Nie napisałam koło czego przejeżdżaliśmy, by lekko utrudnić domyślenie się, że pojechaliśmy na ... Awentyn.
Miałam wielką ochotę zobaczyć tamtejszy gaj cytrusowy z widokiem na Rzym i kilka "przyległości".
Obok bramy wejściowej wita fontanna Giacomo della Porta z olbrzymią antyczną maską.
Sam park widziałam kiedyś w maju, ale wtedy nie ozdabiają go pomarańczowe kule.
Zaś owe "przyległości" to między innymi panorama ścieląca się u stóp wzgórza dająca pojęcie o rozległości miasta, Florencja przy nim wypada delikatnie i subtelnie. Rzym jest po prostu wielki - każe zagapić się, chłonąć ogrom, podziwiać, aż po uczucie przytłoczenia. Topię się w jego widoku.
Zaraz do gaju przylega przedziwny kościół Santa Sabina. Jest olbrzymi i dziwnie nieproporcjonalny, co już widać z zewnątrz. Środkowa nawa rozdęła się do hali i dwie boczne nie tworzą z nią jakiegoś zgrabnego bazylikowego założenia. Za to ich o wiele niższy poziom pozwala dość dużym oknom na dostarczenie sporej ilości światła. Ja jednak wszystko wybaczam, każdą niezdarność, bo początki świątyni przypadają na V wiek, więc trzeba staruszce odpuścić moje "modernistyczne" wymagania.
Pozostańmy jeszcze chwilę w portyku, tak obecnie zabudowanym, że środkowy portal stał się bocznym i chyba jest nieużywany. Może to ze względu na oryginalne drzwi cyprysowe z V wieku? Już się domyślacie, że cichutko popiskiwałam z radości obcowania z taką sztuką? Najczęściej wspomina się o tych drzwiach ze względu na jedną scenę, w lewym górnym rogu. Traktuje się ją jako pierwsze przedstawienie Ukrzyżowanego. To i tak nie jest Chrystus w całym obolałym człowieczeństwie, jak zaczęto pokazywać Go w dziełach, głównie, gotyckich. Pierwsi chrześcijanie wyobrażali Jezusa jako Dobrego Pasterza, najpierw młodzieńca, potem brodatego, już dorosłego mężczyznę. Stąd taka niezwykłość malutkiej kwatery w drzwiach z Bazyliki św. Sabiny.
Jakość zdjęć czasami nie pozwala przyjrzeć się detalowi, gdyż nie mieliśmy więcej drobnych do automatu wrzutowego uruchamiającego dodatkowe oświetlenie,a grupka niemieckich turystów przybyła ciut później pożałowała pieniędzy.
Jeszcze tylko polski akcent prze wejściem d wnętrza. Tablica poświęcona Jackowi Odrowążowi, który tam zaczynał swoją zakonną, dominikańską, drogę.
Jemu też dedykowano jedną z kaplic wewnątrz.
A dlaczego świątynię poświęcono Sabinie?
Bo postawiono ją na miejscu domu rzymskiego, w którym prawdopodobnie mieszkała poślubiona bogatemu Rzymianinowi Sabina. Nową religię poznała od swojej niewolnicy i nie chciała się wyrzec jej zasad podczas prześladowań za Hadriana. Po wielu torturach ucięto jej głowę, a w miejscu pochówku ustawiono kapliczkę. I właśnie w V wieku pewien ksiądz Piotr wybudował w tym miejscu kościół, ślad autorstwa (albo raczej inicjatywy) widoczny jest po dziś dzień, już we wnętrzu w mozaikowej inskrypcji mówiącej, że Piotr Ilyryjczyk postawił tę świątynię za czasów papieża Celestyna. Dwie kobiece postacie, niczym matrony rzymskie, symbolizują Stary i Nowy Testament.
W tak olbrzymiej, obecnie pustawej przestrzeni, donośnie musiały się rozchodzić słowa Grzegorza Wielkiego, głoszącego tu kazania. Przez wiele lat przybywali do Świętej Sabiny papieże, by kornie stanąć w Popielec do posypania głów.
W posadzce jest mnóstwo nagrobnych płyt, gdyż urządzono tu cmentarzysko dla zakonników.
Kościół jest cały czas w użytkowaniu, niemal płynnie od XIII wieku, kiedy przybył tu sam założyciel zakonu, aż po dziś miejscem zawiadują dominikanie. Mimo tego wydaje się być dosyć smętny i opuszczony, a co najmniej zaniedbany. Ratuje go cudowne światło miękko opatulające wszystkie wieki przebudowy i powrotu do stanu pierwotnego.
Ponoć w ogrodzie klasztornym rośnie jeszcze drzewo pomarańczowe posadzone przez św. Dominika, ale czy to ten ogród widziałam przez dziurę w murze naprzeciw wejść do kościoła?
Opracowując zdjęcia do tej części rzymskiej wyprawy, kwiknęłam głośno śmiechem. Otóż, gdy zajrzałam przez owalną dziurę i zobaczyłam fontanienkę, pomyślałam, że dziwna ta siedząca panienka, jak na klasztorny wirydarz. W domu przyjrzałam jej się baczniej i zobaczyłam:
Oj! Wzroku, który mnie mamisz! Z lornetką mam jeździć?
Zaraz nieopodal otwartymi drzwiami zapraszał kościół św. Bonifacego i Aleksego. Według księdza Wincentego Smoczyńskiego (w przewodniku z 1902 roku) młoda i bogata pani rzymska wybudowała mały kościółek na cześć św. Bonifacego, męczennika zabitego w 307 roku w Tarsie. Sama rozdała swój majątek i po trzynastu latach pokutniczego życia umarła, została pochowana obok świętego. Krypta z ich zwłokami znajduje się pod ołtarzem, ale była zamknięta.
W V wieku papież Innocenty I wykorzystał zabudowania pałacowe senatora rzymskiego Eufemianusa i połączył budowle w jedną świątynię na cześć syna tegoż senatora Aleksego. Czy to imię Wam coś mówi? Czy jeszcze w szkołach uczy się o anonimowej średniowiecznej "Legendzie o św. Aleksym" jako przykładzie starej polszczyzny? Nie będę jej tu streszczać, bo całą podlinkowałam z jednej strony internetowej. Otóż w tym kościele zachowano drewniane schody uważane za te, pod którymi 17 lat leżał, nierozpoznany przez ojca, święty asceta. Pośrodku kościoła, między nawą środkową a boczną, umieszczono jeszcze jeden obiekt związany ze św. Aleksym - studzienkę z której czerpał wodę.
Sam kościół mało porywający, choć nie wszyscy chyba mają o nim takie zdanie, bo widać, że obecnie upodobały go sobie młode pary. Ciekawe, czy przypadkiem nie działa tu jakiś zabobonny odruch, gdyż patron kościoła zniknął z domu w przeddzień swojego ślubu, więc może w ramach przekory właśnie najbezpieczniej tu zawierać sakrament małżeństwa? Dla trwałości związku i w ogóle doprowadzenia do niego.
Jeszcze kilka kroków dalej znajduje się rezydencja Wielkiego Mistrza Kawalerów Maltańskich. Wejścia tam nie ma, ale można zajrzeć przez dziurkę od klucza, by zobaczyć:
Naprzeciwko pilnie strzeżona zatopiła się w promieniach zachodzącego słońca Ambasada Egipska przy Stolicy Apostolskiej.
Zachód słońca nie musi oznaczać końca wycieczki. Jest około osiemnastej. Do domu pozostały 3,5 godziny drogi, zastępstwo na Mszy św. zostało uprzednio przygotowane, to gdzie jeszcze w takim razie zajrzymy?
Pomysłodawcą wyprawy był Krzysztof, więc zdałam się na jego decyzję.
A był nią wyjazd z Rzymu i wstąpienie na czekoladę po drodze do ...
No właśnie! Dokąd?
Kto pierwszy odgadnie miejsce postoju, temu podeślę kilka torebek czekolady do picia oraz audiobooka mojej drugiej książki. Proszę wpisywać komentarze, jeśli ktoś nie jest zalogowany na googlowskim koncie, może to uczynić jako "anonim", ale oczywiście podpisać się w tekście. Zupełny anonim odpada. Dopiero po ukazaniu się prawidłowej odpowiedzi umieszczę czwartą i ostatnią część "Z notatnika surrealisty". Do Waszej dyspozycji autostrada A1 wiodąca nas do Pistoi.
faktycznie zapomniałam
c.d.n.
Kompletny strzał, ale próbuję odgadnąć - Montepulciano :)
OdpowiedzUsuńSwoją drogą cudne zdjęcia Sieny z poprzedniego posta. Chyba największe wrażenie na nas zrobiła, a jeszcze w połączeniu ze świątecznymi dekoracjami, to już w ogóle ciepło się na sercu robi:)
Stawiam na Orvieto:)
OdpowiedzUsuńA Rzym cudny!!!
milla
Fantastyczna wyprawa, czekam na ciąg dalszy. Rzym ciagle jest moim marzeniem, które mam nadzieję się spełni.
OdpowiedzUsuńJak na czekoladę to może do Orvieto? Pozdrawiam Iwona
Kurczę! Też myślałam o Orvieto. Co mnie podkusiło, żeby sprawdzać poprawność strzału w internecie? :)))
OdpowiedzUsuńPozdrawiam M.
A może Asyż? Trochę musielibyście nadłożyć drogi, ale nie pamiętam, byście tam jechali od założenia bloga.
OdpowiedzUsuńJa bym jeszcze wtedy zboczyła do Perugii :). I pewnie zajechała do domu na rano :).
Kinga z Krakowa
nie mogę się doczekać ciągu dalszego , no już !już !
OdpowiedzUsuńTeż obstawiam Orvieto.Iwonka
OdpowiedzUsuńChoć nie ma cdn mam nadzieję na dalej...Tam dokąd dotarliście było włosko i słodko /czekolada/ a słońce zachodziło..
OdpowiedzUsuńA ja stawiam na Perugie! hihihi Chyba nie ta trasa.... Nie mam samochodu więc trasa A1 nic mi nie mówi tyle że to autostrada słońca! Myślałam też o Orvieto, przecudnym zresztą ale tam napiłabym się raczej białego winka...
OdpowiedzUsuńDzięki za Aventyn, nie zapomnę uczucia kiedy stanęłam na tarasie widokowym i jak na dłoni miałam cały Rzym.Wspomnienia...
Witam,
OdpowiedzUsuńPerugia słynna z czekolady, ale to raczej jak już to na targi czekoladowe...chyba w październiku, poza tym mało czasu do dyspozycji to zbyt daleko od autostrady, Orvieto jest kuszące też.... Montepulciano też ale ja obstawiam za Arezzo bo tam też tak jak we Florencji można wypić genialną czekoladę ( w La Vestri) Ale Florencja jest bliżej Pistoi a to co dalej zazwyczaj bardziej kuszące... więc obstawiam za AREZZO też łatwo osiągalne z A1 i jest w nim też Vestri na via Roma.Miejsc jest więcej oczywiście, ale mnie pachnie Arezzo..
pozdrawiam Małgosia
( ciekawe czy odgadniesz gdzie ja zrobiłam szaloną wyprawę ostatnio...!!!)
Kinga i Ula szeroko poszłyście - i tak wróciliśmy padnięci.
OdpowiedzUsuńMilla i Iwona potrzebuję Waszych adresów pocztowych, napiszcie do mnie na miala.
Gratuluję!
Kurka wodna! I znowu kiepsko trafiłam :(
OdpowiedzUsuńIiiii....
K. z K.
A ja jestem za późno,ale i tak bym nie trafiła;)
OdpowiedzUsuńChciałabym zwiedzić Orvieto. Moze kiedyś? NIe udało nam sie w wakacje.
Sliczne zdjecia, świetna wyprawa.
A ja czytam od końca więc czytając ten tekst juz wiedziałam ,że Orvieto chociaż sama pojechałabym stara rzymską drogą prowadzacą przez val d'Orcia a wczesniej zahaczyłabym o tajemnicze Bagnoregio. Ale może juz zwiedzone? Maszka
OdpowiedzUsuńW Bagnoreggio byłam dwa razy, w Val d'Orcii?- nawet nie zliczę.
OdpowiedzUsuń