Bagaż przyjechał. Włosiacy stawili się o nieludzkiej porze 7.30, żeby pomóc rozładować. W końcu mam swoje rzeczy! Ponieważ obudziłam się o 7.00, a raczej zostałam obudzona przez kierowcę. Moje rzeczy wyładowano, a potem ładunek oczekujący w sieni miał trafić na tira. Przy mojej "znajomości" włoskiego popełniłam niezłą gafę. Prosiłam parafian, by przenieśli kogoś z plebanii do auta, miast coś.
Wróciłam potem do łóżka z herbatką i "Truflami". Czytałam cały dzień, do powrotu Krzysztofa. Gdy był w okolicach Lukki, skończyłam czytać i zabrałam się za dość późny obiad. Wszystko wróciło na miejsce, tylko niebo nie może dojść do siebie. Dziś od rana idealnie równo rozlana szarość chmur i deszcz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz