Dzisiaj pojechałam z Krzysztofem do szpitala, gdzie w ambulatorium usuwano mu znamię z głowy. Nie wiadomo było, jak się będzie czuł, więc na wszelki wypadek pojechałam, żeby w razie czego robić za kierowcę. Rana wygląda na razie obrzydliwie jak krwisty krater po ścięciu wierzchołka. Tutaj jednak, w przeciwieństwie do temperatur wulkanicznych, zastosowano mrożenie. Brrr! Ciekawie wygląda tutaj system opłat za usługi medyczne dla osób ubezpieczonych. Wcale tak nie jest, że ma się wszystko za darmo. Za wizytę u dermatologa trzeba było zapłacić. Może tylko za pierwszą, tego nie wiem. Za zabieg też wnosi się opłatę. Nie są to porażające kwoty, ale nie ma że bezpłatnie. Mam nadzieję, że nigdy, albo co najmniej jeszcze bardzo długo, nie przekonam się jak dokałdnie funkcjonuje tutaj system zdrowotny. Zapisana już jestem do lekarza rodzinnego. Nie wyrabia się tutaj żadnych legitymacji, jest tylko kartka papieru, na której są wszystkie niezbędne informacje. Osobno, w postaci plastikowej, wydawana jest karta zdrowotna na wyjazdy zagraniczne. Już to widzę w Polsce jak idę do mojej byłej przychodni z kartą, ciekawe jak by sobie z nią poradzono?
A poza tym to dni płyną pomiędzy domem a pracownią. Przygotowuję ozodoby świąteczne, ale nie mam na razie nic do pokazania, niemal wszystko "w trakcie".
Upiekłam już drugą w tym tygodniu szarlotkę. Przepis niemal prostacki, znaleziony w internecie, ale podobało mi się, że bez proszku do pieczenia i żadnych wielkich przygotowań jabłek. Już nic z niej nie zostało, bo mieliśmy gości na meczu Polska-Serbia. Sprawia mi niezywkłą przyjemność wytwarzanie potrawami domowych zapachów. Sama siebie nie poznaję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz