Drugie spotkanie było bardzo rozbudowane, składało się z kilku spotkań z akcją rozgrywającą się we Florencji. W końcu udało się do niej dotrzeć - do trzech razy sztuka - nawet pryncypał ze mną pojechał. Jedynie niepotrzebnie wzięłam mój sprzęt do szkicowania farbami (o przyczynach później). Co ciekawe, to od niego zgrzytem zaczęła się wizyta w Uffizi. Chciałam oddać ciężką torbę do szatni, a pan powiedział, że przyjmują tylko plecaki. Rozbrajająco i irytująco potwierdził moje przypuszczenie, że gdybym poszła kupić plecak i włożyła do niego mój niezbędnik, to pan by przyjął taki pakunek na przechowanie. Absurd w czystej postaci. Nie szło znaleźć miejsca, w którym mogłabym złożyć torbę, więc Krzysztof dzielnie dalej ją targał po wspaniałym spotkaniu z Vasarim.
Bo wybraliśmy się na wystawę pt. "Vasari, Uffizi i Książę".
Zawsze zachwycam się sposobem budowania wystaw, dopracowanym szczegółem, wyraźną myślą przewodnią. Tylko nie mogę zrozumieć, jak tego typu wystawa może być oglądana po przejściu całego ogromnego muzeum. Ja już bym powłóczyła nogami i zatrzymywałabym się tylko przy chłodnych nawiewach klimatyzatorów. Dlatego tym bardziej cenię sobie tę możliwość, którą daje mi Karta Przyjaciół Uffizi, dzięki czemu mogłam ze spokojnym sumieniem ominąć muzealne skarby i udać się wprost na spotkanie z bohaterem wystawy. No nie tak do końca wprost, bo Krzysztof obumierał bez kawy, więc uskutecznił najpierw dosłownie ekspresowy łyk w muzealnym barze i był gotowy zagłębić się w objawy wszechstronności Vasariego.
Mam wrażenie, że jest to nazwisko mocno zaniedbane, a po tej wystawie sama biję się w piersi, że tak słabo interesowałam się tym artystą.
Zacznijmy więc od chociaż krótkiego życiorysu, który na początku zdał mi się bardzo krótkim, bo musiałam się nieźle naszperać po książkach i necie, by znaleźć więcej informacji.
Urodził się 30 lipca 1511 roku w Arezzo, więc właśnie na obecny rok przypada 500 rocznica jego narodzin. Jego nazwisko określa zawód przodków, którzy trudnili się garncarstwem. Gdy miał 8 lat gościem jego rodziców był Luca Signorelli, który zauważył nieprzeciętne zdolności plastyczne chłopca. Artysta zalecił ojcu, by oddał syna do warsztatu jakiegoś artysty w Arezzo.
W 1523 roku przez Arezzo przejeżdżał kardynał Silvio Passerini, przed którym Vasari wyrecytował fragmenty Eneidy, czym zwrócił na siebie uwagę. Rok później Vasari towarzyszy kardynałowi w podróży do Florencji i zostaje przyjęty do warsztatu Andrei del Sarto oraz Baccio Bandinellego. Niektórzy historycy przypuszczają, że w tym czasie miał możliwość obserwowania przy pracy samego Michała Anioła. W wyniku zawirowań politycznych (wygnanie Medyceuszy) wrócił do Arezzo, potem na pewien czas pojawił się znowu we Florencji, by wezwanym przez kardynała Hipolita de'Medici udać się do. Rzymu. Nie zasiedział się tam długo, odnotowano jego pobyt w Neapolu, Wenecji i Bolonii. W wieku 33 lat ostatecznie osiadł we Florencji. Ponieważ już wcześniej malował portrety dla Medyceuszy bez problemów trafił pod ich mecenat. Umarł stolicy Toskanii 30 czerwca 1574 roku, dwa miesiące po księciu Cosimo.
Vasari ma na swoim koncie wspaniałe realizacje malarskie i architektoniczne, a jednak znany jest przez pokolenia, aż po współczesność, jako "ojciec historii sztuki". Szczęśliwie i nieszczęśliwie, bo ojca trzeba szanować, a Vasari trochę namieszał swoimi "Żywotami" (pierwsze ukazały się 1550 roku, 18 lat później poszerzył zakres treściowy). Z jednej strony wskazał drogę prowadzącą do powstania nowej nauki o sztuce, z drugiej - czas po starożytności pogrążył w mrocznym średniowieczu, które rozjaśniło się dopiero w renesansie. Trudno się wyrwać z podziałów, może bardziej rozbudowanych obecnie, ale jednak podziałów. Pamiętam swoją bezsilność na początku, gdy nie umiałam zaklasyfikować obiektu, gdyż typowe epoki w historii sztuki nie przystawały do tego, co widziałam.
A jednak tak mi we krew weszły podziały, że i Vasariego muszę włożyć do jakiejś szuflady. Najczęściej znajdziemy go w manieryzmie, znajdziemy jako artystę, bo wszak pozostawił po sobie wielkie (czasami dosłownie) dzieła. Wspomnę kilka jego florenckich dokonań: freski we wnętrzu katedralnej kopuły, nagrobek Michała Anioła w Santa Croce, dekoracje naścienne w Palazzo Vecchio. Największym jednak jego przedsięwzięciem zrealizowanym na zamówienie Księcia były pomieszczenia biurowe ulokowane pomiędzy Piazza Signoria a rzeką Arno, które ku upamiętnieniu ich pierwotnego przeznaczenia po dziś nazywają się Uffizi.
Przyznam, że ogrom tego przedsięwzięcia powala na łopatki. Wspaniała animacja etapów budowy prowadzi zwiedzającego od wyburzeń po ukończony budynek.
Nie tylko sala z tym filmem przełamuje schemat zwykłych obrazów powieszonych na ścianie. Multimedialność wystawy jest jej wielkim atutem i w pewien sposób kojarzy mi się z wszechstronnością jej bohatera. Ten nie tylko tworzył i badał sztukę, ale przecież założył także Akademię Rysunku we Florencji. A w Uffizi, oprócz obrazów, rzeźb i rysunków, kilu wydań "Żywotów", spotkamy prezentacje przezroczy, monitory dotykowe z obrazami pokazującymi "przedbiurowy" fragment Florencji. Dzięki refleksowi Krzysztofa nagrałam też spis filmów, których fragmenty dziejące się w Uffizi, albo obok nich, wyświetlano na ekranie. Jak dotąd widziałam "Pokój z widokiem", "Syndrom Stendhala" oraz "Hannibala" - mało, biorąc pod uwagę, że wymieniono ich kilkanaście.
Przy całym zróżnicowaniu wystawy na pierwszym miejscu stawiam jeden obraz. Jestem nim zachwycona i pożądam ponownego z nim spotkania. To "Zdjęcie z krzyża". Reprodukcja nie oddaje tych niuansów rozgrywających się między różami a fioletami. Nie mogłam się napatrzeć!
http://www.gonews.it/foto/poggio_a_caiano_cappella_vasari_opera.jpg |
http://asset1.gardnermuseum.org/FILE/2324.jpg?w=800&h=750 |
http://www.medievalists.net/wp-content/uploads/2011/01/Vasari002.jpg |
To jeszcze nie koniec florenckich spotkań tej niedzieli. Zanim napiszę o innym - zwyczajnym, ludzkim, chciałam zaprosić Was na pogapienie się wraz ze mną na gzyms Uffizi (co za snycerka!) oraz jednego z mimów pod nim stojących.
Mim taki właśnie rysunkowy, monochromatyczny, miło się na niego patrzyło, gdy usiłował skupić na sobie uwagę turystów, ale przyznam, że jakoś bardzo przejął mnie widok pozostawionego stołka, gdy odszedł zapewne ku jakiemuś barowi. Ten sprzęt bez mima miał w sobie własną opowieść z trwającym w wiecznej pozie pomnikiem w tle.
