Dzięki Città Nascosta ciepłym popołudniem zajechałam na plac przed Villa Corsini i zaczęłam szukać numeru 38 F położonego przy Via della Petraia. Samochód zostawiłam pod 38 E, powolutku zbliżyłam się do bramy wejściowej do Villa Petraia, ale nigdzie po drodze nie trafiłam na 38 F. Z daleka już widziałam numer 40, więc z lekko skołowana zaczęłam się rozglądać i szykowałam odwrót. Na szczęście szła akurat pani ze stowarzyszenia i, nie będąc pewną numeru, stwierdziła, że musi być w pobliżu, gdyż ogród, do którego zmierzałyśmy powstał w byłym gaju oliwnym tejże willi medycejskiej.
Zgadza się, trzeba wejść na samą górę i przed wejściem do Villa Petraia skręcić w inną bramę, przy której wisi ceramiczna tablica informacyjna:
Pamiętacie wpis o Aptece Santa Maria Novella?
Właściciel wymarzył sobie, żeby mieć nie tylko szklarnie, w których uprawia się rośliny na potrzeby apteki, chciał koniecznie wrócić do dominikańskiej tradycji średniowiecznego hortus conclusus.
Cóż to za rodzaj ogrodu?
Tak nazywano średniowieczne, zwłaszcza przyzamkowe i klasztorne ogrody, otoczone murem.
http://www.incredible-edible-todmorden.co.uk/images/3918.jpg |
Zakładano je wybitnie w celach użytkowych, nie koncentrowano się na funkcji dekoracyjnej, no, chyba że rosnące w nich kwiaty miały służyć dekoracji ołtarza.
http://gallica.bnf.fr/ark:/12148/btv1b8539706t/f101.highres |
Właściwie termin l'hortus conclusus ma głównie głęboko religijne znaczenie. Zamknięcie ogrodu wynikało także z chęci odcięcia się od świata, podobnie działo się, gdy mnisi ruszali na pustynię. Odizolować się od potencjalnych niebezpieczeństw duchowych. W malarstwie był używany jako symbol raju oraz dziewictwa Maryi. Spotykamy go w scenach Zwiastowania, czy w ogóle scenach z Madonną.
http://upload.wikimedia.org |
Takie pojmowanie otoczonego murem ogrodu prawdopodobnie wzięło się z Pieśni nad Pieśniami (4,12)
Ogrodem zamkniętym jesteś, siostro ma, oblubienico,
ogrodem zamkniętym, źródłem zapieczętowanym.
W chrześcijańskiej symbolice ów ogród zamknięty to Kościół, a źródło zapieczętowane (fontanna) odnosi się do chrztu. Z czasem Maryja Dziewica została utożsamiona z oblubienicą z Pieśni nad Pieśniami, była w symbolice ogrodem, bo wydała owoc, a także źródłem życia; opięczętowana, zamknięta na grzech.
Pomyślałam sobie, że to piękna klamra, nazwa apteki i tradycja ogrodu, no bo raczej samo funkcjonowanie instutucji z religią ma już niewiele wspólnego.Wiedząc, co oznacza nazwa "zamknięte ogrody", spodziewajcie się pergoli, łąki pełnej kwiatów, fontanny z wodą jako symbolicznym źródłem życia, treliaży, po których pięły się róże. Krzewy i drzewa przycinano, by nie zajmowały zbyt dużo miejsca w małym ogrodzie.
Głównym zadaniem zwiedzonego przeze mnie hortus conclusus jest dostarczanie surowców potrzebnych przy wytwarzaniu olejków, mydeł, perfum, farmaceutyków. Ogród uroczyście otwarto rok temu. Żałuję, że nie byłam na otwarciu z jednego tylko powodu, niewielka fontanna przelewała wtedy perfumowaną wodę, ropzyplając jej woń po całym terenie.
Na szczęście, uratowano zaniedbane drzewa oliwne, na szczęście, trochę jednak postawiono na estetykę, na największe szczęście, zatrudniono w ogrodzie niesamowitego człowieka.
Przyznam, że mam wielki niedosyt po wizycie, gdyż pan z wielką chęcią odpowiadał na wszelkie pytania, a że znawca i pasjonat, to wszyscy uczestnicy wycieczki próbowali wykorzystać wiedzę dotyczącą nie tylko jego, ale i ich własnych ogrodów.
Na jeszcze jedno szczęście, nic straconego, bo do ogrodu można się dostać w każdą środę po południu, rezerwując (darmową) wizytę na stronie Apteki.
