W dzień powszedni trochę szkoda byłoby mi jechać, gdyż znowu mam pewien pilny projekt do wykonania, o czym jeszcze w październiku Wam napiszę.
Razem z Annamarią wycelowałyśmy w niedzielną część.
Do samego Carmignano nie mogliśmy podjechać.
Często tak bywa, kilka kilometrów od miasta jest blokada, zostawia się tam auto, a następnie darmowy bus (navetta) podwozi chętnych na miejsce.
Bus darmowy, ale wstęp jest płatny.
Tak było i w tym przypadku.
Trafiliśmy na początek pokazu dzielnic.
Carmignano jest podzielone na cztery rioni - zielony, niebieski, biały i żółty. Każdy rione prezentuje przygotowany uliczny spektakl, każdy na odmienny temat.
Na początku mogłam oglądać jedynie głowy widzów. Potem powoli zbliżałam się do barierki, aż w końcu wcisnęłam się i zaczęłam przyglądać się pokazom, radząc sobie z trudnościami, z wchodzącymi w kadr głowami, z niekorzystnym oświetleniem, oddaleniem od placu, na którym wszystko było bardziej czytelne.
Tegoroczne tematy to "Sen o Bożym Narodzeniu", "Syty głodnego nie zrozumie", "I gwiazdy zaczynają patrzeć", "Zamki na piasku". Przetłumaczyłam tytuły na znane nam powiedzenia, choć przyznam, że ciekawe są też dosłowne wersje z włoskiego. Chociażby "nasycone ciało nie wierzy w post" czy "zamki w powietrzu". Właściwie to się zastanawiam, czy te zamki w powietrzu nie są bliższe naszego "bujania w obłokach".
Tematy rozgryzłam, gorzej ze spektaklami.
To nie była impreza dla turystów, chyba że tylko dla włoskojęzycznych.
Cały czas padały słowa, bez których traciło się czytelność przekazu.
Treść mi nie umykała ze względu na język, była ulotna niczym zamki w powietrzu ze względu na miejsce obeserwacji, bywało też, że nie trafiała w mój gust.
Fascynowało mnie za to zaangażowanie.
Byłam pod wielkim wrażeniem udziału mieszkańców, od tych najmłodszych po tych "jeszcze sprawnych". Tu nie było ociągania się. Gdy trzeba było, aktorzy szybko biegli w miejsca zakulisowe, by tam przeobrazić się w następną postać. Rozmach i wielopłaszczyznowość spektakli potrzebowały kilku miasteczek, a nie jednego 14 tysięcznego Carmignano.
Moje zafascynowanie było tym większe, że sama kiedyś tworzyłam spektakle wizji i ruchu. Cały czas myślałam, czy dałabym radę z tak ogromnym przedsięwzięciem. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, ile wysiłku włożono, by widz mógł zobaczyć rozmach, by całość tworzyła jakieś czytelne przesłanie.
Nie zobaczyłam wszystkiego, kręgosłup odmówił wyginania się ponad barierką, zniechęciło mnie też jedno z przedstawień. I nie chodziło mi ani o scenografię ani o aktorów, czy ich zorganizowanie. Nie spodobała mi się treść. Spektakl o głodzie wzbudził wspomnienia pierwszomajowych pochodów i wszystkiego, co się z tym wiązało. Jedynie scena z emigrantami, którzy wyruszają z Włoch "za chlebem" odbiegła charakterem od gloryfikacji robotniczego ludu. Szkoda.
Ale rozumiem. Niedaleko, w Prato, jest potężny ośrodek włókienniczy i większość mieszkańców w jakiś sposób jest powiązana a jego istnieniem i problemami.
Tym razem nie połączyłam kolaży w jakieś logiczne grupy, poczujcie atmosferę wyrywkowości odbioru, zobaczcie głowy zasłaniające obraz. fotografa, który stawał się głownym bohaterem.
Przede wszystkim jednak, podziwiajcie mieszkańców Carmignano. Czapki z głów!
Zobaczyłam dwa przedstawienia i nie starczyło mi już motywacji na następne dwa. Może gdybym wygodnie siedziała? Nawet osły mnie nie zmotywowały.
Osły?
Ano, po zakończeniu pokazów miał się odbyć drugi wyścig osłów. Dosłownie osłów. Gdzieżbym śmiała obrażać mieszkańców :)
http://www.itinerarintoscana.it/com/foto/1383-testata.jpg |
Mimo wszystko działo się sporo, ale trzeba sobie dozować jak wszystko :) to fakt!
OdpowiedzUsuńTo jest zawsze najtrudniejsze - zrezygnować, uznać, że się nie da być wszędzie, wszystkiego sfotografować, itp.
UsuńZadziwiające ... ta mobilizacja lokalnej społeczności ... jestem pod wrażeniem ... Gdy po raz pierwszy przyjechałam do Włoch (rejon San Marino małe miasteczko w górach) był marzec. Zimno. Mieszkańcy, ku memu zaskoczeniu, zamiast grzać się w domach ćwiczyły w lokalnym klubie fitnes lub (to Panowie w różnym wieku) kopali piłę na pobliskim oświetlonym boisku. Sądzi łam wtedy, że to miasteczko jest wyjątkowe :) ... oczywiście byłam w błędzie ... Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńTak, zaskakująca aktywność.
UsuńNo, cudne to zaangażowanie wszystkich. Podejrzewam, że dla nich była to również świetna zabawa.Kocham takie rzeczy wspólnie przygotowywane.
OdpowiedzUsuńNo i jaki imponujący efekt!
Kinga
Oczywiście, oni robili to głównie dla siebie. Większość widzów pozdrawiała aktorów po imieniu :)
UsuńJestem pod wrażeniem żywiołowości mieszkańców! To ogromne przedsięwzięcie. Jednak podziwiam także zaangażowanie mieszkańców, którzy tak tłumnie uczestniczą. Jak dla mnie rewelacja. Wspólne świętowanie / przezywanie / odpoczywanie scala społeczność i zapewnia ciągłość tradycji. Duży ukłon z mojej strony!
OdpowiedzUsuńPS. Zdjęcie (pierwsze) fotografa - rewelacja.
Inaczej nie mogło być, niż wrócić z podziwem :)
UsuńMyślę, że dzięki temu, że zdjęcia nie były połączone w kolaże, mogłam poczuć się jakbym na żywo oglądała ten spektakl. Zdjęcia przesuwały się, a każde zaskakiwało pomysłowością mieszkańców, detalami w strojach (nakrycia głów, makijaże, akcesoria) i jak wspomniała Agnieszka żywiołowością.
OdpowiedzUsuńNiestety, nie mogę obiecać porzucenia komenatrzy, z kilku powodów: wydłużenia optycznego artykułu, miejsca, ile zajmują fotografie na moim profilu, oraz czasu, ile zabiera układanie zdjęć, itp.
UsuńHa! Dopiero teraz spostrzegłam, że zamiast słowa "kolaże" wpisałam "komenatrze". I wszystko jasne :)
UsuńŚwietny post,choć inne też mi się podobają.Często zaglądam do Ciebie,podobają mi się Twoje prace,fotografie i opisy tych wszystkich miejsc ,które dzięki Tobie "zwiedzam".
OdpowiedzUsuńNo i jak ja miałabym przestać pisać, gdy tyle osób ze mną wędruje? Dziękuję za miłe słowa :)
UsuńNiezwykle. Piękni ludzie!
OdpowiedzUsuń