Pewnego dnia, po zajęciach, większość grupy pojechała do Asyżu, a mnie ciągnęło "nowe".
Zaopatrzona w słońce na niebie ruszyłam ku Gubbio. Wiedziałam, że jest średniowieczne, wiąże się je z historią o wilku i św. Franciszku, właśnie Gubbio uważa się za miejsce radykalnego nawrócenia biedaczyny z Asyżu, no i ... służy jako tło we włoskiej wersji serialu "Ojciec Mateusz" - tutaj "Don Matteo".
Nie miałam pojęcia, że wyrosło na zboczu góry i jest spektakularnie położone nad dużą doliną.
Zaparkowałam na parkingu nieopodal kościoła św. Franciszka, z punktu informacji turystycznej wzięłam plan miasta i ruszyłam powoli w górę, czasami z lekka na boki :)
Zaczęłam od Kościoła św. Jana. Przypuszcza się, że postawiono go na miejscu pierwszej katedry, co może potwierdzać obecność kaplicy poświęconej właśnie Janowi Chrzcicielowi. Romanizm miesza się tu z gotykiem. Ciężkie łuki we wnętrzu (oparte na przedziwnej konstrukcji z dwóch kolumienek) nie przypominają lekkiego gotyku, mimo, że mają ostre zakończenie. Jedynie kaplica poswięcona patronowi strzeliście potwierdza nowy styl. Nad kolumienkowym ołatrzem zawisł krucyfiks, nawet takie odsunięcie od ludzkiego wzroku nie przesłoni cierpienia wyrzeźbionego w postaci Chrystusa.
Powolutku pnę się ku górnym poziomom miasta.
Obserwuję budynki, rozpoznaję teren. Chłonę atmosferę.
Amifiteatralność Gubbio aż się prosi o podziwianie, o bycie widzem. Aktorem jest panorama.
Ale, ale ... Coś skutecznie z nią konkuruje, odciąga wzrok. Z drugiej strony, od gór za miastem nagle pojawia się ciemne kłębowisko chmur.
Sunie szybko, w oddali słychać grzmoty. Myślę: burza, przejdzie, będę dalej zwiedzać. Gdzie tu się schować?
Trafiam na pomieszczenie prowadzące do jakiejś windy. Wsiadam i docieram nieopodal katedry. O! Kościół, dobre miejsce, żeby się schować.
Udało się uciec przed ulewą. Nagle straszliwie grzmotnęło, prąd się schował, pozostawiając po sobie wspomnienie w postaci przeraźliwie łkających głośników.
Nie wiem, co się stało, zaległy ciemności a w uszach (przez ponad pół godziny oczekiwania na choć trochę mniejszy deszcz) brzmiał wiercący czaszkę dźwięk.
Światła jak na lekarstwo, usiłowałam przekonać aparat, że da radę pracować w tak trudnych warunkach. Wyniki mało zadowalające, ale tyle zdołałam zrobić.
Gdy w końcu deszcz zmalał, przeskoczyłam do muzeum po drugiej stronie. Pomyślałam, że upiekę dwie pieczenie na jednym ogniu, a raczej na jednej burzy - przeczekam ją i obejrzę eksponaty. Ba! Ale nie przewidziałam, że problem z prądem nie dotyczył tylko katedry.
Spod łuku wejścia do muzeum zrobiłam chociaż zdjęcie fasady katedry i ruszyłam dalej.
Właściwie to było to schodzenie w dół, z wyszukiwaniem miejsc, które osłonią mnie przed ustępującą burzą, na szczęście krople padały co raz rzadziej.
Niewiele zdołałam zobaczyć, bo burza wcale nie ustąpiła, no, chyba że miejsca następnej burzy.
Na szczęście, już bez większych problemów dotarłam do klasztoru.
Gubbio! Ja do ciebie jeszcze wrócę :)
Gubbio! Tez bym chciala wrocic :-)
OdpowiedzUsuńDziekuje za wywolanie wspomnien
A
Z chęcią je wywołałam :)
UsuńPiękne Gubbio i z taką historią, no i ten krzyż zawieszony między niebem i ziemią - kwintesencja mszy św.
OdpowiedzUsuńDzięki za możliwość cofnięcia się w czasie.
Marysia
Cieszę się, że mogłam poruszyć czułe struny.
UsuńDesz i burza zdecydowanie to nieprzyjaciele wędrowca ale i tak wele uchwyciłaś i obejrzałaś na secenie poza muramim miasta! i te piękne zakatki i detale :)
OdpowiedzUsuńDlatego ten wpis równie dobrze mogłabym nazwać "niamiastką Gubbio".
UsuńAch i och! Cudnie tam ;)
OdpowiedzUsuńPodejrzewam, że tak - na podstawie tego, co między burzami zobaczyłam :)
UsuńOooch! Dzięki za Gubbio.
OdpowiedzUsuńJeśli kiedyś uda nam się dojechać do Umbrii, to w planach zawsze (obok Asyżu) było i będzie Gubbio. Oczywiście dzięki serialowi. (Wg. mnie polski duplikat już nie ma takiej ikry, no ale o gustach..........)
Podoba mi się też legenda o św.Franciszku i wilku.
A ta rozeta z barankiem to skąd?
Jagoda z L.
Ja z kolei nie widziałam włoskiej wersji, a z rzadka gdzieś mi tylko przemknęła polska. A rozeta z kościoła św. Franciszka, do którego nie zaszłam, bo było w nim jakieś nabożeństwo.
UsuńDołączam się do entuzjastycznych komentarzy - ach Gubbio!
OdpowiedzUsuńZ Twojego wpisu wynika, ze awaria prądu przeszkodziła Ci zwiedzeniu Palazzo Ducale -- bo jest jeszcze Museo w Palazzo dei Consoli, tam sa tablice gubijskie, i w ogóle to cudownie zapyziałe muzeum, które warto zobaczyć, zanim je zmodernizują, co na pewno kiedyś nastąpi. A Palazzo to małe Urbino, renesansowy klejnocik, ze średniowiecznego miasta wkracza sie w inny świat, dosłownie, nawet światło jest tam inne (podziwiać architekta, który zbudował renesansowy pałac pośród średniowiecznej zabudowy tak, ze te dwa porządki na siebie nie zachodzą, ale też się nie zakłócają), w środku właściwie nic nie ma w sensie kolekcji, nawet intarsjowane studiolo jest niestety mierna kopia (a właściwie reprodukcją, oryginał chyba w MET w Nowym Jorku), ale to może być zaleta - zwiedzających jest bardzo mało, ja za każdym razem byłam jedyna, dozoru tez nie ma (ludzkiego, kamery sa, na szczęście), można do woli spacerować salami, piętro po piętrze, i od początku, i słuchać, jak echo opowiada o mądrym księciu Federico, który był walecznym kondotierem, ale nade wszystko kochał sztukę, muzykę i poezję.
Serdeczności
Iwona
Awaria prądu ogólnie mocno pomieszała mi szyki, jako i burze :( Twój opis jeszcze bardziej utwierdza mnie w chęci powrotu.
OdpowiedzUsuń