Wiosną Città Nascosta zorganizowała wizytę w jednym z najstarszych i wielce uznanych warsztatów witrażowych, w nazwie mówiącym, kto go założył - Guido Polloni, chociaż obecnie jego właścicielem jest już inna rodzina - Papucci. Z jego usług korzysta nie tylko Florencja, ale nawet i klienci z USA.
Od 1919 roku współpracuje z wielkimi artystami, sam ma doskonale wyszkolonych rzemieślników. Tu nawet księgowy umie przyciąć szkło i wie, na czym polega praca warsztatu, a pracownia zajmuje się odnawianiem witraży oraz tworzeniem zupełnie od podstaw.
Witraże są wszędzie, witają klientów od samego wejścia, a nawet przed nim.
W tym drugim przypadku po pierwszych rozmowach z klientem przedstawiane są mu szkice, na podstawie których, w przypadku akceptacji, zawiera się umowę.
Wtedy rozrysowywany jest witraż w skali 1:1 i na tym rysunku układa się przycinane szkło. Ciekawe, ale barwne tafle, dmuchane, nie walcowane, produkuje się w Niemczech i Belgii.
W drugiej sali od wejścia pod ścianami stały regały pełne szyb, łatwo je odnaleźć po tablicy z ponumerowanymi próbkami.
Kolorowy szkic pomaga rozpisać każdy odcień na szablonach, a potem przycinać kawałeczki. Żmudna praca, dla wprawnego dość bezpieczna, ale już widzę, jak ja bym się pocięła.
Zobaczyliśmy schemat witrażu, który już zapakowany wyruszył do jakiegoś kościoła w Ameryce.
Na drugim stole rołożono witraż do prywatnego domu, zaprojektowany przez architekta. To abstrakcyjny układ plam, to także kompozycja różnej grubości płytek. Pracownicy podejrzewają, że inwestorem jest jakiś Rosjanin. Sądzą po formie i cenie witrażu.
Grube szkła są w osobnym pomieszczeniu. Jest ich o wiele mniej, a ich obróbka jest dużo trudniejsza od cięcia cienkich płytek.
Oczywiście, nie wszystko da się ułożyć tylko z gładkich barw. Często szkła są barwione w odpowiedni wzór. Temu służą specjalne farby, które, po naniesieniu, wypala się w wysokich temperaturach.
A potem przeszliśmy piętro wyżej, by zobaczyć dział odnawiania witraży. Jeden taki wisiał w pokazowym oknie. To panel z Duomo. Już uratowany. A z jakiego stanu?
Bakterie, porosty i różne inne świństwa nie atakują jedynie zielonych szkieł, które zawierają trującą miedź. Reszta wygląda jakby ktoś pomazał ją błotem, tak trwałym, że zabrudzenia należy umiejętnie zdrapywać delikatnym materiałem ściernym.
Tak obecnie prezentuje się witrażowa rozeta z florenckiej katedry - zdemontowana i ustawiona w zakątkach - nazywana okiem.
Na stole zalegają rozpisanie z wielką dokładnością wszystkie cząstki tego olbrzymiego witrażu. To jest także zabezpieczenie, rodzaj inwentaryzacji, by wszystko wróciło na swoje miejsce.
Aż dziw, że w niewielkim warsztacie pracuje się nad olbrzymimi pracami.
Zdjęcie znalezione w internecie pokazuje, jak duża jest to sktruktura, zrobiono je podczas demontażu.
http://www.artslife.com/2014/03/04/al-via-il-restauro-della-vetrata-del-ghiberti-a-firenze/ |
Przypomniały mi się nasze wspólne lata spędzone na uczelni.I te wspaniałe zajęcia w pracowni witrażu.Ale to ciężki kawałek chleba.Ale za to te cudowne mieniące się w słońcu kawałki szkła.Ech...
OdpowiedzUsuńA wiesz, że ja akurat na witrażu nie byłam? Aż żal, bo to jedna z niewielu pracowni, gdzie można było na pewno nauczyć się techniki a nie tylko myślenia.
Usuń:) piękne
OdpowiedzUsuńna marginesie - Ania zaprosiła mnie po odbiór twojego prezentu do galerii, postaram się tam jutro dotrzeć
ściskam serdecznie!
W końcu!
UsuńUwielbiam czytać o takich ciekawostkach o których Pani pisze, gdzie nie można zajrzeć jak np. "do sklepu". Chociaż zdarzyło mi się, chyba w Montepulciano, podpatrzeć pana robiącego mozaiki, który miał swój warsztat przy "handlowym szlaku".
OdpowiedzUsuńMarysia
Polecam więc następny artykuł, w którym opiszę miejsce, gdzie da się napatrzeć do woli.
UsuńOstatnio oglądałam w Żyrardowie witraże z kwiatami Mehoffera - cudeńka. To takie niesamowite rzemiosło.
OdpowiedzUsuńTak, a już sztuką się staje, gdy do projektowania zabiorą się artyści klasy Mehoffera. Nie miałam pojęcia, że są w Żyrardowie.
UsuńMam tę samą dziwną słabość do warsztatów i pracowni. Po dziadku - szewcu?
OdpowiedzUsuńChciałabym pracować w takiej pracowni.
Kinga
Jest to jakiś trop. Mój dziadek był stolarzem :)
UsuńUwielbia takie miejsca, tak pracujących ludzi. Chętnie bym tam stała i delikatnie ścierała paskudztwa ze starych, kolorycie szkieł... dziękuję, że mogłam zajrzeć do pracowni witraży!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Aldona
Tak, to są miejsca dla duszy.
Usuń