Miłośnicy romańskich kościołów zorganizowali specjalny wstęp do małego kościoła w Cedda, nieopodal Poggibonsi. Po świątyni oprowadzał autor książki o tym miejscu, którą z chęcią kupiłam, bo opowiada znacznie więcej niż przewodnik na miejscu, dodatkowo ma stare zdjęcia, reprodukuje ciekawe dokumenty i teksty związane z parafią. Tu opowiem o tym, co zobaczyłam.
Najpierw, oczywiście, fasada.
A nie, nie, to nie takie oczywiste. Popędziłam prosto do wejścia i dopiero potem przyjrzałam się zewnętrzu.
Przewrotnie zostawię jednak smakowanie wnętrza.
Kościół San Pietro a Cedda ma prostą fasadę, w której zdobiącym elementem jest zakończony łukiem portal i podwójne okno - biforium. Co ciekawe, okno wydaje się być jak najbardziej na miejscu, romańskim miejscu, a wykuto je w XIX wieku. Pewien szalony architekt, zakochany w średniowiecznej architekturze, przełożył to na projekt "uszlachetnienia" kilku okolicznych kościołów, między innymi, poprzez dodanie okien. Przyznam się bez bicia, że nie zauważyłabym ingerencji, gdyby nie zakupiona książka.
Za to na pewno oryginalny jest ornament w architrawie (belka nad drzwiami). Relief jest dość płytki, ale można jeszcze odczytać kwiatowe motywy, liście i dwa krzyże. Gorzej z napisem, erozja wyżarła jego czytelność.
W pustej przestrzeni łuku wyobraźnia każe mi umieścić jakiś fresk. Tylko jaki?
Z lewej strony do kościoła przylega kanonika, po prawej stronie, w głębi widać dzwonnicę. Mimo zachęcająco otwartych drzwi, jest niedostępna. Interesujący jest fakt osobnego wejścia, bo naturalnie można też dotrzeć do dzwonnicy z wnętrza kościoła.
Nad zewnętrznymi drzwiamo cieszy oko choć częściowo zachowany ornament w architrawie, z dużym greckim krzyżem, z pelikanem po prawej i aniołem po lewej. Prawdopodobnie anioł jest aniołem śmierci, a te wąskie drzwi prowadziły z dzwonnicy na cmentarz, po którym nie ma już żadnego fizycznego śladu.
Z tyłu czeka ulubiona absyda. Nie mam pojęcia, dlaczego lubię kształt romańskich absyd, niby to tylko część walca, ale ma w sobie wiele uroku, jest taka wyróżniona z prostej bryły całego budynku. A niech no ma jeszcze jakieś zdobienia?
Cały czas myślę o Sant'Antimo i tym, ile udało się tam uratować, zwłaszcza maski będące podstawą ślepych arkadek. Tutaj jest ich stanowczo mniej. I absyda mniejsza i bardziej zniszczona. Ale co tam, trwam w zachwycie.
A teraz w tył zwrot i ...
Na razie wejdźmy do środka.
Zacznę przekornie od baroku. Po wielu wizytach w Rzymie, który bardzo barokiem stoi, po lekturze książek o Berninim i Borrominim, zaczęłam trochę bardziej łaskawym wzrokiem patrzeć na ten styl.
Wydaje mi się, że bardziej rozumiem duchowość tamtej epoki. Rozumiem też chęć wyrażenia czci i chwały Bogu poprzez piękno, rozmach, kunszt, a nawet bogactwo. Zachwycam się genialnymi rozwiązaniami konstruktorskimi, falującą linią, grą światła.
Jednak, gdy staję w prostym wnętrzu, niewielkiej przestrzeni jednonawowego kościoła, gdy widzę na pozór nieporadne rzeźbienia, gdy nie atakuje mnie cała gama barw, jest mi po prostu bliżej do Boga.
Wnętrze San Pietro a Cedda jest w idealnej zgodzie z tym, co witało nas na zewnątrz.
Moje wcześniejsze skojarzenia z opactwem Sant'Antimo uzupełniają się z atmosferą, z wyczuwalnym nawiązaniem do stylu kościołów przyklasztornych. Ten malutki nie był budowany z myślą o zakonie, ale był prowadzony przez zgromadzenie księży, może dlatego wyczuwa się coś z charakteru świątyń wspólnot ludzi konsekrowanych?
