Nasz gość myślał, że to bardzo daleko od nas, ale uspokoiłam go, że to podobna czasowo trasa jak do Val d'Orcii, która też była w planach.
Sprawdzając pogodę na bieżąco, zdecydowaliśmy się na środę, kusił obrazek ze słońcem na internetowej stronie.
Pierwszy przystanek zawsze robimy po wjechaniu dość wysoko ponad La Spezię, by z góry obejrzeć port. Szukamy łodzi podwodnej. Była i tym razem.
Dojechaliśmy do Riomaggiore, pytamy parkingowego, czy szlak jest czynny. Odesłał nas do Manaroli. Tam Krzysztof dowiedział się od policjanta, że może z Corniglii damy radę pójść ścieżką, ale to nie jest pewne, gdyż znajdziemy się w sąsiedniej gminie, więc on nic nie wie.
Pierwszy raz jechałam autem do trzeciej miejscowości. Droga wspina się niezwykle wysoko, klamka w drzwiach od mojej strony przeszła niezły test ucisku.
Widoki warte każdego lęku wysokości.
Widać nawet było ośnieżone Alpy, chyba francuskie?
Zostawiamy samochód pod Corniglią i robimy krótki spacer. Zaglądamy do kościoła, pozdrawiam Madonnę z kolczykami.
Mam lekkie poczucie bycia intruzem, jeśli spotykamy kogoś, to mieszkańców. Dopiero w "A Cantina de Mananan" trafiają się turyści, jedna para japońska i jedna włoska.
Sam lokal bardzo ciekawy, pełen rodzinnych pamiątek. Właściciel z dumą prezentuje nam akordeon swojego dziadka. Na zdjęciach przodkowie, albo obyczajowe sytuacje z tego miasteczka. Niektóre to raczej nieobyczajowe - widać, że wielką radość sprawia właścicielom kilkukrotnie powtarzająca się fotografia nagich mężczyzn kąpiących się (sobotnim zwyczajem) w olbrzymiej balii. Zastanawiamy się, dlaczego nie ma takiego zdjęcia z kobietami. Czy się nie kąpały? Czy też nie dały sobie zrobić takiego ujęcia?
Zamawiamy wszystko, co morskie. Najpierw sardele pod różnymi postaciami. Oszalałam na punkcie zaprawionych octem. A potem rozkoszujemy się spaghetti z wszelkimi "potworami". Na deser podano nam nie morską panna cotta z miodem i orzechami, lub musem kasztanowym, do wyboru, obydwa smaki godne polecenia.
A na trawienie: winogrona zalane grappą, gruszkowy koniak, lub rodzaj lokalnego słodkiego wina o nazwie sciacchetrà. Ten ostatni trunek, wypiłam ja, z wielkim zadowoleniem.
Tak zaopatrzeni ruszyliśmy na szlak.
Lubię jeździć do Cinque Terre, nie muszę widzieć nic nowego, ale jeśli zdarza się w końcu natrafić na otwarte drzwi drugiego kościoła w Corniglii (przy wyjściu na szlak), to radość tym większa.
Nie nastawialiśmy się na zwiedzanie, więc tylko pobieżnie notuję w pamięci świetne rzeźby barokowe, zadbanie kościoła, dekoracje malarskie.
O tej porze roku nie sprzedaje się biletów wstępu na ścieżki, co jest jeszcze jednym plusem wędrowania zimą.
Największym atutem jednak były widoki i absolutnie niezimowa aura.
Dobrze, że ubraliśmy się na cebulkę, było co zdejmować. Po ubraniu można rozpoznać, kolejność powstawania zdjęć.
Przyznam się, że z moją kondycją nie jest najlepiej, czyniłam wędrówkę wolniejszą, ale przecież widoki należy smakować, nieprawdaż?
Napotkana na ścieżce para latem za długo nie posiedziałaby jedząc kanapki i rozkoszując się widokiem miasteczka. Zadeptano by ją.
