sobota, 18 sierpnia 2007

SIERPNIOWY MIKOŁAJ

Wczoraj obudził mnie dzwonek do drzwi. Krzysiek nie otworzył, więc pomyślałam, że to mi się śniło, ale gdy potem powiedziałam to Krzyśkowi, ten okazało się że też słyszał dzwonek, wyjrzał przez okno, ale nikogo nie było. Zeszłam więc na dół a tam kosz pełen pomidorów i dojrzałych fig. Rano Krzysiek pożegnał się ze swoim biskupem. Potem pojechaliśmy do Pistoi. On załatwiał swoje sprawy a ja sobie wędrowałam po kościołach i sklepach.  Jakoś jednak mi się słabo zrobiło więc zadzwoniłam po "kierowcę" i wróciłam do domu.
Gdy już doszłam do siebie, zabrałam się za dom i leżące odłogiem pranie. Potem prysznic, Krzyśka nie było, więc gdy Druso zaczął szczekać myślałam, że to na powitanie pana. Ale znowu pusto. Tylko pod drzwiami olbrzymi arbuz i własnej roboty parmigiana. Hmm?? Święty Mikołaj? Nie, to Fabio - pan, którego często spotykamy nawracając autem przy jego polu pełnym ciekawych roślinek ozdobnych a także warzyw. Już kiedyś zaprosił nas, byśmy sami sobie zrywali pomidory, ale po tym gdy go okradziono z niemal wszystkich pomidorów, wolał czem prędzej zerwać te, co mu się ostały. Wieczorem pojechaliśy w dwa auta z psami do Pisy. Głównym powodem było pozostawienie starego uno na parkingu. We wtorek moja corsunia rusza w podróż do Polski. Krzysztof będzie wracał samolotem i z Pisy wróci właśnie fiatem, nie będę musiała się stresować jadąc gratem po niego. A poza tym akurat w tym dniu ma nadjechać mój upragniony bagaż z pracownią. Przy okazji pospacerowaliśmy pod Krzywą Wieżą. Zjedliśmy pyszne lody. Spotkaliśmy starszych Niemców z malutkim chłopczykiem o azjatyckich rysach. Ciekawe, czy późna adopcja? Pan wszystko uważnie tłumaczył chłopczykowi. A chłopiec wyraźnie upodobał sobie naszego mopsika. Jednak i Bojangles przykuł jego uwagę, gdy dowiedzieli się, jakie to prędkości potafi psina rozwinąć (ok. 65km/h). Miło było tak pogapić się na katedrę i przyległości. Zobaczyć jak światłem wydobywana jest jasność marmuru i podkreślane najciekawsze elementy architektury. Ciekawe jak długo jeszcze będę zachwycać się faktem, że te cuda mam 40 minut drogi od domu (tyle nam zabrał powrót nocną autostradą)? Jak na razie wydaje mi się to ciągle wielkim świętem i mam nadzieję, że tak pozostanie. Że mi to nie spowszednieje. Nie może!
Dzisiaj rano pojechaliśmy umyć corsę przed ostatnią podróżą. Potem zakupy. Dom, pranie i przygotowanie na jutrzejszych gości (nie tylko z Polski), czyli tiramisu oraz sos pomidorowy. Reszta jutro. Bardzo się cieszę, może zatrze się ciągle niemiłe wrażenie po kobiecie szukającej pracy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz