrozumieć, wiele z nich z chęcią widziałabym na swoim stole, ale nijak, no w żaden sposób nie jestem w stanie ulec fascynacji porcelanowymi figurkami. To znaczy, rozumiem, że są tacy, którym się one podobają, lub nie podobają, bo każdy ma swój gust. Z zaciekawieniem oglądam ociekające słodyczą idylliczne scenki, wykonane nad wyraz kunsztownie, prezycyjnie oddające detal. Nie odmówię twórcom warsztatu.
Tak, jak w białych widzę pewną szlachetność, tak cieszę się, że kolorowe zostały na muzealnych półkach. Cud, miód, malina ...
Ruszyliśmy dalej, w kierunku Palazzo Pitti.
zdjęcie sferyczne
zdjęcie sferyczne
Trafiliśmy na Caffè Bianchi (w lewo od Palazzo Pitti, w kierunku do Porta Romana). Usiedliśmy pod reprodukcją XVI wiecznej mapy Florencji, o której porozmawialiśmy z kelnerem, pytając żartobliwie, czy kawiarnia już na niej jest? Dzięki temu uzyskaliśmy odpowiedź, że w tym budynku znajdowały się piece, w których wypalano ceramikę dla Księcia Toskanii z pobliskiego Palazzo Pitti.
W drodze powrotnej z nadzieją spoglądałam na niebo, wyjrzy słońce, czy nie?
MAŁA WIELKANOC (PASQUETTA)
Słońce! Wstawać! Jedziemy!
Wiatr? Hmm.
Zadaniem było zobaczyć co nieco po drodze, potem znaleźć osłonięte od wiatru miejsce i piknikować. "Po drodze" było w tę w tamtą stronę. Zanim zestawię te miejsca razem, kilka zachęcających widoków z drogi.
Dwie małe osady "po drodze" znalazłam w książce o średniowiecznych miasteczkach Toskanii. Nikt w niej nie wspomniał, że miejsca już dawno mają za sobą naturalną świetność. Obecnie są idealnie utrzymane, zamienione na raj dla turystów, zwłaszcza tych z grubszymi portfelami.
Pierwsze - mała miejscowość z dużym zamkiem, zamieniona na Toscana Resort - Castelfalfi. Chyba przejęta niezbyt dawno, bo jeszcze część budynków, łącznie z kościołem w remoncie. Obok jakiś ogromny plac budowy. Do firmy należy też pobliskie pole golfowe.
Na wystawie jednego ze sklepów przyciąga zdjęcie i nazwisko Bocellego. Nie, to nie jest sklep muzyczny. Winnicę pod tym nazwiskiem prowadzi brat śpiewaka.
Na dziedziniec zamku zajrzeliśmy troszkę nielegalnie, gdyż mieszcząca się tam restauracja rezerwuje wstęp jedynie dla swoich klientów, wszyscy spacerowicze z lekka nieśmiało łamali zakaz. My nawet nie myśleliśmy o "zorganizowanym" posiłku, czekał nas piknik, zgodnie z włoską tradycją w Poniedziałek Anioła.
zdjęcie sferyczne
Ewidentnie widać różnicę w zabudowie, zapewne starsze są okrągłe wieże i zachowany tylko z jednej strony mur z machikułami, w książce na zdjęciu porośnięty chwastami, teraz już odczyszczony.
Taka wręcz sterylna renowacja jeszcze bardziej uderza w drugim miejscu - Tonda - też nieopodal Montaione. Trudno ją znaleźć w nawigatorze, brakuje drogowskazów, jadąc od Montaione na San Vivaldo mija się tylko niewielki znak na Sughera. Chyba że obejrzycie się do tyłu, wtedy jeszcze po prawej stronie wypatrzycie żółty drogowskaz z napisem "Hapimag". Po obejrzeniu, rozumiem, że przyjeżdżający tam turyści, nie chcą, by niepotrzebni gapie pałętali się po wzorcowo zadbanym średniowiecznym borgo. Doczytałam potem, że cały teren należy do Hapimag, szwajcarskiej organizacji zrzeszającej około 140 tys. akcjonariuszy, której ideą jest organizowanie wypoczynku w zamian za wykupione akcje firmy. Wydawać by się mogło, że jest to jakiś idealny pomysł na obniżenie kosztów zamieszkania w takim miejscu jak Tonda. Jednak ponoć nie wszystko idzie poprawnie, jak w szwajcarskim zegarku.
Sama Tonda wywołała we mnie raczej smutek, niż radość ze stanu utrzymania. Wydała mi się plastikowa, nierealna, zbyt perfekcyjna. Trudno odczuć klimat XIII wiecznego borgo, gdy w kościele ulokowano telewizyjną salę, gdy każdy dom jest opisany najpierw po niemiecku, potem po włosku. Brakuje tylko zegara z kukułką.
Wielkim pocieszeniem niech będzie mała ruinka wybrana przez nas na miejsce wypoczynku.
Jadąc za Castelfalfi, rozglądaliśmy się za zacisznym miejscem, czując, że wystarczy takowe znaleźć, a zimny wiatr nie będzie nam uprzykrzać pikniku.
Były większe ruiny, ale właśnie ten malusi domek z zarwanym dachem nadał się idealnie, dał osłonę i oparcie dla pleców.
Najpierw zjedliśmy, pogadaliśmy, a potem każdy robił, co chciał- pełnia szczęścia :)
Właściwie Krzysztof z podpory ruinki nie skorzystał, bo odsypiał intensywną wielkanocną pracę.
Tata rozwiązywał krzyżówki, a nawet się opalał. Śmiałam się, że po opaleniźnie nikt nie pozna, że ubrany w kożuch nabrał barw na skórze. No, dobrze, nie było tak zimno, zdjął nawet kurtkę i sweter, a to zmarzluch pierwsza klasa.
Zrobiło się tak ciepło, że czarne sadełko miało gorącą sierść, ratowałam go jedynym jasnym skrawkiem tkaniny, jaki znalazł się w piknikowym koszyku. Musiałam zadbać o strażnika cyprysa :)
Chudzielcowi w to graj! Grzał stareńkie kości i ani myślał o pilnowaniu tymczasowych włości.
Ja sobie coś tam szkicowałam, zaczynam nowy projekt, więc nic na razie do pokazania.
Rozglądałam się też z aparatem wokół. Szukałam "pocztówkowych" motywów.
Jaka piękna wycieczka! Pozazdrościć!
OdpowiedzUsuńPrzypomniała mi się moja listopadowa włóczęga po ogrodach Boboli, w całkiem przyjemnej aurze i z bardzo nielicznymi współspacerowiczami w tle. To ogromna zaleta, bo zatłoczony, letni "Bobiola" mnie nie zachwyca. Miałam tez w planie właśnie Muzeum Porcelany (a tak :-) nigdy dotychczas w nim nie byłam), ale niestety zamknęli wczesniej. Zawsze mam mieszane uczucia, kiedy jestem w miejscach takich, jak opisane przez Ciebie, chocby Gargonza - jest to sztuczne, ale może to jedyny sposób, żeby je uratować?
serdeczności
Iwona
W listopadzie to raczej tłumów bym się nie spodziewała, a że latem tłumy? Co mają zrobić ci, którzy kiedy indziej nie mogą? Dobrze, że i tak są chętni zwiedzenia. Wiesz, inaczej wyglądałyby takie miejsca, gdyby miały rzeczywistych mieszkańców. Nie spotkałam informacji, co się z nimi stało.
Usuńoj cudnie u Was - fajna wycieczka!! U nas nareszcie pokazało się słońce i jest cieplej :) Może wreszcie się uda iść na spacer. Pozdrawiam!!
OdpowiedzUsuńZ całego serca życzę więc słońca :)
UsuńMaterial na poczowki jest !!! I to jaki :) Piekne zdjecia !!!
OdpowiedzUsuńSama wiesz, że to samograje :)
UsuńDawno nie zaglądam do Ciebie. Wspaniałe zdjęcia. Przepiękna wiosna. Widzę, że strażnik cyprysa Druso w bardzo dobrej formie. Ile on ma lat? Mordka taka siwiutka już, ale w sumie u czarnych mopsików bardziej to widać. Wszystkiego dobrego dla Ciebie i psiaków. Pozdrawoam
OdpowiedzUsuńWiosna zaczyna się rozgrzewać, dzisiaj już narzekałam na gorąco, ale po prostu nie wierzyłam, że mogę jechać do Florencji w letnich ubraniach.
UsuńA Druso, faktycznie, ma się bardzo dobrze, jak na 10 latka. Wskakuje jeszcze samodzielnie na krzesła. Udało mi się go lekko odchudzić, chociaż on nigdy zbyt tłusty nie był, bo sam w sobie jest dosyć gigantycznym, acz proporcjonalnym mopsem. Pozdrawiam i Ciebie i śliczną mopsiczkę.