Po ostatnich ulewach mogłam obawiać się złej pogody. Z nadzieję spojrzałam na prognozy. W takie szczęście to aż trudno uwierzyć, zapowiadano rozpogodzenie i ciepło. I tak było, do 25 stopni!
Przez kilka dni po powrocie tłukłam się z myślami i sposobami na napisanie artykułu. Nie znalazłam rozwiązania na ujęcie wszystkiego w jednym wpisie, więc postanowiłam po prostu zapamiętać ten rzymski spacer bez większych przeskoków chronologicznych i publikować go w częściach.
Dojechaliśmy na Stację Termini o 9:30 i bez pośpiechu ruszyliśmy w kierunku Kwirynału.
Całe szczęście, że rzeźba z Janem Pawłem II była zakryta, bo to, co widziałam na zdjęciach, kazałoby nam nadłożyć drogi, by źle nie zacząć pobytu w Rzymie.
Fontanna z Naiadami nieczynna? Jakże smutno wygladają te rzeźby bez wody.
Zajrzeliśmy do XIX wiecznego ewangelickiego kościoła Świętego Pawła wewnątrz Murów, na Via Nazionale. Kościół o wyraźnych nawiązaniach do architektury romańskiej i gotyckiej jest niespodziewaną oazą spokoju przy bardzo ruchliwej ulicy.
Zajrzeliśmy, ale nie mam pojęcia, dlaczego nie zrobiłam zdjęcia pasiastej elewacji.
http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/8/86/Eglise_San_Paolo_dentro_le_Mura.JPG |
Skąd Karolek? Bo powierzchnia całego kościoła ma ten sam metraż, co przekrój poprzeczny tylko jednego pilastru z Bazyliki Świętego Piotra!
Może przez te niewielkie rozmiary barok musiał utrzymać się w ryzach? Tak tu czysto i przejrzyście. Nie ma kapiącego złota, tylko kontrasty światła i cienia kryjącego się w załamaniach wyszukanych linii. Smaczku dodają zakamarki, a głównie niewielki krużganek.
Rzec by można, że to taki barokowy minimalizm.
I znowu nie zrobiłam zdjęcia elewacji. Co za zaniedbania? Wklejam więc z wikipedii, a Wy nie dajcie się zwieść pozornemu rozmachowi, to, jak na barok, naprawdę mała świątynia.
http://it.wikipedia.org/wiki/File:SCarloQuattroFontaneRome2.jpg |
http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/d/d6/SantAndreaQuirinale-Facciata01-SteO153.JPG |
Do tej jezuickiej świątyni zaszłam głównie ze względu na Stanisława Kostkę, o którego pochówku w tym miejscu przypomniał mi Krzysztof. Znalazłam kaplicę, ale w pamięci miałam cały czas rzeźbę z kolorowego marmuru pokazującą umierającego młodzieńca. Dopiero po powrocie doczytałam, że powinnam zajść do pomieszczeń przylegających do świątyni. No, trudno.
Taka niewielka odległość dzieli spotkane dwa kościoły, obydwa w tym samym stylu, obydwa na planie centralnym, z owalnymi kopułami, a już przypomina się słynna walka gigantów baroku. San Carlo powstał według projektu Borrominiego, a San Andrea - Berniniego.
W końcu dotarliśmy do Stajni Kwirynalskich. Przy tak szlachetnych gościach, jakimi są dzieła wielkich mistrzów sztuki, trudno wyobrazić sobie stukot kopyt i zapach końskiej sierści wypełniający tę przestrzeń. Tylko płaskie schody, nie dla ludzi, lecz dla zwierząt wykonane, są wyraźną pamiątką przeznaczenia tego budynku.
Oto przed nami wystawa "Veermer - złoty wiek malarstwa holenderskiego".
Od wejścia wiadomo, że to nie będzie rozmach zwiedzonej przez nas dwa lata temu wystawy "Caravaggio". Wtedy kilkugodzinne kolejki oczekujacych mówiły same za siebie. Tym razem nikt nie oczekiwał na wejście. Ludzie wchodzili od razu.
Wiedziałam, że "Vermeerów" zebrano jedynie 8 sztuk, a reszta to jego krajanie, ale nie żałuję absolutnie wyprawy.
Wystawa trochę tonęła w przestrzeniach Scuderii. Niewiele obrazów miało duży format, większość to kameralne sceny obyczajowe, portrety, czy widoki holenderkich miasteczek. Nic dziwnego, wszak to dzieła namalowane na zamówienie kupców, wieszane na ścianach domów.
Ciekawy był zamysł twórców wystawy. Każdy obraz powieszono na osobnym panelu, na którym zawsze był opisany autor i tytuł. Tylko panele z Vermeerem były bez podpisu i można je było rozpoznać z daleka po specyficznym fiolecie, albo po opisie na zwyczajowej małej tabliczce. Oczywiście, jeśli się zna obrazy Vermeera, to i tak nie potrzeba żadnej plakietki. Do naszych czasów zachowało się jedynie około 30 dzieł mistrza. Niestety tych moich ulubionych nie było na wystawie. No, może poza "Kobietą w czerwonym kapeluszu" (akurat z niepewną atrybucją) i "Uliczką".
Eksponowane w Scuderiach obrazy mistrza w większości były dość blade, dosłownie blade, więc "przegrywały" z wyrazistym Metsu, czy Hochem.
Dzięki wystawie nie przestałam lubić Vermeera, a rozszerzyłam krąg na obrazy innych malarzy holenderskich. Jest w nich tyle pięknego światła, spokój, prawda czasów i pietyzm w odzwierciedlaniu realiów. Jedwabne szaty wydają się delikatnie szeleścić, futerka sa miękkie, do wtulenia się twarzą, szkło kieliszków jawi się tak kruche, że nie dziwi spostrzeżony na wielu obrazach sposób ich trzymania za stopkę.
Największe formatem obrazy odbiegały też od tematyki profanum, były to dwa dzieła autorstwa początkującego Vermeera. Alegoria wiary katolickiej (na którą nawrócił się malarz) oraz kopia obrazu "Święta Prakseda" z kolekcji Barbary Piaseckiej Jonson. Kopia wykonana przez Holendra w oparciu o dzieło florentyńczyka Felice Ficherellego. Szczęśliwie udało się zestawić oba malunki koło siebie, co stwarzało możliwość własnego porównania. Nie jestem znawcą tematu, ale wydaje mi się, że rozumem historyków sztuki, którzy przypisali Świętą Praksedę młodemu Vermeerowi. Jakieś nieuchwytne niemal rozświetlenie tkaniny, bardziej miękko kładziony pędzel, rozświetlenie twarzy i w ogóle całej przestrzeni mogą zapowiadać późniejszego mistrza. Dla mnie to także potwierdzenie, że kopiowanie jest dobrą szkołą warsztatu.
Na warsztacie właśnie chciałam zakończyć wspomnienie wystawy, a właściwie chodzi mi o jeden jego aspekt. Wspomniane już tutaj rozmiary obrazów od razu wzbudziły we mne podziw dla precyzji pędzla. Z moimi trzęsącymi się rękami malowanie cienkimi pędzelkami jest istną zmorą. Holenderscy malarze byli godnymi kontynuatorami średniowiecznych miniaturzystów.
Specjalnie nie wklejałam zdjęć z obrazami wystawionymi w Scuderiach. Najlepiej zajrzeć na stronę internetową "Vermeer. Złoty wiek sztuki holenderskiej".
Następny odcinek zacznie się od jedzenia, więc jeśli tu wrócicie po dalsze rzymskie snucie, nie zaczynajcie czytania z pustym żołądkiem :)
To fakt....ciężko opisać spacer po Rzymie:) Jednak jak zwykle przeczytałam post z wielką przyjemnością wspominając sobie nasz pobyt w tym pięknym mieście:) Czekam na więcej:) Pozdrawiam i zazdroszczę tych 25 stopni:)
OdpowiedzUsuńTo był raczej wybryk natury, ta temperatura, ale trudno się nią nie cieszyć :)
UsuńPozdrowienia z Koblencji,gdybym umiala tak fajnie pisac jak ty ,to mialabym tez duzo do opowiadania,moze Ci kiedys narysuje.Jestesmy po wloskim makaronie z lososiem i czerwonym winku
OdpowiedzUsuńCaluski
Grazyna i Piotrek
Grażynko, to jest dopiero pomysł na blog! Rysunkowy :) Całuski dla Was obydwojga :*
Usuńzazdroszczę ja na razie w Wiedniu widziałam Sztukę Malarską i w Dreźnie
OdpowiedzUsuńDziewczynę czytająca list...Grażyna z Pozn.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńCzuję się jak studentka historii sztuki na ciekawych wykładach. Całuski
OdpowiedzUsuńCoś Ty! Ewelinko, daleko mi do historyka sztuki, to tylko luźne impresje.
UsuńJa mam takie samo wrażenie, jak Ewelina T. Z tym, że na wykładach czasami się nudziłam a u Gosi jakoś nie :) Czekam na następny odcinek ! Buziaki
OdpowiedzUsuńZatesknil za Rzymem Gosiu...edi z SanG.
OdpowiedzUsuńNo to śmigaj! Daleko nie masz :)
UsuńTak ciekawie Pani przybliża sztukę. Dziękuję:)
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńDziś ciekawie, choć zdecydowanie więcej sacrum. O szczegółach profanum poczytałam na stronach internetowych mając Twój wpis za przewodnika.
OdpowiedzUsuńGdybym powklejała zdjęcia wszystkich obrazów z wystawy, profanum byłoby chyba w przewadze. Poza tym sam spacer po Rzymie to już sacrum i profanum :) Co zapewne wykażę w następnym wpisie :)
UsuńMałgosiu zazdroszczę Ci ogromnie i tej szybkiej podróży i przyjaznej temperatury a przede wszystkim Vermmera. Miałam możliwość widzieć kilka jego dziełm,miedzy innymi te z Metropolitan Museum of Art,. Warto nawet dla pięciu a Ty miałaś aż osiem. Czekam na secondo piatto
OdpowiedzUsuńMasz rację, należy tylko się cieszyć tyloma Vermeerami. A piatto trochę gotowałam, ale miałam za dużo składników, więc to trwało :)
UsuńPiękny spacer po miejscach, które znam i pamiętam. Fajnie, że udała się pogoda, zwłaszcza po tych ulewach.
OdpowiedzUsuńNo i ten Vermeer!
Kinga
Farciarze, nieprawdaż?
UsuńWystawa jest olśniewająca !!! Kupiłaś katalog, bo ja nie mogłam sie oprzeć i go nabyłam ze względu na analizę dzieł i namiastkę wrażeń ze spotkania z oryginałami. Pozdrawiam ! :)
OdpowiedzUsuńNie kupiłam, bo każdy gram pod koniec spaceru i tak się zamienił w kilogramy.
UsuńZ niecierpliwoscia czekam na ciag dalszy...irena z Pozn.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńMam niedosyt-środa, a tu nie ma nowego postu.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i dziękuję za dzielenie się z innymi swoimi wrażeniami.
Teraz to ja powinnam mieć niedosyt. Pisałam i pisałam tę drugą część, a tak mało komentarzy, hi hi hi.
UsuńWystawy w Scuderiach zawsze sa bardzo ciekawe. Oprócz Caravaggia (ach, jak wtedy docenilam kartę ICOM!) dobrze wspominam tez Dürer e l’Italia z, bodajze, 2007 roku. Nie dam rady wybrac sie na Vermeera, tym nizej sie klaniam za wpis.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam,
iwona
A co to jest karta ICOM?
UsuńInternationa Council of Museums
Usuńhttp://icom.museum/
Pracownik muzeum, które jest w stowarzyszeniu, może wykupic kartę członkowską (ale to jest dośc drogie), może tez zrobic to muzeum jako instytucja i wtedy działa na okaziciela (taka miałam) - do wiekszości duzych muzeów umozliwia wstep wolny, w mniejszych czesto sa to znizki, pozwala tez wejsc bez kolejki - jak sa kolejki, to kieruja do innego wejscia, w Uffizi tez dziala :-), tylko trzeba zaplacic za rezerwacje, bodaj 4 Euro, ale wchodzi sie od razu.
serdecznosci,
iwona
Świetna sprawa! Pracownicy muzeów z natury rzeczy powinni mieć dostęp do innych zbiorów. A bitwy o taką kartę na okaziciela w firmie nie ma?
Usuń