Żeby nie mieszać, że to "córka babci mojego wujka, który poślubił ciotkę...", wszystkie pozostałe bohaterki spotkania nazwę kuzynkami. Jedna z nich mieszka nieopodal Paryża, dwie wybierały się do niej z Polski, a ja dołączyłam do tego zacnego zlotu czarownic.
Dzień przed wyjazdem drapało mnie gardło i obawiałam się, żeby mnie żadne większe choróbsko nie dopadło, bo bym nie poleciała, gdyż u celu mieszka sobie malutki trzymiesięczny okruszek i strach byłoby go zarazić jakimś włoskim wirusem. W dniu wyjazdu nie było źle, więc ruszyłam w drogę.
Beauvais? A gdzie to? Otóż 100 km od Paryża, dlatego sprytne linie lotnicze złapały mnie na nazwę "Paryż Beauvais". Drobiazg - 100km od stolicy Francji. Sposobem na dotarcie do centrum jest autobus wahadłowo kursujący między miastami. Wszystko fajnie, jeśli wahadło ma równomierne wahnięcia. Byłam pierwszą osobą, która nie załapała się na poprzedni autobus. Nic to, za 15 minut następny. Taaaaaak! Najgorsze, że nie można było odejść ze stanowiska i schować się w ciepełku, trzeba pilnować swojego miejsca w kolejce. Po 45 minutach zmarznięta kolejka oczekujących weszła do autobusu.
Ten wstęp to takie moje marudzenie, bo przeziębienie było tym, co kładło mi się na przyjemność spędzenia trzech dni z rodziną i nie tylko. O drugim celu napiszę osobno.
Kuzynka mieszka w znanej Polakom i czytelnikom paryskiej "Kultury" miejscowości Maisons-Laffitte, a żeby było jeszcze weselej to akurat na takiej oto ulicy:
Z samego miasteczka niewiele zobaczyłam, no bo i kiedy? To tylko trzy dni. Raz wieczorem wdepnęłyśmy do centrum po zakupy na wyborną kolację.
A ostatniego przedpołudnia wybrałyśmy się ku zamkowi. Droga do niego wiedzie efektownymi plantami, wzdłuż których przysiadły piękne wille.
Zamek przysporzył mi trochę trudności. Podejrzewałam go o barokowość, ale co kraj, to styl. Gdyby nie tablica informacyjna, to bym tak odważnie nie klasyfikowała. Budowla jest bardzo przysadzista, próżno w niej szukać zwariowanych linii.
Zaprasza otwartą bramą, ale nikt prawie z tego nie korzysta. Do wnętrz nie weszłyśmy, obeszłyśmy naokoło po dość smętnym ogrodzie. Do robienia nostalgicznych zdjęć jak znalazł!
Ciekawe, czy latem lub wiosną jest w nim weselej?
Cieszę się, że nie poleciałam na dłużej, bo nie mam pojęcia, jak bym się wygrzebała z pisania. Ciężko ująć tyle wrażeń w jakiś sensowny zestaw słów.
Jestem oszołomiona wielkością Paryża. Byłam w nim półtora dnia w drodze do Hiszpanii z jakimś tanim biurem podróży, wieki temu, czyli w 1997 roku. Wtedy raptem udało mi się zobaczyć Montmartre, przejść Polami Elizejskimi, odwiedzić katedrę Notre Dame oraz wspiąć na Wieżę Eiffla. W głowie zaległo mi rozczarowanie dominacją XIX wiecznej architektury. Jadąc miałam przedziwne wyobrażenie o starym centrum i wąskich uliczkach. Trochę bardziej swojsko poczułam się dopiero w dzielnicy malarzy, wszak wiele ich biografii miało swój etap w Paryżu.
Nie zapamiętałam jednak wielkości miasta. Nie zaznałam szalonego ruchu samochodowego, więc za tego pobytu kwiczałam z radości widząc, jak moja kuzynka radzi sobie jako kierowca. Cięła równo przez ronda, umiejętnie wykorzystywała nieistniejące pasy ruchu i ani razu nie przyczyniła się do wszech panujących zarysowań karoserii.
Pierwszy dzień to do południa spacer po Montmartre.
Pyszny obiad w baskijskiej knajpce Chez Gladines. Ziemniak w berecie z antenką od razu się dobrze zapowiadał. Porcje olbrzymie, a cena absolutnie z dolnej półki. Koło nas siedziały jedzące olbrzymie porcje sałaty (zielenina, jajko, ziemniaki, ser, podroby itd.) młode dziewczyny, które potem ze śmiechem, i ich i kelnera, zostały wygonione na lekcje. W naszej grupce, dwie osoby zamówiły sałatki podawane w metalowych miskach, a dwie kurczaka w różnych wariantach (z pieczarkami, bądź z papryką) - obowiązkowo z pysznymi płatkami ziemniaków.
