piątek, 14 stycznia 2011

Z NOTATNIKA SURREALISTY - cz.4

Zabieram się za tworzenie wpisu nie wiedząc jeszcze, czy ktoś w ogóle odgadł, że przystanek na czekoladę urządziliśmy sobie w Orvieto. Głównym motywem przed wypiciem i po wypiciu nie była czekolada, ale miasteczko i katedra nocą. Zaparkowaliśmy na niewielkim parkingu.
No i właśnie nadeszła prawidłowa odpowiedź od milli, która rzutem na taśmę wyprzedziła Iwonę, więc dla  Iwony w ramach nagrody pocieszenia będzie audiobook.
Wróćmy jednak do zwieńczenia mojego onirycznego 11 stycznia.
Tłumy ludzi na uliczkach, wszyscy chyba pośpiesznie przed kolacją chcą wykorzystać czas zimowych wyprzedaży. Po 20.00 wszyscy zniknęli, pustki. Fakt, to pora kolacji. Trafiamy na bar, który kusi wystawionymi słodyczami, podejrzewamy go więc o podobny zestaw pitnych czekolad. I się rozczarowujemy. Czekolada bardzo "proszkowa", znacznie, znacznie gorsza od tej, którą wyślę milli. 
Tę zamówioną w barze ratuje tylko bita śmietana. Za to opatrznościowo zamówiliśmy jeszcze herbaty i to był strzał w dziesiątkę. Zdziwienie tym większe, bo wszak jesteśmy we Włoszech. Pyszne mieszanki sporządzane na miejscu aksamitem wypełniające gardło. Ciekawy jest też wystrój lokalu, drewniane elementy i ściany wyklejone starymi gazetami. Zajrzyjcie na ich stronę, albo do nich na  Corso Cavour. 
Potem powolutku, odkrywając nowe zakątki w Orvieto, jak np. Piazza Repubblica  (nigdy jeszcze tam nie byłam), kierujemy się do głównego celu tej wizyty - do katedry. Ach zapomniałabym dodać, że wcześniej zaskoczyła mnie Piazza del Popolo.
Chyba na Via Signorelli widzę parę wychodzącą z jakiegoś lokalu. Od razu zwracam uwagę na ciekawy ubiór i chyba znajomą twarz. Marlena de Blasi? Pomyślałam, że podejdę i pozdrowię. Krzysztof wycofująco spytał się: ale co powiesz? A ja sobie pomyślałam, że chyba autorce tak popularnych w Polsce książek będzie miło, gdy ktoś ją rozpozna i pozdrowi. No więc podeszłam, upewniłam się, że to na pewno Marlena de Blasi z mężem. A to wcale dla mnie nie takie hop siup, bo po pierwsze ja mam słabą pamięć do twarzy, a po drugie jakoś jawiła mi się większa i zupełnie inna. A tu taka wzruszająca drobina, otulona cudownym zestawem tkanin, w kapeluszu i lekko splecionym na bok warkoczu. Pisarka była poruszona i zaskoczona, że ją rozpoznałam. Zupełnie rozkleiła się po informacji, że jesteśmy Polakami i nie mogła zrozumieć, dlaczego nie mieszkamy w kraju, w którym ona by chętnie zamieszkała. Rozmowa była serdeczna i widać trudno było nam się rozstać. Jestem bardzo pozytywnie zaskoczona różnicą między wizerunkiem z mediów a tym realnym. Sama nie wiem, co mnie podkusiło, by podejść, bo ja do odważnych nie należę, ale myślałam też o wielu moich czytelnikach, którzy pozytywnie odbierają książki Pani Marleny więc ją pozdrowiłam i od nich i dla nich też zdobyłam się na ten krok, który został uwieczniony tylko jednym marnym zdjęciem. 
Jakoś głupio było zajmować się fotografią przy tak serdecznym przyjęciu a nawet zaproszeniu na obiad w przyszłości :) 
Lekkim krokiem skierowaliśmy się po pożegnaniu na plac przed katedrą. 
I tu zwariowałam zupełnie! Samiuścy, samiusieńcy, żywej duszy, a taki klejnot tylko dla nas! Katedra tak jaśniała, że niemal nie widziałam pobliskich budynków. Miałam wrażenie, że to nie tylko reflektory, ale jakieś jej wewnętrzne światło ją przenika. Trudno mi dobrać słowa wobec radości, która mnie rozpierała przy spoglądaniu na nią. Żadna czekolada, ani inne łakocie, nie mogą się z nią równać. Ciekawy kontrast, bo mrok czyni wszystko mięciutkim, przytulnym, ale architektura nie poddaje się i geometrycznymi kształtami walczy o należny jej podziw.
Zostawię więc resztę milczeniu i nietypowym księżycom nad Orvieto.

