Radość to była i przyjemność wielka - malować przydrożną kapliczkę.
Stała mocno zniszczona, w granicach posiadłości La Chinaccia, ale otwarta na przechodzących.
W końcu jej właściciele (Luigi i Serena) postanowili ją odnowić. Zatrudnili murarza, ponaprawiał sypiącą się sktrukturę, przygotował pole działania. Nie decydowałam o doborze barw samej kapliczki.
Do mnie należało zapełnienie niszy treścią. Z pozostałości malunku można było odczytać, że była tam Madonna z Dzieciątkiem i układ, ale za dużo byłoby do zmyślania.
Już od dawna gromadzę przykłady kapliczek (zwanych tu "edicola" albo "tabernacolo"), więc jak znalazł, były mi inspiracją. Byłam nawet u właściciela sąsiedniej posesji, u którego zachował się rodzaj kapliczki, ale wewnętrznej. Jego posiadłość była kiedyś siedzibą jakichś mniszek. Nie spodobała mi się, widać, że ktoś ją bardzo nieumiejętnie poprawiał.
Nie taki klimat wyobraziłam sobie dla zamówionej u mnie Madonny del Campo (imię też ja wymyśliłam). Jedynie postać trzymająca jakąs roślinę w ręce podsunęła mi myśl o pokazaniu, kim jest Luigi.
Założyłam, by wizerunek nawiązywał do dawnych mistrzów, a pewne elementy miały mieć odniesienie do zamawiających, stąd oliwkowy nimb Maryi, pszczoła na nimbie Jezusa, czy domek zbudowany na terenie ich posiadłości. Nie mogło też zabraknąć widocznej w dolinie Pistoi.
Kupiłam specjalne tempery, produkowane przez jeden z moich ulubionych florenckich sklepów dla artystów. Ich wielką zaletą jest efekt bliski temper używanych przy malowaniu fresków, z tym że ja nie używałam mokrego tynku, malowałam na przygotowanym i wyschniętym już podłożu.
Świetnie mi się pracowało, osłonięta parasolem nie spiekłam się za mocno. Wzrok czasami odpoczywał wodząc po okolicy, przy dobrej widoczności widziałam florencką katedrę.
Zresztą zobaczcie na mapie, w jakich okolicach malowałam:
A gdy się już robiło za gorąco, mogłam się schłodzić w niewielkim basenie, z czego, bywało, że korzystały i inne stworzenia.
Przyznacie, że idealne warunki pracy? Taka bardzo duuuuuża pracownia - z jaszczurkami czmychającymi koło nóg, z mrówkami maszerującymi w tę i z powrotem, z dziwnym puchatym owadem o wyłupiastych oczach.
Z zapachem nipitelli ( z polska zwanej kalamintą lub czyścicą mniejszą), zioła w wyglądzie podobnego do oregano, lecz z wonią lekkiej nutki mięty. Z dojrzałymi i soczystymi śliwkami zrywanymi prosto z drzewa.
Na koniec dnia pracy malunek był zakrywany, żeby była większa niespodzianka, a poza tym pierwszego dnia, pod kapliczkę przyszły jakieś panie i nie widząc mnie i Krzysztofa, który przyjechał mnie odebrać, zaczęły dyskutować na temat zaczętego malunku tak, jakby był skończony.
Mama zamawiającej wymyśliła, żeby zasłaniać front robót.
W ogóle tak się przejęła moją prośbą, by mi nie przeszkadzano, że tylko raz zajrzała, i jedynie wujek zamawiającego zaglądał do mnie i ucinał sobie ze mną pogawędki. Na koniec powiedział, że on nie ma słów komplementów, bo jakiekolwiek by powiedział i tak by było za mało. Przyznam, że to jeden z najładniejszych wyrazów uznania, jakie usłyszałam, a nasłuchałam się bardzo dużo.
W niedzielę, przed zasłoniętą kapliczką na Mszy św. zgromadzili się zaproszeni goście. Mały sześcioletni synek Sereny i Luigiego służył po raz pierwszy w życiu. W tajniki bycia ministrantem wprowadzał go Krzysztof.
Podczas nabożeństwa nastąpiło odsłonięcie kapliczki i jej poświęcenie.
Przyznam, że westchnienie zachwytu, jaki wydali uczestnicy uroczystości było nad wyraz przyjemnym doznaniem dźwiękowym. Oczywiście, nie powiem, że mniej miłe były słowa uznania mówione mi potem wprost, ale taki dźwięk usłyszeć? Bezcenne!
Na koniec bardziej oficjalnej części, wspólnie odmówiliśmy modlitwę (napisaną przez mamę Sereny), która została wydrukowana na kartce z reprodukcją Madonna del Campo oraz informacją o zamawiających i o mnie.
