poniedziałek, 20 kwietnia 2015

BIAŁE CHIANTI

Pierwsze skojarzenie z tymi dwoma słowami to wino, chłodne, od niedawna produkowane w ramach marki Chianti.
Poprzedniej niedzieli wino nie pojawiło się podczas podróży.
Było i Chianti, geograficznie, a i bieli było mnóstwo.
Była ładna, słoneczna niedziela.
To dobre zdanie, bo takim zapamiętałam owo popołudnie: lekkie, zwiewne, jasne.

Nietrudno się domyślić, że wielką fanką współczesnej sztuki to ja nie jestem. Oczywiście, dużo jeszcze zależy od tego, czym jest ta sztuka. Kocham, gdy widać w niej nie tylko świeżość pomysłu, ale i piękno, mądrość, a także warsztat.
W 2012 roku wybrałam się do Giardino Daniele Spoerri, który udowodnił mi, że park ze współczesną twórczością to świetny pomysł. Ciągle myślę o powrocie, ale jednak z domu mam tam dosyć daleko, dwie i pół godziny w jedną stronę. Za dużo, jak na popołudniową wycieczkę.
Na liście tego typu instytucji miałam jeszcze kilka miejsc, dużo bliżej Pistoi.
Wybrałam odległy o godzinę od domu Park Rzeźb w Pievasciata, w Chianti.

Zaczynamy od bieli.
Końcowy odcinek drogi do Parku Rzeźb wiedzie szutrową drogą (po włosku strada bianca, czyli biała droga). Wszystkie rośliny rosnące wzdłuż są rozbielone, niczym przy cementowni.

Dojechaliśmy do Parku Rzeźb. Od samego początku porównywałam go z tym poprzednim. Nie będę ukrywać, że serce nadal zostało pod Monte Amiata. To nie znaczy, że żałowałam wyjazdu, taki odskok, kontrapunkt, jest wręcz wskazany.
Ciągle utwierdzam się w przekonaniu, że sztuka konceptualna nie przekonuje mnie do siebie. Lubię odczytywać myśl autora bez podpowiedzi z przewodnika, a właściwie z aplikacji na smartfonie. Oczywiście mogę dorabiać swoje własne koncepty, ale jest w tym jakieś mocne niedopowiedzenie, które mnie drażni. Może to poczucie, że jeśli odejdę od autorskiego założenia, wyskoczy znikąd chochlik i krzyknie: "nie zdałaś!" I nie obawiam się wyjścia na głupka, ale tego poczucia, że się mocno rozminęłam z artystą. Dopuszczenie mnogości interpretacji zwalnia poniekąd twórcę od odpowiedzialności za własną myśl. Stąd moja niechęć.

Nie opowiem o każdej instalacji po kolei, jeśli się tam wybierzecie, dacie radę wszystko zobaczyć, bo to niewielka przestrzeń, w porównaniu z Giardino Spoerri. Aplikacja też sensownie, bez wodolejstwa prowadzi przez zakamarki myśli autorów.
W przeciwieństwie do tamtej plenerowej galerii, znajdujemy się w typowym dla Chianti dębowym lesie. Nie ma odległych przestrzeni komunikujących się z rzeźbą, wszystko jest bardziej skoncentrowane, zasłonięte, kameralne.
Powiem, co mi się spodobało, co mnie zaintrygowało, z czym się polubiłam.
Zacznę od rzeźby stojącej gdzieś pośrodku lasu.

Prosta brama z zardzewiałego metalu z wkomponowanym blokiem częściowo wypolerowanego marmuru. Zmysły przyjemnie porusza matowość nadżeranego naturą metalu z idealną gładzią kamienia. Do tego świetnie gra ze sobą barwne zestawienie rudej miedzi z zielenią skały.

Most z kobaltowych szkalnych kafli. Absurdalnie nie łączy żadnych brzegów, ale łączy mnie z niebiem. Najlepiej więc wejść pod niego i spojrzeć w górę. No, co ja poradzę na to, że lubię niebieski?

Skoro przy niebiańskich tematach jesteśmy, to z mieszanymi uczuciami, ale zaznaczę tęczę. Świetnie użyte szkło, zwłaszcza z daleka mami zwiewnością. Rozczarowanie budzi tylko reszta, światła neonowe, które nigdy nie zaistnieją w tej rzeźbie dla zwiedzających, bo park zamyka się z zachodem słońca. Razi mnie też sama konstrukcja.