Jeszcze tylko zapytam, czy następnego dnia też byście się obudzili przekonani, że cały ten dzień był tylko snem? 

20 komentarzy:

  1. Czyli jednak Orvieto!
    Właśnie tak trochę dziwiłam się, że samochodem z tak wielkim poświęceniem cała wyprawa, szczególnie gdy z Florencji można w półtorej godziny jadąc Frecciarossa znaleźć się w Rzymie. No, ale wtedy raczej nici z Orvieto, a widok katedry wieczorem przy pustej Piazza na pewno wynagrodził poranne wstawanie!
    Ciekawi mnie jeszcze czy Pani de Blasi porozumiewała się po włosku czy jednak angielsku?
    Podziwiam całą wyprawę i ogrom wszystkiego, ja się chyba starzeję bo zdecydowanie moje wyprawy robią się bardziej powolne.
    pozdrawiam serdecznie,
    m

    OdpowiedzUsuń
  2. Orvieto nie mieliśmy w planie, a wybór auta jest o wiele bardziej prozaiczny - koszty!
    Głównie rozmawialiśmy po angielsku, Pani de Blasi chyba słabiej mówi ode mnie po włosku, ale nie jestem pewna, gdyż jakoś automatycznie zaczęłam sama chyba po angielsku. Mówiliśmy w ogóle jakąś dziwną mieszanką :)
    A ja się nie mogę domyśleć, gdzie wybyłaś, za duży rozrzut - cały but Apeninu :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Alez bajka!!!!!! Uwielbiam Orvieto ale nie udalo mi sie tam niestety spotkac M.deB. Choc sie rozgladalam ;) hihii
    Masz szczescie!!!!!!
    Mi Orvieto bedzie zawsze kojarzyc sie z lawenda, ktora tam narwalam a teraz wacham co noc, bo wisi w woreczku (z Montepulciano) nad moim lozkiem oraz z przepyszna pizza z kwiatami cukinii - jedyna jaka wlasnie tam udalo mi sie zjesc ;)))

    Musze chyba poszukac domu w toskaniii!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Skoro tak Ci zapadło w pamięć to szukaj na południu Toskanii, żebyś tam miała blisko. Od nas jednak spora odległość na spotkania z Marleną de Blasi :)
    A swoją drogą w ogóle się nie rozglądałam, choć przyznam się, że jeszcze w Rzymie przemknęła mi myśleńka, czy Marlena de Blasi faktycznie tam mieszka i czy zimą ma mniej pracy. Przemknęła i wyleciała, a tu taka niespodzianka. W dodatku bardzo mi się podoba, że w realu wypadła dużo lepiej. To miłe!

    OdpowiedzUsuń
  5. Początek Nowego Roku, a tu taki piękny i bogaty w wydarzenia dzień.
    Z niecierpliwością czekam na następne.
    Dorota

    OdpowiedzUsuń
  6. Pomyślałam, nie napisałam ale i tak mam satysfakcję. Orvieto!
    Uwielbiam takie miejsca nocą. Florencję i Katedrę pierwszy raz zobaczyłam o 1 nocą, ale i tak było tam sporo osób. Spotkanie sympatyczne, dzięki za odwagę dla blogowiczów.
    Orvieto też ładne!

    OdpowiedzUsuń
  7. Proszę mi się tu nie rozbisurmaniać, bo takiego dnia długo nie powtórzę :) Zmęczenie dotąd ze mnie wychodzi, więc bardziej się snuję, niż coś robię.

    OdpowiedzUsuń
  8. Szczerze mówiąc pisząc o czekoladzie Orvieto najbardziej mi pachniało, a żeby było śmieszniej chciałam napisać, że jeszcze można by Panią de Blasi spotkać.... no ale nie napisałam...
    moją ostanią wyprawę można by nazwać 3 razy B i nie tylko.... : Bronzino, Bardini,... już wiesz.... i Boboli i wszyscy wiedzą.....
    Muszę powiedzieć, że wystawa Bronzino niezwykle mi się podobała i sama warta już była wyprawy, Ogrody Bardini zawsze są fantastyczne, nawet jak pora na roślinność mniej atrakcyjna to widoki zawsze wspaniałe, a teraz jeszcze dodatkowa wystawa rzeźb, całkiem sympatyczna. Udało mi się też zobaczyć odrestaurowany krucyfiks w Ognissanti, nie wiem czy bardziej zasługa renowacji czy iluminacji, w każdym bądź razie prezentuje się niezwykle pięknie! No i oczywiście znacznie więcej...
    w końcu citta' dei Medici ma zawsze do zaoferowania dużo za dużo.. na dowolnie długi czy tym bardziej parodniowy pobyt.

    Na spotkaniu w Krakowie Pani de Blasi też unikała włoskiego. A czytając książki wydawałoby się, że zna włoski raczej dobrze, no bo w końcu trudno o tak bliski kontakt bez znajomości języka, i to już prawie na początku swojego pobytu w San Casciano dei Bagni. Po prostu naiwnie wydawło mi się, że Pani opisuje po prostu otaczającą ją rzeczywistość i mało jakoś myślałam o fikcji literackiej, ale spotkanie zdecydowanie zmieniło moje wcześniejsze wyobrażenia. Co nie zmienia oczywiście faktu, że książki całkiem sympatycznie się czyta!
    Pozdrawiam gorąco z okropnie szarego i ponurego dzisiaj Krakowa,
    M.

    OdpowiedzUsuń
  9. No tak, człowiek szuka, kombinuje, a pod nosem ma rozwiązanie - Florencja! Bardini zostawiam sobie na wiosnę. Ale niebawem muszę pojechać, żeby w końcu wykupić kartę przyjaciół na ten rok.

    OdpowiedzUsuń
  10. Wow! Wow! Wow! Żółta zazdrość mnie zżera :)
    Mam nadzieję, że rozmawiając z koleżanką po fachu nie zapomniałaś (bez fałszywej skromności) pochwalić się, że i Ty masz na koncie napisane przez siebie książki?
    A mówiłam, ze ona jest fajna? Mnie się podobają kobiety, które nic sobie nie robią ze swojego wieku. A ona z tymi makijażami, zwiewnymi i oryginalnymi fatałaszkami i rudymi włosami jest jakaś zjawiskowa.
    To Orvieto nocą jest naprawdę jak z pięknego snu.
    Kinga z Krakowa

    OdpowiedzUsuń
  11. no to tym razem Cię ubiegłam.... wykupiłam już kartę! ... Szkoda tylko, że "trochę" więcej kilometrów mnie dzieli od Florencji...
    przyznam, że oczywiście korciło mnie zadzwonić do Ciebie, czy przypadkiem w niedzielę nie jesteś we Florencji.... no ale w końcu się powstrzymałam. W końcu nie ma chyba nic gorszego jak psuć komuś w ostatniej chwili plany. A moja wyprawa była faktycznie w ostatniej chwili zrealizowana dzięki wolnemu miejscu w samolocie z Krakowa do Bolonii. Bolonię zobaczyłam tylko jadąc autobusem z lotniska na dworzec, ale bardzo to miłe, że jechał przez samo serce Bolonii i po raz pierwszy zobaczyłam świąteczną Bolonię. A przy okazji dziękuję za fotografie świątecznej Sieny!!!!
    Florencja teraz, wieczorami i rano szczególnie,(nie licząc może weekendu) też fantastycznie pusta. No a ogrody Bardini nawet w niedzielę były puste, one zazwyczaj są dosyć puste bo po Boboli mało już kto na nie ma czas i siłę. O tej porze roku dzięki temu, że niektóre drzewa nie mają liści widoki są inne, ale wiosna jest fantastyczna, a oprócz formalnej części ogrodu można się znaleźć w miejscach wyjętych niczym z pól toskańskiej wsi i tylko w dali widok Florencji przypomina,że to miasto....
    wiem, że lubisz różne targi. Na Piazza Santo Spirito bardzo często są przeróżnej maści targowiska a w drugą niedzielę każdego miesiąca jest mercato del artigianato nazionale ed etnico, właściwie chyba nie wyróżnia się niczym specjalnym od przeciętnego florenckiego targowiska, ale może właśnie jakiś zimowy miesiąc jest godny wg mnie polecenia, bo znowu dzięki bezlistnej szacie drzew są zupełnie inne widoki.Właśnie zanim weszłam do Boboli udało mi się tam nieco pobuszować. Mam sentyment do tego miejsca szczególny.... ale już za bardzo się i tak rozgadałam...
    pozdrawiam,
    m

    OdpowiedzUsuń
  12. Co do domu, to chyba przede wszystkim na Chianti bym sie skupila :) wtedy mniej wiecej wszedzie rownie blisko i daleko ;)))
    Orvieto to jeszcze dla nas taki maly-wielki symbol. Wizyta tam nauczyla nas tego, ze mozna przejsc obok cudu i go nie zauwazyc...to tak odnosnie zwiedzania katedry...nie wiedzielismy na co patrzymy. (Orvieto wyszlo nam tak mega spontanicznie w drodze do Citta che muore)

    OdpowiedzUsuń
  13. Ależ mamy wrażeń!!!!! Podziwiam i zazdroszczę łączenia obowiązków z przyjemnościami i organizacją czasu. W majowych wojażach powtórka z Orvieto, kiedy tam byłam lał nie padał bezustannie deszcz więc część piękna umknęła!

    OdpowiedzUsuń
  14. Ale uczta dla oka i ducha!!! ..w moim przypadku ducha przede wszystkim, bo Orvieto ma dla mnie chyba najbardziej wyjątkową symbolikę z dotychczasowych wojaży po Italii.. Katedrę pierwszy raz ujrzałam w podobnym odosobnieniu - co prawda nie późnym wieczorem, a wczesnym ranem, przy lekko mżącym deszczu, osnutą mgłą... coś w sobie miała wtedy tajemniczego i wzbudzającego szacunek. Spędziłam w środku dłuższą "chwilę" i co ciekawe po wyjściu niebo było błękitne i słonko ukazało fasadę jakby inną niż wcześniej dane mi było oglądać.. zresztą, dla mnie fasada z Orvieto wygrała ze sieneńską, ale wiem, że sporo w tym subiektywizmu:)
    A co do Caffe Montanucci... trafiłam tam nie przypadkiem, bo autorzy przewodnika nie kryjąc zachwytu gorąco zachęcali wizytę w tej najstarszej z tamtejszych kafejek..zamówiłam Caffe Macchiato i szczerze mówiąc miałam wrażenie, że też "proszkowa" .. następnym razem wybiorę herbatę :) ..co jednak nie zmienia faktu, że wnętrze jest urokliwe, a okazja wypicia kawki z tyłu na tarasie (pozbawionym tłumu turystów) była jak z bajki:)

    OdpowiedzUsuń
  15. Jeszcze przyszło mi na myśl, że u Marleny de Blasi jest tak samo ze znajomością języka, jak u mnie. Rozumiem niemal wszystko, ale z mówieniem jest dużo trudniej. Nie dziwię się jej, że gdy ma do dyspozycji swój rodzimy język a włoski, wybiera ten pierwszy.
    Ewelino, jaki przewodnik poleca tę kawiarnię?

    OdpowiedzUsuń
  16. Włochy Północne z serii Baedekera.. ale myślę, że to bardziej z przyczyn tradycji - bo ponoć najstarsze tego typu miejsce w Orvieto :)

    OdpowiedzUsuń
  17. Wow, jakże piękne Orvieto! Te wieczorne zdjęcia są zachwycające!:))
    I spotkanie jakie miłe.
    Nie czytałam jeszcze ksiażek pani de Blasi. Czas chyba niedługo o tym pomyśleć.

    OdpowiedzUsuń
  18. Swoją drogą,ciekawe jak często Pani się zdarza być rozpoznawaną ? Ja zagadnęłabym z pewnością.A katedra w Orvieto wygląda jak przyklejona do czarnego tła misterna koronka.Pani Małgosiu , nie wiem czy potrafi pani szydełkować ale na pewno ołówkiem sobie pani poradzi. Powodzenia . Maszka

    OdpowiedzUsuń
  19. Ani razu :) Nikt nigdy do mnie nie podszedł jako do autorki książek :)

    OdpowiedzUsuń