Jeśli impreza organizowana przez tubylców, to nie mogło zabraknąć poczęstunku. Wspomożeni przez sąsiadów na stół położyli prosciutto, porchettę, crostini i sery. Po nich pojawiły się domowe wypieki, wszelkiego rodzaju tarty, babki i biszkopty.
Słodkie wino na deser mogło wzbudzić zazdrość wobec jednej osoby, która wygrała całą butelkę (wyprodukowaną przez Luigiego) w niewielkim konkursie wymyślonym przez Krzysztofa. Otóż należało znaleźć jeszcze jeden element związany z działalnością zamawiających Madonnę do kapliczki. Po realistycznym przedstawieniu oliwek i pszczoły, można było się spodziewać winogron w podobnym stylu, ale nie chciałam robić prostej wyliczanki i z tego elementu zrobiłam ornament na obramowaniu sukni. Chętnych na butelkę było wielu, długo stali wpatrując się w malunek. Wiedzieli nawet, że należy szukać winogrona, a mieli trudności.
To moje dotychczas największe tutaj zamówienie. Dlaczego więc "małe zwycięstwo" w tytule?
To stara historia, jeszcze sprzed mojego przyjazdu do Toskanii. Krzysztof radził się kilku osób, co myślą na temat mojego zatrudnienia. Wszystkie już mnie znały z wakacyjnych pobytów. Uzyskał od biskupa pozwolenie, ale po pewnym czasie ten go wzywa i pokazuje anonim, w którym mnie odmłodzono i zasugerowano zgorszenie moim potencjalnym pojawieniem się. Biskup nie zmienił decyzji, zazwyczaj wyrzucał anonimy, tylko chciał, by Krzysztof wiedział, że może pojawić się problem. Spośród niewielkiego grona wtajemniczonych nietrudno było wytypować osobę, która napisała ten list. Przypuszczenia potwierdziło potem jej moje pierwsze spotkanie ze mną i pytanie, kiedy wracam do Polski.
Tą osobą była mama Sereny. To właśnie ona osobiście poprosiła o namalowanie kapliczki i ona w imieniu córki oraz zięcia pilnowała, by wszystko się udało, zgodnie z zamierzeniem. Chodziła, przypominała o prośbie, potem ustalała terminy, pierwsza widziała szkice.
Wczoraj serdecznie mnie przytuliła i rozmawiała wielce zadowolona. Zapewne już nie pamięta, jak mnie kiedyś powitała. Taka to moja piccola vittoria!
Gratuluję z całego serca! Dla mnie Pani jest multi ... "multi-talented". Wszystko co Pani robi ma sens, od początku do końca. Jestem pod wrażeniem ... głębokim wrażeniem. Życzę dalszych sukcesów oraz dużo zdrowia. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję, staram się, jak mogę :) Zawsze mi się wydaje, że jeszcze nie dorosłam do takich komplementów - choć są jak miód na serce :)
UsuńŚwietnie się spisałaś! Wielkie gratulacje.
OdpowiedzUsuńTylko patrzeć, jak inni tubylcy będą chcieli odnowić swoje kapliczki. I będą walić drzwiami i oknami. A Ty, jak niejaki Więcławski, nie będziesz sie mogła opędzić :)
Bardzo podoba mi sie Twój warsztat pracy :)
Kinga
Dziękuję :) Na szczęście, Więcławski mi, a raczej mojemu kręgosłupowi, nie grozi :) Tak, warsztacik miałam przedni!
UsuńMnie też zabrakło słów... Śliczna Madonna, kolory, widoczki w tle! Jesteś super-Małgosią! Annamaria
OdpowiedzUsuńAniu - tylko Małgosią! Która lubi malować i ciągle się uczy :)
UsuńBrava!!! Małgosia-jesteś jak Artemisia.
OdpowiedzUsuńDo pięt jej nie dorastam :)
UsuńMałgosiu, świetna ta Twoja Madonna! Taka wpisana w krajobraz i okoliczności, że wygląda, jakby zawsze taka była - bo musiała taka być. Taka "tamtejsza". To właśnie jest piękne w kapliczkach - przecież w Polsce też mamy ich dużo, i te nasze są właśnie "tutejsze", i tła za nimi są polskie (mazowieckie, warmińskie... ech, przypominają się wakacje!).
