Najciekawszy odcinek był już dość blisko Certaldo.
Potem zatrzymałyśmy się na słonecznikowym polu, z przytłumioną zielenią liści, przez ziemię, suchą i jasną, wyciszającą intensywność tej barwy. Z żółcią sobie nie poradziła, wygrała feeria małych słońc.
Niebo było zachmurzone, nadal wiał silny wiatr, co sprawiło, że światło bijące nie z góry, ale od kwiatów, odrealniło miejsce.
A po obiedzie (tak jak w maju, podczas warsztatów, i tym razem "U Chichibio") zanurzyłyśmy się w Certaldo. Ze sporym zaskoczeniem odkryłam, że wcale jeszcze nie mam wyszperanych wszystkich zakątków tej małej osady. Pogrupowałam sobie jednak zdjęcia nie według tematu nowe, czy nie nowe, ale według treści.
Najpierw migawki z miasteczka, plany bardziej ogólne.
Budynek tak nowoczesny, że aż trzymający się stylu.
Ciekawy zestaw daszku nad wejściem z daszkiem nad studnią z przeciwległej pierzei placu, przy którym stoi.
Ceramiczne psy, "prawie Mitoraj" i ... białe krasnale, niemal swojskie, nasze, kiedyś przydrożne, czekające na niemieckich kupców.
Potem okna, te wymuskane i te zapomniane.
Jedno okno, a właściwie zestaw z balkonem, przykuło moją uwagę nietypowym i ciekawie upiętym praniem.
Drzwi zapraszające i te, które już nie wpuszczają do wnętrz.
Lampy, zawsze i wszędzie atrakcyjne. Na środkowym zdjęciu jednak ważniejsza była babcia pod nią podziwiająca widoki.
No i smok trzymający jedną z lamp. Zdziwiony jakiś?
W Certaldo zawsze zaglądam do passiflory i cieszę się, gdy znajduję jeszcze jej kwiaty. Tak odmienne od ciepłych słoneczników.
Martwię się tylko o swoją wyobraźnię, bo nijak nie mogę zrozumieć, w którym fragmencie tej skomplikowanej kompozycji pewien mnich wypatrzył w nich narzędzia Męki Pańskiej.
Na koniec, może nie tyle ochłodzone, co wiatrem zakurzone widoki wokół Certaldo.
A co ciekawe, to wcale nie był koniec naszej wycieczki.
Pojechałyśmy do San Gimignano, lecz nie zrobiłam tam ani jednego zdjęcia! To przechodzi ludzkie pojęcie!
Pewnie z zaaferowania nowym poznanym smakiem, jakim był sorbet cytrynowy. O dziwo, odmiennej konsystencji i z innym składem niż Asiakowy z imienin. Obydwa muszę samodzielnie popełnić i wtedy podzielę się z Wami przepisami, już teraz wiem, że warto :)
Piękne widoki!
OdpowiedzUsuńA te słonecznikowe pola są cudowne! Passiflora przepiękna. Zachwycam się wszystkim.
Miłego dnia :)
Całusy upalne Majanko z rana ślę :)
UsuńWreszcie mogę napisać ,że Ci nie zazdroszczę. Po prostu tam pojedziemy jutro może :-). Ciekawa jestem czy przyciągną moją uwagę te same okna , drzwi i lampy . Pewnie tak. Też mam słabość do utrwalania ich na zdjęciach.Małgosia. pięknie tu. Jednak czegoś Ci zazdroszczę-masz to na co dzień.
OdpowiedzUsuńMaszko, teraz masz tam rzut beretem :)
Usuńpięknie, takie pola małych słońc mijałam wczoraj u nas w Polsce ;), żałowałam, że w deszczu, ale patrząc na nie każdy czuła radość ;), detale jak zwykle zachwycające i nazwa męczennicy też mnie zawsze zdumiewa, pląsawicę mogłabym zrozumieć ;)
OdpowiedzUsuńJo, ano mnich miał skrzywienie zawodowe, że się tak wyrażę :)
UsuńWybierz się, Maszko, do Certaldo wieczorem. Tam jest kilka fajnych restauracji, w których można zjeść romantyczną i pyszna kolację. My lubimy tę pierwszą zaraz przy kolejce (szemrząca fontanna) albo Antica Fonte, skąd widoki na San Gimignano przepiękne.
OdpowiedzUsuńKinga
W maju Antica nie była czynna, ale teraz tak, choć przyznam, że z chęcią ją zdradziłam dla Chichibio.
UsuńNo, ja chyba też spróbuję tym razem u wenecjanina, tępaka z wejrzenia i w rzeczy samej :)))))
UsuńK.
Hihi, Małgoś, ja też zawsze szukam tej passiflory w Certaldo!
OdpowiedzUsuńKinga
Od pewnego czasu kombinuję, jak by ją tu ulokować w naszym ogrodzie.
UsuńKoniecznie coś wykombinuj, bo ona jest bardzo malownicza no i tam rośnie jak szalona. Próbowałam ją mieć na balkonie, ale niestety wytrzymywała tylko przez wakacje. Zimowanie w ogrzewanym mieszkaniu powodowało, że następnego lata przestawała kwitnąć i marniała.
UsuńK.
Nazwa łacińska pochodzi od słowa passio oznaczającego cierpienie i flos – kwiat. Nazwę tę nadali roślinie w początkach XVIII w. misjonarze w Ameryce Południowej. 5 pylników symbolizowało wg nich pięć ran Chrystusa, trójdzielne znamię słupka trzy gwoździe, którymi przybito go do krzyża, a szyja słupka ramię krzyża. 5 płatków i 5 działek kielicha to 10 apostołów (bez Judasza i Piotra), zaś postrzępiony przykoronek to korona cierniowa.
OdpowiedzUsuńBeatko, no właśnie o to mi chodzi, że to nie jest właściwie kwestia wyglądu, tylko liczb. Tak jak już wcześniej napisałam, mnich patrzył przez pryzmat swojego "zawodu". Mnie się zawsze ten kwiat np. z karuzelą kojarzy, ale akurat nie lubię karuzeli, zwłaszcza jej używać. To znaczy mój błędnik nie lubi :)
UsuńJednak dziękuję za wyjaśnienie. Słowne znałam, ale czytałam, że ten mnich to w rysunkach przedstawił i szukałam tych szkiców, ale nie znalazłam.
piękne chwile
OdpowiedzUsuńOj, tak :)
UsuńJak cudownie...
OdpowiedzUsuńKolaż słonecznikowy mnie zauroczył!
Agnieszka
Jakbym natrafiła na te wiszące koszule w nocy, to bym padła trupem :-) Słoneczniki i cyprysy cudowne...
OdpowiedzUsuńKasia