wtorek, 28 kwietnia 2015

GDZIE CHORY SIĘ DOWIE, CO WARTE JEST ZDROWIE.

W pewną piękną sobotę ...
Mniej więcej dwa miesiące temu wyruszyłam na spacer z Città Nascosta, trasa wiodła śladem jednego z najważniejszych cechów florenckich, a właściwie od apteki do apteki i w ogóle nie zahaczyła o wspomnianą także w ostatnim artykule Aptekę Santa Maria Novella.
Różne aktualności ciągle wypierały ten wpis, aż wizyta w aptecznym ogrodzie sprowokowała mnie, by w końcu opracować tamtą wyprawę. Będzie dobrą kontynuacją tematu.
Wszystkie trzy apteki to miejsca, które mają swój niepowtarzalny charakter, są położone przy trasach obleganych przez turystów, a jednak nigdy nie zobaczyłam ich wnętrz. Czas to nadrobić.

Zacznijmy od początku, a raczej od początków. 
Apteka jako forma sklepu sprzedającego głównie leki i to, co się wiąże ze zdrowiem miała swojego poprzednika oferującego o wiele szerszy asortyment, mogły to być i zioła i leki, produkty spożywcze, ale także i pigmenty dla artystów (z ziół, minerałów czy ziem, dlatego malarze należeli do jednego z głównych florenckich cechów medici e speziali). We włoskim języku nazywano takie miejsce spezieria, od słowa spezie - przyprawy.  Moglibyśmy współcześnie nazwać je zielarniami, ale to nie oddaje do końca ich specyfiki. W średniowieczu odnotowano we Florencji około 100 spezierii.
Jak już wspomniałam wszyscy właściciele ówczesnych aptek należeli do cechu, był to cech lekarzy i aptekarzy, którego siedziba mieściła się mniej więcej na skrzyżowaniu Via Porta Rossa, tam, gdzie teraz jest duży budynek pocztowy z podcieniami. Poprzedni budynek już nie istnieje, zginął wraz z przebudową miasta, gdy zostało stolicą państwa w XIX wieku.
Wrócę na chwilę do wspomnianych malarzy. Nie stanowili głównego trzonu cechu, gdyż ich praca nie była związana z handlem, z produkcją jako taką. Malarze, z natury ich profesji, nie byli wielce zainteresowani udziałem w życiu społecznym. Nie interesowała ich polityka, woleli spędzić miły wieczór w gronie przyjaciół, w tawernie, ale jednak musieli się zrzeszyć.
Inną ciekawą grupą należącą do cechu byli grabarze, którzy do przygotowania, umycia, osuszenia  zwłok, też potrzebowali różnych substancji do nabycia właśnie w spezieriach.
Inną ciekawą grupą zawodową cechu medici e speziali byli ... golarze. Golarz w tamtej epoce, posługując się brzytwą bywał proszony także o interwencje natury mikrochirurgicznej, że to tak określę. Wspomagał więc swoją pracą lekarzy - jeden z głównych zawodów cechu.  Taki golarz, jeśli chciał założyć własny zakład, musiał oddalić się bardzo daleko od zakładu mistrza. W przypadku niepowodzenia, miał obowiązek powrotu do zakładu, w którym zdobył szlify.

Każdy cech miał swojego świętego patrona, swoją kaplicę, kościół.  Z dawnego oratorium cechu zachowała się kapliczka, zwana tutaj tabernacolo.
Przeniesiono ją na róg budynku będącego obecnie siedzibą Włoskiego Stowarzyszenia Dantejskiego, kiedyś palazzo jednego z głównych cechów florenckich - Wełny (Arte della Lana), naprzeciw wejścia do Orsanmichele.

Kapliczka - Tabernacolo di Santa Maria della Tromba - to mało powiedziane, ta konstrukcja była kiedyś największą we Florencji, zamieniono ją w małe oratorium i służyła właśnie cechowi lekarzy i aptekarzy, całość widzimy na obrazie Fabio Borbottoniego.
http://upload.wikimedia.org
Trudno ją obejrzeć od wewnątrz, jeszcze trudniej sfotografować, więc wesprę się częściowo znalezionymi w internecie fotografiami.


http://upload.wikimedia.org

Przy okazji dodam, że warto zapamiętać nazwisko Borbottoni, gdyż dzięki niemu możemy dowiedzieć się, jak wyglądała Florencja przed tzw. uzdrowieniem w XIX wieku.  Odsyłam chociażby do wikimedii.
Zaraz nieopodal, na jednej ze ścian Orsanmichele jest nisza z Madonną od Róży, jedną z pierwszych rzeźb zamówionych przez korporację. Przypomnę, że w niszach są rzeźby, a właściwie ich kopie, zamawiane przez poszczególne cechy. Ta powstała na życzenie Arte Medici e Speziali, przypisuje się ją Pierodi  Giovanni Tedesco, zwanym Giotto w rzeźbie, gdyż tak jak słynny malarz wprowadził pewne emocje do swoich prac. Widać to i w Madonnie della Rosa, pewną subtelność, rodzinność,  intymność, chęć uszczknięcia róży, no i ten uśmiech Dzieciątka!

Dlaczego róża? Tutaj jest to bukiecik zwykłej, dzikiej odmiany. Poza głęboką i różnorodną symboliką w chrześcijaństwie (między innymi biała róża - dziewictwo NMP, czerwona i kolczasta - Męka Pańska), już w średniowieczu używano tego kwiatu do aptecznych produkcji, co potwierdza opisany w poprzednim artykule ogród. Bardzo intryguje mnie gest chwycenia ptaszka - prawdopodobnie szczygła (symbol Męki Pańskiej, między innymi, z racji dawnego przekonania o żywieniu się cierniami ostów). Skrzydełko wyrzeźbionego ptaka jest mocno odgięte, ale nie sposób podejrzewać nawet Dzieciątka Jezus o okrucieństwo, więc? Okrucieńtstwo pojawia się, ale w zupełnie innej postaci i nie w samej rzeźbie. Otóż w XV wieku pewien Żyd przybył do Florencji i drapał czymś ostrym po wizerunkach Madonny. Ostatnią, która wpadła w jego ręce była Madonna della Rosa. Jakimś żelastwem wydłubał oko Dzieciątka i obrzucał łajnem twarz Maryi. Mówi o tym napis pod statuą.
Karę otrzymał srogą, najpierw ucięto mu lewą rękę pod pierwszą uszkodzoną Madonną, potem prawą  pod następną, a pod ostatnią, czyli od Róży, wyłupiono mu oczy. Ludziom to nie wystraczyło. Spotkał go lincz rozsierdzonego tłumu, Florentyńczycy ukamienowali go, a nawet już zmarłego usiłowali jeszcze sponiewierać, rozebrali i rozdarli na części poprzez ciągnięcie lin.
Że też akurat tak piękna rzeźba będzie na zawsze powiązana z okrutną historią!

Po takim szerokim wprowadzeniu, zagłębieniu się w ducha epoki, docieramy do pierwszej apteki. Jest położona niemal o krok od Orsanmichele, na Via dei Calzaiuoli, bardzo blisko Piazza della Signoria - to Farmacia Molteni,  dawniej Canto al Diamante. Niektóre dokumenty świadczą, że istniała już w XIII wieku, oczywiście, nie była to wtedy farmacia (apteka), tylko spezieria. Itsnieje powszechne przekonanie, że do tej apteki miewał w zwyczaju zaglądać sam Dante, nota bene zapisany do Arte Medici e Speziali. Nie zaglądał tu jedynie po leki, spezieria była miejscem spotkań ówczesnych intelektualistów. A że u lekarzy znajdował inklinacje filozoficzne, z chęcią z nimi przestawał.
Przez całe wieki, apteka należała  zawsze do jakiegoś szlachetnego rodu, a swoje obecne imię nosi od końca XIX wieku. To, co zostało z jej początków to drewniane, hmm.. jak to nazwać? Okiennice? Odrzwia? I drewaniane części i metalowe okucia są oryginalne.
Reszta jest już nowsza z XIX wieku, ale równie interesująca, nadająca aptece bardzo szykowną oprawę. Zmiany wewnątrz zostały przeprowadzone według projektu florenckiego rzeźbiarza Giovanniego Duprè.
Wtedy też powstało zaplecze jako laboratorium, w którym wykonywano różne leki, z najsłynniejszym steridrolo, substancją sterylizacyjną, używaną przez włoską armię w kampanii afrykańskiej do dezynfekcji wody pozyskiwanej nawet z kałuż. Proszek służy do wyjałowienia ran, a także zewnętrznych narządów płciowych. Tu się skrzywił mocno jeden ze starszych uczestników spaceru, okazało się, że pił taką wodę zdezynfekowaną przy użyciu steridrolo. Wolę się nawet nie domyślać smaku tak pozyskanego płynu.
Idąc od Duomo do Palazzo Vecchio, zajrzyjcie koniecznie do wnętrza, zwłaszcza, jeśli lubicie stare naczynia i narzędzia farmaceutyczne.

Wszystko wystawione na półkach specjalnie skonstruowanych przez Duprè dla apteki, stylistycznie współgrających ze stiukami na suficie.
Pojemniki o specyficznym kształcie (albarelli) pochodzą głównie z Montelupo, miejcowości specjalizującej się w szkliwionych wyrobach ceramicznych. Wawrzyniec Wspaniały otworzył w Cafaggiolo, na północ od Florencji, specjalną fabrykę, w celu produkcji pojemników do aptek, ściagnął do niej rzemieślników ze wspomnianego wczesniej Montelupo. Szkoda tylko, że konieczność wizyty w tak pięknych pomieszczeniach wiąże się raczej z niezbyt pięknymi stronami ludzkiego życia. Chyba, że skorzystamy z oferty mydeł, wód zapachowych, czy balsamów.

Właściwie, to powinnam już wcześniej wspomnieć o  jeszcze jednym cechu, ale nie chciałam robić konkurencji temu wyżej wspomnianemu. Czas jednak opowiedzieć o korporacji kupców, czyli Arte dei Mercatanti, zwanej inaczej Arte di Calimala. Chodziło głównie o handel przędzą i tkaninami, a ta druga nazwa wzięła się od Via Calimala, która istnieje do dzisiaj, łącząc Piazza Repubblica z Mercato Nuovo. To głównie przy tej ulicy ulokowały się sklepy z tkaninami, a jedno z tłumaczeń słowa calimala dowodzi, że oznacza ono "piękną wełnę". To właśnie w tym budynku, gdzie mieści się Farmacia Molteni, miał swoją siedzibę cech handlarzy tkaninami, świadczy o tym znak nad wejściem do jakiegoś innego sklepu w tym samym budynku, to stojący orzeł z rozłożonymi skrzydłami. Spotkacie go na wielu kamienicach Florencji, swoisty wyraz spisu katastralnego zarządzonego przez Medyceuszy.

Także nad następną apteką, oprócz emblematu ze Zwiastowaniem, można wypatrzeć orła cechu Calimala.
Mowa o założonej w 1561 Farmacia SS. Annunziata, położonej na Via dei Servi, niedaleko placu od którego wzięła swoją nazwę.

Właściwie ta już ma niewiele wspólnego z apteką jako taką, kiedyś specjalizowała się w lekach robionych na miejscu oraz produktach do pielęgnacji skóry, obecnie poniekąd ta druga aktywność stała się jej głównym asortymentem. Apteka sprzedaje własną linię kosmetyków, o czym bardzo ciekawie opowiadał właściciel, mówił, że nie stronią też od wspierania się starymi recepturami. Anegdotycznie brzmi fakt, że na początku kosmetycznej działalności obecni właściciele wrócili do przepisu na pewien bardzo tłusty krem, bez kropli wody, na bazie wazeliny, a Florentynczycy nie chceli go nawet w prezencie, nie ufali. Jeszcze ciekawszy jest problem, że obecnie nie są w stanie wyprodukować tego kremu, gdyż coś zmieniono w sprowadzanej wazelinie. Starają się jednak chociaż
Tak się zajęłam robieniem zdjęć i słuchaniem opowieści, że zupełnie zapomniałam o powąchaniu sprzedawanych w aptece kosmetyków. Podejrzewam, że na powąchaniu i tak by się skończyło, bo sądząc po cenach, mój portfel po zakupie, lekki jak piórko, uleciałby w przestworza. No chyba, że maluśki flakonik jakiś? Kto wie :)
Wystrój wnętrza jest drewniany, a ten rodzaj użytego materiału nazywa się legno povero (biedne drewno), zabudowa ta powstała w XVIII wieku. Posrebrzane, także drewniane, dekory zostały dodane wiek później.

I znowu pojemniki, nie tylko ceramiczne, ale i szklane. O wiele mniej ozodbne niż te barwne z poprzedniej apteki, ale z chęcią bym się nimi zaopiekowała. Nie będzie mi to, oczywiście, dane. Pomarzyć jednak można :)

Trzecia apteka, ciaśniutka, wciśnięta w narożnik u zbiegu Via Pietrapiana i Via dei Martiri del Popolo, jest typową placówką farmaceutyczną.