OdpowiedzUsuńA zwycięstwo trochę, jak tytuł poprzedniego wpisu, słodko - gorzkie, tylko, że ze znaczną przewagą słodyczy, płynącej może z pięknego oblicza Madonny del Campo "))
Pozdrawiam serdecznie
Ewa z Legnicy
Dziekuję. Ja już straciłam do niej odpowiedni dystans, więc dobrze jest poznać reakcje innych. A co do zwycięstwa - dla mnie sama słodycz. Ja już dawno o tamtej goryczy zapomniałam, tylko przyszła mi na myśl, gdy podsumowałam to zamówienie :)
UsuńGratulacje. Bardzo piękna ta Madonna z dzieciątkiem. Poza tym mam słabość do elementów botanicznych na obrazach, więc ta aureola z gałązek oliwnych bardzo mnie ujęła. No i jeszcze półprzezroczysty woal nad czołem Maryi - taki wzruszający detal - ogromnie mi się to wszystko podoba. Żałuję, że nasze rodzime kapliczki bywają często opatrzone blaknącym obrazkiem bez wyrazu lub niezbyt urodziwą figurką "masowego rażenia".
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie i jeszcze raz gratuluję.
Tutaj też tak bywa - plastikowa figurka. Na szczęście tradycja della Robbiania robi swoje i, jak widać na zdjęciach kapliczki sprzed renowacji, wisiał w niej tego typu medalion - będący tutaj majolika masowego rażenia :) Skądinąd ładne określenie :) Dziękuję za słowa uznania.
UsuńDech zapiera swiadomosc wielkosci tego co dokonalas!
OdpowiedzUsuńMoze za wiele, wiele lat Twoje Dzielo doczeka sie opisu w czyms co bedzie wowczas odpowiednikiem blogow, takiej XXIII wiecznej wersji 'Toskanskich Zapiskow'...
Sedeczne gratulacje i pozdrowienia
A
Przyznam, że przyszło mi na myśl, że Madonna może mnie przeżyć, a wtedy miałam ciarki na plecach. Nie znam trwałości tych farb, ale na szczęście malunek jest w niszy i nie pada na niego bezpośrednio słońce :)
UsuńWszyscy tu gratulują i ja tez nie będę odosobniona.Gratuluję talentu!!. Praca nad takim dziełem musiała być ekscytująca ale i odpowiedzialność duża. Świadomość, że dzięki temu Matka Boża będzie odbierać na tej ziemi cześć musi wpływać na człowieka. Życzę wielu takich zamówień, niech Pani talent będzie mogło podziwiać jak najwięcej ludzi.
OdpowiedzUsuńMarysia
Bardzo dziękuję. Miejmy nadzieję, że to nie ostatnie większe zamówienie :)
UsuńZ tego wpisu promienieje szczęście. Niech sie trzyma blisko Ciebie, zawsze! Zaslugujesz. A sama Madonna - wow!
OdpowiedzUsuńIwona
Faktycznie, radość rozpierała mnie podczas malowania. I to nie ze względu na zamówienie jako takie, jeszcze mi nie zapłacono i nawet nie wiem, ile zapłacą. Zostawiam to zamawiającym. Mnie najbardziej cieszyła sama możliwość zmierzenia się z zadaniem.
UsuńMałgoś, Madonna cudna, podoba mi się bardzo Jej spojrzenie. Cieszę się Twoją radością. A zwycięstwo prawdziwe. Samo życie! - Nie zawsze wszystko jest takie, jak się wydaje. Czasami warto spojrzeć inaczej. Ale nie wszyscy to potrafią. Łatwiej jest przecież oceniać i czuć się sprawiedliwym...
OdpowiedzUsuńDlatego radość podwójna :)
Usuńteraz rozumiem dlaczego 5 dni!prawdziwe dzielo sztuki, musze kiedys podjechac..ania m
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję. To i tak było szybko, bo pracowałam po 6, 7 godzin bez przerw. Daleko nie masz, może przy okazji wdepniesz na plebanię?
Usuńkapliczka cudowna! a zakończenie postu prawdziwie chrześcijańskie-nie piccola a grande vittoria!
OdpowiedzUsuńMalgosiu! Piekna Ta Madonna del Campo! Brak mi slow ..... znowu podziwiam Twoj talent I pracowitosc! Moze bedzie mi dane zobaczyc w przyszlym roku..... Buziaki!!!
OdpowiedzUsuńPani Małgorzato - jakie to wyzwanie, i cóż to musi być za satysfakcja: dodać jeszcze trochę piękna Toskanii; wydawałoby się przecież - niemożliwe... :) A historia o małym zwycięstwie jest wprost jak ze scenariusza filmu fabularnego! "Plebania w Toskanii". Oglądałabym! Tyle się tam dzieje - taka masa ludzkich spraw i emocji. Madonna jest cudowna.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Aldona
Ojejuńciu, tylko nie film :) Wtedy dopiero by się działo :)
Usuń