Nas nie wyganiano, ale i tak wyszłyśmy jeszcze trochę się poszwendać. Niestety miasto jest bardzo nieprzyjazne parkingowo. Parkomaty działają tylko na specjalne karty, które kupuje się w kioskach. Tylko gdzie te kioski? Jakaś lekka paranoja, bo zanim znajdzie się kiosk (jeśli w ogóle się go znajdzie), to można za wycieraczką znaleźć "list miłosny od służb porządkowych".
Na koniec więc rzuciłyśmy jednym okiem na Wieżę Eiffla, ale zza rzeki, a potem strzeliłyśmy focha pod pomnikiem generała Focha i szybciutko podążyłyśmy ku autku.
To już był trzeci raz bez biletu, więc wydawało się niemożliwe, by nam się udało. A przecież z ręką na sercu mogę przyrzec, że chciałyśmy zapłacić za postój. Uff! Udało się.
Następnego dnia będąc przekonane o wykorzystaniu puli z fartami szukałyśmy garaży podziemnych.
Ten dzień zaczęłyśmy od galerii - "no co ty głupia! handlowej" "(że za Stuhrem powtórzę).
Zakupy? Nie, nie.
Ale na razie tylko tam w pełni było widać nadchodzące Boże Narodzenie.
Choć ono chyba mało Boże? Ruchome wystawy w Galerii Lafayette to według twórców rockowa wersja świąt.
Lalki w stylistyce nie z mojej bajki, ale przyznam jednak, że i wykonanie i animacja rewelacyjna, co w niewielkim stopniu ukazuje filmik.
Choć i tak niełatwo o satysfakcjonujące zdjęcia, gdy się fotografuje obiekty za szybą, w tłumku innych chętnych na uwiecznienie wrażeń.
Mnie najbardziej zainteresowała architektura tych sklepów. Trochę ją przysłaniały stoiska i kawiarnie, ale trudno nie przyznać, że miałam przed sobą piękną secesję, odezwała się moja stara miłość do tego stylu.
Jeszcze ciekawiej zrobiło się na dachu sąsiedniego budynku. To tutaj w pełni odkryłam barwę Paryża - wyciszone niebieskości, lekko wtapiane w fiolety i szarości.
Nawet mocne i świeże złocenia w kopułach nad Galeriami Lafayette oraz przy Paryskiej Operze nie przeszkadzały eleganckiej panoramie miasta, to tylko takie kontrapunkty w gołębich błękitach.
Przyznam, że ten widok załagodził moje oszołomienie miastem, przekornie, bo przecież właśnie tu było widać jego ogrom. Tylko on taki miły swoją niebieską poświatą.
Tak czy siak, dobrze jest wrócić do kameralnej Toskanii.
Ale zanim ... to będzie jeszcze jeden paryski wpis.
Teraz już wiecie, skąd pocztówkę otrzymała Pani Małgorzata W.
A do Was ślę taką wirtualną:
PS. Zdjęcia, na których mnie widać są autorstwa Ewy Ostoja-Hełczyńskiej.
Piękne, wielkie miasto.
OdpowiedzUsuńŚliczne zdjęcia zrobiłaś /jak zawsze potrafisz wychwycić co najfajniejsze!?/.
Niespodziankę zafundowałaś blogowiczom - fakt.
Śliczne zdjęcia.
OdpowiedzUsuńWe Francji również znalazłaś wiele atrakcyjnych szczegółów w swej ulubionej tematyce: lampy, drzwi i inne detale :)
Poezja - fotoPoezja :)
Pozdrawiam
A to niespodzianka, jednego dnia w Toskanii, drugiego w przedswiatecznym Paryzu!! Super! Pozdrawiam, Mila
OdpowiedzUsuńAch Paryż ,Paryż! Kochane miasto w którym bywam ostatnio nawet dość często i które wciąż zachwyca czymś nowym .Jak miło znowu sobie przypomnieć letnie włóczęgi!:))
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie
Gdynianka
Witaj ponownie :)
OdpowiedzUsuńMam pytanie, czy już wiadomo kiedy dokładnie pojawi się Twoja książka o świeczkach?
Mam już dwie świeczkowe książki. Myślę, że Twoja będzie najlepsza z nich. Poza tym kolekcjonuję wszystkie Twoje książki, i z niecierpliwością czekam na nie.
A czy pojawi się następna "zapiski spełnionych marzeń"?
Ahh, zapomniałabym, moi Rodzice również zafascynowali się Twoimi książkami (pożyczyłam Im te swoje).
Moja Mama, zagląda czasem na Twojego bloga.
Rodzice prosili, by bardzo serdecznie Cię i Księdza Krzysztofa pozdrowić, co niniejszym czynię. :)
Buziaki :)
Moja ostatnia podróż do Paryża trochę mnie rozczarowała, bo jak tu zobaczyć piękno Wieży Eiffla gdy ciągle trzeba przeciskać się przez tłumy i grzecznie ale co krok odmawiać sprzedawcom metalowych miniaturek?
OdpowiedzUsuńNa szczęście w Twojej relacji odnalazlam Paryż, jaki lubię, melancholijny, uroczy...dziękuję!
Ina,niestety wydanie książki z przyczyn obiektywnych opóźnia się. Nie mam na to wpływu, więc cierpliwie czekam. Za pozdrowienia od rodziców dziękujemy i prosimy o wzajemność.
OdpowiedzUsuńAnia, a ja się zastanawiam, czy w ogóle ta Wieża jest ładna. Tak patrząc na panoramę miasta, wydaje się być obcym stylistycznie elementem.
Mój pierwszy pobyt i wspomnienia są jeszcze gorsze, bo do tłumów pod Wieżą trzeba dodać dźwięk deptanych puszek, bo to był czas po zamachach bombowych wynikiem czego zlikwidowano śmietniki.
Jaaa..ciee!
OdpowiedzUsuń(Jak mawiają w Krainie Podziemnej Pomarańczy)
Te małpety na filmiku to jest dekoracja bożonarodzeniowa??!!
Toż to kompletna degrengolada.
T.B.
Ano właśnie! Dlatego napisałam swą wątpliwość co do nazwy, że to dekoracje na Boże Narodzenie. Ale ponieważ miałam do czynienia z lalkarstwem, to czapkę z głów za warsztat i animację mogę zdjąć.
OdpowiedzUsuńNie, nie nie zdejmuj :)
OdpowiedzUsuńNiech inni też się nacieszą. Warsztat i animacja jest OK. Muzyka zresztą też - zimową piosenkę przerabiać każdy może - jeden lepiej, a drugi trochę gorzej. Ta moze być.
T.B.
Tylko kontekst mi nie pasuje.
OdpowiedzUsuńGdyby to była reklama dyskoteki w ośrodku sportów zimowych, to już byłoby fajnie.
T.B.
Ale ja czapkę z głów chciałam zdjąć, hi hi hi. Nie tekst :)
OdpowiedzUsuńAha :-)))
OdpowiedzUsuńDziekuje za piekne pozdrowienia z Paryza :)
OdpowiedzUsuńWrazen pewnie mnostwo, widoki bowiem niesamowite szkoda, za mialas tylko trzy dni!
Pozdrawiam :)
Dziekuje serdecznie za wyczerpujacy,przynajmniej dla mnie, reportaz z wycieczki do Paryza.Interesujacy punkt widzenia.Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńNo dobra. Wszystko fajne, ale co się nosi w Paryżu??????
OdpowiedzUsuńKinga z Krakowa
Paryz-uwielbiam!
OdpowiedzUsuńLafayette Galery znalam z Berlina,ale ta w Paryzu na prawde jest powalajaca(choc i berlinska nie ma sie czego wstydzic). I ten wybor na stoisku delikatesowym.
Pierwszy raz w Paryzu bylam wlasnei w okresie zimowym,dokladnie swiateczna-noworocznym.Dlatego dla mnie najblizsze jest to miasta wlasnie zima;)
Ciekawe, wlasnie pare dni temu zamarzyl mi sie powrot tam. Ale w obecnym stanie nie ryzykowac lepiej- chyba,ze ktos mi poleci dobrego poloznika;)
Fajne sa takie spotkania z rodzika!
Pozdrawiam serdecznie
ps
mam wrazenie,ze swieta juz od paru lat maja coraz mniej z "Bozym" a wiecej z "kupieckim" wspolnego...troche to smutne
Kinga, chyba ubrania, ale nie zwróciłam uwagi, hi hi hi
OdpowiedzUsuńEmilko, no wiem, dla Ciebie to teraz podróże nie po drodze. Ja nie mam problemu ze skomercjalizowaniem Świąt, bo wcale więcej po sklepach nie biegam, prezenty zazwyczaj wcześniej przygotowuję, więc teraz mam czas na oprawę i tę zewnętrzną i wewnętrzną :) To znaczy coś tam jeszcze dłubię, ale to raczej dla innych na prezenty, na zamówienie.
OdpowiedzUsuńChwilę nie zaglądałam do internetu a Ty zdązyłas Paryż odwiedzić :) Moje miejsca,ogladam zdjecia i przypominam sobie własne wedrówki,cudowny 'wypad' A zdrowa wróciłas?sciskam ciepło
OdpowiedzUsuńasia
Ja już tydzień ponad w domu jestem, tylko tak długo szło mi pisanie postu. Jeszcze jeden przede mną. Dość trudno teraz się za to zabrać, bo świąteczne przygotowania idą pełną parą.
OdpowiedzUsuńWróciłam podziębiona, ale już doszłam do siebie.
Paris mon Paris, jest w nim coś magicznego! Ach, te dachy - cudownie!
OdpowiedzUsuń