To w jej pobliżu jest ziejący latami 50 XX wieku budynek poczty, zaprojektowany przez Michelucciego, autora głównej stacji kolejowej Florencji, czy kościoła przy autostradzie.
Nazwa Farmacia del Canto alle Rondini określa położenie na "Narożniku Jaskółek", ale wcale nie dotyczy obecnego jej usytuowania.
Przeniesiono ją po "uzdrowieniu" z 1936 roku, za Mussoliniego, czyli wyburzeniu części starych budynków.
Wcześniej mieściła się w takim budynku:

Jaskółki stanowiły aureolę dla figury Matki Bożej, która przetrwała przebudowy, ale popłynęła z powodzią z 1966 roku. Został po niej ślad w postaci samych jaskółek, wyeksponowanych w aptece, no i zdjęcia.

Pierwsza apteka (a raczej spezieria) sięgała końca XIII wieku i należała do rodu Uccellini (Ptaki), stąd jaskółki.

Na początku XX wieku, właściciel apteki (już nie Ptak) postanowił przebudować wnętrze. Poprosił architekta Adolfo Coppedè o zaprojektowanie nowego wystroju. Architekt wykształcony między innymi przez swojego ojca, słynnego twórcę mebli, zrealizował zamówienie zgodnie z ówczesną modą, nawiązując do średniowiecza, głównie gotyku a także do stylu w Polsce zwanym secesją, we Włoszech liberty.

Zamysł jest całościowy, obejmuje nie tylko meble, ale i ściany pomalowane na modłę ścian ze średniowiecznego Palazo Davanzati.  Wystrój zachowano po wyburzeniach z 1936 roku, można więc go dzisiaj obejrzeć, choć przyznam, że zdjęcia robiło się bardzo trudno, ze względu na straszliwą ciasnotę pomieszczenia i zastawiające go towary.  Nie tylko pusta girlanda z jaskółkami jest świadectwem zniszczeń po wielkiej powodzi, jeśli dokładnie przyjrzymy się ścianom, zobaczymy, że poziom wody był wysoko ponad ludzkimi głowami.

Jeśli myślicie, że to już wszystko, to tak, ale w tym artykule. Jak dotąd zaprezentowałam na blogu łącznie cztery historyczne apteki Florencji, pozostało ... sześć :) Może kiedyś sama się pokuszę o podobną do powyżej opianej wyprawę?







7 komentarzy:

  1. Coppedè.... dziwnie mi się z Rzymem i Lunką kojarzy :)))
    I z Alicją w Krainie Czarów. Oraz slawetnym maszkaronem i łukiem ze słomek :)))). No i last, but not least - z pajakiem! :)
    Czy pierwsza opisana przez Ciebie apteka nie jest przypadkiem tą, gdzie według znanej nam (skądinąd świetnej) przewodniczki po Florencji, sprzedawano ocet siedmiu złodziei???
    Kinga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A mówiłam o zasłonie milczenia? A co do octu, nie mam pojęcia, bo nie wiem, o której Wam Ania opowiadała.

      Usuń
  2. Pani Malgosiu - apteki piekne, opis cooodny, ale mnie ogarnelo mega zniechecenie - jak to jest, ze TAM apteki moga istniec po lat prawie kilkaset, a w Kraku - ni ma zadnej, bo zadnego wlasciciela w dobie III RP nie stac na utrzymanie lokum. A wlasciciel kamienicy - woli lokal PO-aptecznym wydzierzawic na kolejny pub czy sieciowke..... bardzo to smutne :(
    czekolada72

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, nie wiem, co się dzieje w Krakowie, nie znam też praw ekonomicznych, które pozwalają podobnym placówkom funkcjonować w jednym kraju, a w drugim doprowadzają do bankructwa. Może, gdyby właściciel kamienicy był jednocześnie właścicielem apteki byłoby inaczej? Poza tym, we Forencji ceni się tradycję, także ze względu na turystów. To przecież nas do niej przyciąga - ta wielowiekowość.

      Usuń
  3. Bardzo podoba mi się Twój blog i Twoje posty. Widzę że spędziłaś już w Toskanii wiele czasu i znasz tamtejsze realia. Chciałabym się więc zapytać czy uważasz że warto jest emigrować w tamtejsze rejony? Czy Polka znająca bardzo dobrze angielski i podstawy włoskiego da sobie radę? Może znalazłabyś kiedyś czas żeby o tym napisać? Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie śmiałabym nikomu doradzać i odpowiedzieć "warto", "nie warto". Znałam angielski - na niewiele mi się tu zdał. Nawet jedna nauczycielka angielskiego nie chciała ze mną rozmawiać po angielsku. Wszystko zależy od tego, jakie są założenia takiego wyjazdu, jaka praca, itd. Ja jestem bardzo zadowolona.

      Usuń
    2. Aaa i nie podziękowałam za miłe słowa o blogu, co niniejszym czynię :)

      Usuń