Ciekawy, także od strony technicznej, jest umieszczony na planie trójkąta las marmurowych pniaków. Artysta bawi się złudzeniem optycznym i tylko dzięki aplikacji mierzącej stopień nachylenia przekonuję się, że wszystkie  górne płaszczyzny trzymają jeden poziom, a iluzja jest możliwa dzięki otoczeniu.

Pozostając przy materii białego marmuru zatrzymam się przy linii wytoczonej przez kamienie zawieszone na stalowych prętach. Ich oderwanie od naturalnego podłoża i miękka linia, jaką razem tworzą to prawie wstęp do jakiejś opowieści, baśni, legendy.

Nie opowiem co mi się nie spodobało, co zirytowało, a co właściwie było mi obojetne.
Zestawię pozostałe prace w jednym kolażu. Wyjątkiem będzie labirynt.

Celowo zostawiłam go na sam koniec, bo, w moim poczuciu jakiejś akcji i logiki, tam się powinien znaleźć. Najpierw kluczysz między rzeźbami, a potem kluczysz w jednej, by na samym końcu odkryć ... siebie.

Powiem jeszcze, co mi się na pewno nie spodobało, a nie ma związku z rzeźbami - nastawienie na anglojęzycznego turystę. Opisy w samym parku są po angielsku. Mam poczucie swoistej kolonizacji. Mimo, że sama poniekąd "najechałam" ten kraj nie chciałabym, by zatracał swoją tożsamość, chociażby lingwistyczną. Jedna z instalacji ma wgrane nagrania ze Sieny, idąc między kubikami słyszymy odgłosy miasta i jego mieszkańców, nieudolnie mówiących po angielsku. Czułam się zażenowana. Nie ich poziomem językowym, ten znam. Czy to rzeczywiście jest charakter Sieny, nie można było nagrać ludzi mówiących po włosku?

Ciekawe, że te same osoby, które założyły park rzeźb, z olbrzymią atencją odnowiły starą cegielnię, w której mieszkają, a której domowe przestrzenie mieszają się z galerią sztuki. Właścicielka z chęcią opowiedziała o roli długiego zadaszenia, jako suszarni, wprowadziła do wnętrza domu, pokazała zachowaną olbrzymią komorę pieca, zachęcała nawet do zajrzenia do kuchni. Intrygujące, być u kogoś w domu, a zarazem galerii. Miałam wrażenie, że zaraz potknę się o przedmiot zbyt osobisty, bym mogła go zobaczyć. Widać u prowadzących zamiłowanie do sztuki abstrakcyjnej, ale zdarzyło się kilka ciekawych prac, którym baczniej się przyjrzałam, bo o zakupie to mogłam zapomnieć.
Pozwolenie na robienie zdjęć dotyczyło tylko otoczenia, więc odsyłam na stronę galerii.

Piękny budynek, ma równie niezwykłą oprawę. Dębowy, karłowaty las ustępuje polom uprawnym i wzrok wędruje bardzo daleko, nim zatrzyma się na horyzoncie.

Na koniec wracam jeszcze raz do bieli.
W przeciwieństwie do zieleni pól, w chaszczowatych lasach Chianti zaskoczyła mnie biel pewnych krzewów, wyrastających ponad człowieka. Gdy się dotyka ich kwiatostanów, obficie wydzielają białą suchą mgiełkę. To wrzosiec drzewiasty, który wiosną wyściela Chianti bielą.

4 komentarze:

  1. No cóż, ja wolę dzieła dawnych mistrzów albo tradycyjną sztukę. Umiem ich odczytać, a i podziwiać jest co. Szkoda, że tęcza -znak przymierza coraz częściej kojarzy się pejoratywnie.
    Podziwiam Pani zapał i samozaparcie .
    Marysia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odczuwam bardzo podobnie. A co do zapału, to raczej muszę o studzić, bo się nie da wszystkiego, wszędzie i zawsze. Jakoś sobie trzeba radzić z przykurczonym czasem. A takie wyprawy to dobre lekarstwo, spowolnienie.

      Usuń
  2. Nowoczesna sztuka bywa dziwna, a najgorsze, że w tej chwili już wszystko można nazwać sztuką i to mnie niezmiernie drażni! Dla mnie sztuka to piękno, wzruszenie, coś niepowtarzalnego. Najpiękniejszą sztuką tutaj jest sama przyroda. Cudna Toskania!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, osiem lat mieszkania tutaj jedynie zaostrza mi apetyt na Toskanię. Mnie zachwyca zarówno i sztuka (ta w budynkach, w obrazach i rzeźbach) i natura, a raczej krajobraz, bo wszak jest on silnie ukształtowany przez człowieka, z tak dużą wrażliwością, że absolutnie zasługuje na miano sztuki :)

      Usuń