Przyjechałam dość wcześnie, więc miałam możność poczekania w cieniu starego drzewa oliwnego. Słońce bardzo mocno grzało, cień dawał jeszcze ulgę. Już sobie wyobrażam jak wibrująco i gorąco stanie się tu niebawem. Siedziałam tak sobie pod drzewem i w błogostanie najwyższym myślałam, że to ciągle wydarzenie wielkie takie to moje siedzenie, dlatego, że pod oliwnym drzewem, że pogoda akurat piękna, że mam czas, że tak sobie siedzę i dumam o tym, co mnie zawiodło do kojącego wzrok i węch miejsca, o niemal już ośmiu latach w Toskanii, o zmianach we mnie samej, o pięknie, o dobru ...
Bogu niech będą dzięki!
Właściwie to mogłabym już wracać do domu, a tu jeszcze przede mną arcyciekawe ogrodniczo (i nie tylko) opowieści Daniele Erminiego. Przyznam się po cichu, że już po usłyszeniu nazw roślin chciałabym być twórcą zapachów, no bo czyż nie brzmi cudownie pachnąco rosa Clair Matin, Pierre de Ronsarde, lantana selloviana, lantana camara, gelso, caprifoglio, ginestra, calicanto? A do tego bardziej swojska lavanda, timo, verbena, melisa, czy bliska memu imieniu, a raczej dokładnie mu odpowiadająca margherita?
Z rozszyfrowaniem większości nazw nie miałam problemu, zresztą same rośliny nie były mi obce, tak więc z pierwszej grupy, po dwóch różach, pojawiają się dwie lantany (z rodziny werbenowatych), potem morwa, wiciokrzew przewiercień, żarnowiec, zimokwiat. Nie wspomniałam o cytrusach, bzach, irysach, jabłoniach, gruszach, pigwach. Tyle tego ...
Najwięcej problemu miałam ze sztandarowym zielem uprawianym w ogrodzie, zwanym tutaj balsamita i będącym składnikiem słynnej wody na niepokoje, której przepis pielęgnuje się w Farmacia SMN od wieków. Nie mogłam jej rozszyfrować naocznie, bo niewiele jeszcze wyrasta ponad ziemię.
Nazwy w różnych językach też mi niezbyt pomogły - rzymska mięta, balsamiczne zioło, trawa św. Piotra. Upór przyniósł rozwiązanie - Apteka Santa Maria Novella używa wrotyczu szerokolistnego. Potrzebuje go w dużych ilościach, więc balsamita okupuje długą grządkę w części warzywnej. Warzywa nie są na potrzeby apteki, a raczej pośrednio na jej potrzeby. Spodobała mi się postawa właściciela, który zażyczył sobie, by uprawiane bez chemii rośliny rozdawać swoim pracownikom. Bravo! Zapewne skorzystali już z karczochów, bób powoli dojrzewa, skosztowaliśmy maluśkich jeszcze ziarenek - niemal słodkie. Będą jeszcze pomidory, ziemniaki i wingrona stołowe.
Było już pachnąco, smacznie, a jest jeszcze wyciszająco w zakątku z japońskim ogródkiem. Smaczku dodawała obecność Japonki, która przychodzi na spotkania Città Nascosta, to ta pani w żółtym wdzianku w dolnym prawym rogu kolażu.
A to jeszcze nie wszystko, dodajcie do tego widoki na starą i nową część Florencji.
Gdy przyjechałam do domu i zaczęłam opowiadać Krzysztofowi o wyprawie, chciał od razu rezerwować wizytę. Powstrzymałam go mówiąc: poczekajmy na kwitnienie lawendy :)
Zazdroszczę Pani, że codziennie może oglądać takie cuda natury. Byłam w Toskanii pięć razy, ale nigdy nie mam dość. Za pierwszym razem kiedy przejeżdżaliśmy przez chianti łzy lały mi się po twarzy, widok po prostu mnie powalił. Toskania skradła moje serce i czytam o niej wszystko co się da, Pani książki, oczywiście również są w mojej bibliotece, dawno już przeczytane. Dziękuję, że na co dzień mogę oglądać tę cudowną krainę dzięki Pani:)
OdpowiedzUsuńJakże rozumiem ten zachwyt i mimo, że spoglądam na wiele aspektów mieszkania tutaj już nie z punktu widzenia turysty, na samą myśl, że miałabym stąd wyjechać robi mi się tęskno. Cieszę się, że choć trochę swoim pisaniem pomagam w kontakcie z Toskanią :)
UsuńPięknie i spokojnie. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNic, dodać nic ująć! Po co ja tyle pisałam? Masz rację - pięknie i spokojnie :)
UsuńOt, spryciarze lawendowi! :)). to ja poczekam też na zdjęcia z połaciami lawendy.
OdpowiedzUsuńKinga
Raczej wstęgi lawendy :) Połać, na razie, spotkałam jedną, tę pod Castelliną.
Usuń