W nutce artystycznej jest zawsze spotkanie z rysującymi na ulicy. Jakoś mi nie przeszkadzało, że portret damy nie był wierną kopią, lecz został naznaczony ręką Michała Anioła i przywodził na myśl Kaplicę Sykstyńską. Co ciekawe, ten ślad geniusza renesansowego wyraził artysta pochodzący z Dalekiego Wschodu.
Ostatnie tego dnia spotkanie we Florencji odbyło się przy dużej ilości napojów z Edytą z Krakowa i jej rodziną rozkochaną w Toskanii. To jedna z moich czytelniczek, która wiedząc, że będę tego dnia we Florencji przyjechała na spotkanie. Nie mogliśmy się nagadać. Blok i farbki poszły w odstawkę, czego wcale nie żałuję, bo pędzle mogą poczekać, a ludzie już o wiele mniej :)
Myślicie, że dzień już się zakończył? Wróciliśmy do domu, wysiadamy z auta, gdy Krzysztof mówi, że na parking podjechali rodacy. Dokładnie w moment naszego przyjazdu trafili inni miłośnicy moich słów. Zaprosiłam ich na zimnego arbuza i herbatę z lodówki, bo niewiele w domu było innego do poczęstunku.
I tak po ciemny wieczór zeszła niedziela na następnym spotkaniu, także z mieszkańcami Krakowa :) Podziwiam ludzi za ten entuzjazm i chęć spotkania ze mną, dostałam tyle głasków, że aż trudno uwierzyć, że one mnie dotyczyły.
PS. Idealnie w czas dzisiaj na blogu Asi pojawił się wpis o Andrea del Sarto - mistrzu Vasariego.
Oj, jak ja ci zazdroszcze Vasariego. Rysownicy na ulicy we Florencji zawsze mnie fascynowali, pamietam ze malowali nawet jak kropl deszcz, a przechodnie grzecznie ich omijali z zainteresowaniem ogladajac jak pracuja. W Polsce to chyba nie od pomyslenia- nie ta mentalnosc i otwarcie na swiat.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam slonecznie
Czytam tego posta od 15.45. Napawam się. Prace Vasariego / pełne ekspresji, uczuć/ jak i jego życiorys od zawsze oznaczały Florencję. Nie wiem dlaczego ale tak mam w głowie.
OdpowiedzUsuńTen mim, to jak postacie wielkich tego świata, które zeszły z wnęk na Uffizi. Malowane reprodukcje na kamieniach ulicy, są obecne w wielu miastach. Ale we Florencji po wyjściu z muzeum lub będąc świadomym, że za murami kamienic jakieś muzeum się mieści, jakieś cuda są tam .. nabierają niesamowitego charakteru. Stałam, patrzyłam. Po paru dniach, widziałam duchy wcześniejszych prac! czy one są zmywane?
Wprawdzie obiecałaś /chyba/ malunki/rysunki ale to co pokazałaś dziś jest niesamowite i nie zauważyłam, ile minęło czasu. Może to z wiekiem przychodzi takie rozpamiętywanie, że tak mało wiem, widziałam.....DZIĘKUJĘ
No i wpadłam, jak śliwka w kompot w opowieści o Toskanii:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam do odwiedzenia miejsca inspiracji decoupage. Ciekawa jestem Pani doświadczeń po obejrzeniu jak w Polsce dziewczyny na forum Kraina Czarów prezentują swoje pomysły. Serdeczności. Małgorzata 68 z Krainy Czarów oczywiście:))
OdpowiedzUsuńMałgosiu cudowny dzień -jestem zachwycona Vasarim,rzeczywiście jego Żywoty kilkukrotnie czytane a malarstwo nieodktyte-dziękuję!
OdpowiedzUsuńJa widziałam popużki, tylko zielone, w Rzymie - i to w liczbie kilku sztuk :) Migrują do Europy? ;) Od razu jakoś egzotyczniej można się poczuć!
OdpowiedzUsuńmiło spotkać ludzi z bloga :)))
OdpowiedzUsuńZgłębiłam wiedzę na temat Vasariego. Po raz kolejny dzięki,dzięki!Przyznaję, że nie wiele do tej pory o nim wiedziałam.
OdpowiedzUsuńKocham malarstwo uliczne!