Tym razem jest zbyt wąsko, by można było zrobić porządne zdjęcie sferyczne, stąd załamania, ale wklejam, bo to zawsze choć trochę przybliża miejsce. Wiem, że są czytelnicy pilnie przeglądający ten rodzaj zdjęć.
Nagle się orientuję, że tak, że właśnie szyja cierpnie, bo najwięcej ozdób jest tam, gdzie powinniśmy kierować swój wzrok. No, oprócz ołtarza, oczywiście. Myśl biegnie jeszcze dalej, że symbolicznie umieszczamy Boga w górze, a kto stoi z podniesioną głową do góry? Zapatrzenie wolnego człowieka.
Trudno wyjść, ale, jadąc do Ceddy, zorientowałam się, że mamy niedaleko do Castellina in Chianti, więc pod pretekstem kawy w barze, o której nie wolno zapomnieć, bo zwłaszcza kierowca mocno już jej spragniony, namówiłam Krzysztofa na przedłużenie wycieczki. Byłam ciekawa tej trasy, nigdy wcześniej tą drogą nie jechałam.
O widokach nie muszę pisać? Były, a jakże, niezawodne, upajające, całe w łatach zieleni wszelakiej.
Mijaliśmy rezerwat przyrody o nazwie Bosco San Agnese. Co chwilę pojawiały się tabliczki o tym informujące. Zadziwiło mnie tylko zdjęcie pięknej i eleganckiej kobiety, której pamięć ktoś czcił na tych tabliczkach. Nie znalazłam wyjaśnienia, o co chodzi, ale że niebawem spotkam speca od Chianti, mam nadzieję, że rozwiążę zagadkę.
Gdzieś po drodze spostrzegłam drogowskaz wiodący do następnego romańskiego kościoła San Agnese.
"Na chwileczkę? Tak?"
To dopiero łaciaty romanizm! Jakieś dziwne przeróbki, chociaż świątynia bardzo zadbana, coś mi nie pasowało. Należy do kompleksu rekolekcyjnego, aktywnie działającego, to dobrze. Martwi mnie jednak, że nie stoi za tym piecza o styl.
Za kościołem wyrasta dziwny budynek, każący domyślać się, że musiało być w tym miejscu coś obronnego. Mógłby za tym przemawiać fakt, że świątynia była ciągłym polem przetargowym między Sieną a Florencją, a o rozstrzyganie sporów zwracano się do samego papieża.
Pozwolę sobie nie napisać zbyt wielu słów o tym, co jest za zabudowaniami, bo zgrzytam zębami.
Zanim dotarliśmy do Castelliny i w barze o wielce znaczącej nazwie "Italia" wypiliśmy ciepłe napoje, trafiła się nam najbardziej łaciata gratka. Nie musiałam namawiać pryncypała na zatrzymanie się, sam zjechał z drogi i z rozpostartymi rękami usiłował przywitać największą hordę łaciatych łap, jaką kiedykolwiek widział w jednym miejscu. Jak wiecie, ja bardzo lubię psy, ale Krzysztof jest maniakiem, nie przejdzie spokojnie koło żadnego napotkanego. Psy odwzajemniły mu się radosnym szczekaniem, które niosło się po wzgórzach. To chyba jakaś hodowla myśliwskich psów, właściwie to seterów, ale widać że mądrze prowadzona. Psy mają olbrzymi wybieg, są wesołe, a co mnie bardziej zdziwiło, nieagresywne. Jedyny objaw jakiejkolwiek złości okazywały sobie, usiłując odgonić kompanów od ręki głaszczącego ich człowieka. Ciągle tylko się zastanawiam, jak w tej szalonej kotłowaninie Krzysztof wypatrzył psa z jednym okiem? Tym bardziej trudno to zrozumieć, bo na zdjęciach mam akurat niewiele psów, część dopiero się zlatywała, a część już się szykowała na moje głaski :)
Łaciato? Tak, ale takie wycieczki trochę zaplanowane, trochę z niespodzianką, to czysta radość :)
Jeśli ktoś z Was chciałby zobaczyć wnętrze kościoła w Cedda, powinien albo udać się tam w czasie sprawowania liturgii, co jest nader rzadkie, albo zadzwonić do Stefano Mori, którego numer telefonu wisi na drzwiach.
Chłonę Pani bloga, smakuję, zachwycam się i choć na chwilę przenoszę z deszczowej ponurej dziś Warszawy do Toskanii.Za te wycieczki i magiczne opisy oraz zdjęcia i dzielenie się cudami dziękuję. I nadrabiam wpisy z poprzednich lat, Splendido viaggio! Pozdrawiam serdecznie. Dominika Nagiecka, Warszawa.
OdpowiedzUsuńNieodmiennie cieszę się, gdy zapiski trafaiją do serca, dobrze jest dzielić radość mieszkania tutaj, bo to za dużo, jak na jedną moją marną osobę :) Saluti da San Pantaleo!
UsuńPiękna wycieczka! Przypomina mi naszą wycieckę pewnej sierpniowej deszczowej soboty, klimat panujący w kościele - jakże podobny.
OdpowiedzUsuńPozdrowienia dla psiarza - rozumiem jego entuzjazm :)
I - och, jak dobrze rozumiem Twój niesmak. Twarz z pomnika mogłaby posłużyć w jakimś straszecznym horrorze.
Kinga
No tak, tam też był romanizm, zachwycający, tylko kamień szary, bo nie mieli tego cudownego ciepłego - chyba tufu?
UsuńJak widzę te toskańskie cudowne obrazki, to łza kręci mi się w oku...z tęsknoty...
OdpowiedzUsuńTo jest tęsknota za czymś dobrym i pięknym :) Mam nadzieję, że moje wpisy nie powodują obniżenia nastroju, tylko taką ckliwość w sercu i chęć powrotu :)
UsuńTo jest to, co mi najbliższe w Toskanii - romańskie kościółki... Ślady ludzi przed Bogiem, sprzed wieków. Mnie też tam najbliżej do nieba. A te kreseczki na murze - ktoś coś zaznaczał , dawno temu... Prostota, cisza, dookoła gaje oliwne, pola, cyprysy, irysy kwitną, i dzikie orchidee, i zielono, i..., i... Rozmarzyłam się, a mam nadzieję, że za miesiąc zobaczę je w naturze!!! Annamaria
OdpowiedzUsuńAniu, jakże się rozumiemy :) Toskania czeka na Ciebie :)
UsuńKiedyś w dzieciństwie dostałam od babci książkę "Palcem po mapie". Teraz kiedy babci nie ma pod ręką Pani zabiera mnie w podróż po Toskanii na swoich stronach. Uwielbiam zaglądać w zakamarki, wychylać się przez okna, siadać pod drzewami i prawie dotknąć cyprysów i winorośli. Pani Małgosiu - po prostu DZIĘKUJĘ!!! - bo na razie chłonę i rozkoszuję się razem z Panią.
OdpowiedzUsuńJulita z Owczarni
Proszę wędrować, ile dusza zapragnie :) Jestem przekonana, że kiedyś Pani tu zawędruje nogami, nie tylk palcem :)
UsuńNiedawno przeczytałam książkę "Zapiski spełnionych marzeń", po niej zaczęłam czytać drugi tom i z ciekawości zajrzałam do internetu i.... prawie oszalałam. Sama nie wiem czy kończyć książkę, czy czytać bloga. Książka prowadzi mnie niejako od początku Pani przygody z Toskanią, ale blog aktualniejszy. Książkę łatwiej czytać w różnych miejscach, zwłaszcza że mój staruszek-laptop działa tylko karmiony prądem, ale na blogu są tak cudowne fotografie wszystkiego (no prawie) o czym Pani pisze... No nie wiem. Po prostu wariuję. Raz jestem w 2015, raz w 2008 roku, a czasami z ciekawości skoczę gdzie indziej... Ten blog jest naprawdę cudowny.
OdpowiedzUsuńEwa z Torunia, zakochana w Italii i wszystkim co włoskie, a zwłaszcza w języku
MOLTO GRAZIE
Zawsze w takich sytuacjach mam odruch przepraszania, że tyle od tego czasu napisałam i zabieram czas, że się tak wpycham w życie nieznanej mi osoby. Za zachwyty dziękuję, skrzydła mi rosną coraz większe :)
Usuń