Mimo, że w naszym ogrodzie kwitną już fiołki i żonkile, widok kwiecia o tej porze roku jest dla mnie ciągle tym z gatunku egzotycznych.
Odcinek kończył się w Vernazzy, i dobrze, nie miałabym sił uczynić ani kroku dalej.
Miasteczko wypełniały dźwięki remontu. Od ostatniego mojego pobytu tam, przybył nowy element, zasłony mające zabezpieczyć domy przed wtargnięciem do nich wody i błota, to znak pamięci tragedii z 2011 roku.
Morze nie było mocno wzburzone, ale i tak efektownie rozbijało się o skały.
To ono zgromadziło największą grupkę turystów.Jeśli byli głodni, musieli sobie radzić jednym barem i restauracją. Problemem było nie tylko pożywienie. Jedna młoda Niemka wykazała się sprytem, zobaczyłam ją w prezbiterium kościoła, gdzie, znalazłszy gniazdko, podładowywała telefon, odczytując przy okazji wiadomości.
Akurat dzisiaj podobno jest dzień kota, więc jak znalazł spotkany strażnik łodzi.
Dla nas najważniejsze było to, że jeździły pociągi.
Uff! W przeciwnym razie czekałby nas powrót na pieszo, gdyż zimą nie kursują statki.
Szliśmy ponad godzinę, a potem w trzy minuty znaleźliśmy się znowu w Corniglii.
Wycieczka tak nam się spodobała, że wracając zatrzymaliśmy się jeszcze w La Spezii, by pooglądać jachty zimujące w porcie. Nie ciągnie mnie pływanie łodziami, sądząc po reakcji mojego organizmu na zwykłą huśtawkę, nie wróżę sobie sukcesu jako wilk morski. Poza tym jakoś nie czuję, na czym polega atrakcyjność dalekich rejsów.
Ale popatrzeć zawsze można :)
I znowu zakończyliśmy wyprawę wraz z zachodem słońca, które najpierw zabarwiło góry na różowo, by potem je schłodzić do błękitów, a w kieszeni kazało szukać niezabranych rękawiczek.
Przekornie te zdjęcia właśnie wrzucam osobno, bo o Cinque Terre pisałam już kilka razy, a o La Spezii nigdy.
cdn.
piękny wpis, piękna pogoda i piękna moja tęsknota za czymś takim...chciałabym być dzisiaj nawet kotem byle by tam być! hihihihi ;-)
OdpowiedzUsuńPięknie napisane :)
UsuńNo to ja już wiem co robię za dwa tygodnie w niedzielę :) Trudno, będę nosiła Ankę na ręku jak już nie da rady iść, ale pojadę ! A co ! Buziaki
OdpowiedzUsuńDa radę, wszystkich Was wyprzedzi :)
UsuńDla mnie to lato w środku /prawie/ zimy! Śliczne zdjęcia.
OdpowiedzUsuńI tak było, miałam poczucie lata :)
UsuńNie wiem kiedy dokładnie to było u Ciebie ale być może ,że wtedy właśnie byłam na tych szczytach. Piękna wiosna. Wszystko piękne. Psia kostka, że mnie też tam nie ma
OdpowiedzUsuńDokładnie to było 12 lutego :)
UsuńMałgosiu! Wchodzenie do Ciebie grozi zawałem! Zaglądam do Ciebie szybko całość omiatam wzrokiem i uciekam by tęsknić i płakać w samotności... . To co tutaj dziś ujrzałam to po prostu masakra:((((.
OdpowiedzUsuńAniu, cieszę się każdym napisanym przez Ciebie komentarzem :)
UsuńPani Małgosiu, zachwycające zdjęcia i niezatłoczone turystami pejzaże... marzenie...
OdpowiedzUsuńTak, okazało się, że luty jest najmniej zatłoczony :)
UsuńCudne widoki,zdjęcia fantastyczne,Iwonka
OdpowiedzUsuń