wtorek, 13 listopada 2007

W GÓRY

Niedziela popołudniem kierunek Treppio. Wzięliśmy tiramisu i mglistym popołudniem udaliśmy się do Ryszarda.
Im bliżej celu wyprawy niebo się przejaśniało, więc mogliśmy po drodze zobaczyć niezywkle położoną miejscowość, jak by zawieszoną wśród lesistych wzgórz. Zaraz nieopodal monstrualnej wielkości konstrukcja elektrowni przepompowej (chyba tak to się nazywa).
    
Gdzieś przy drodze tez gigantycznych rozmiarów ostrokrzew z krwiście czerwonymi owocami. Zdawać by się mogło, że te owoce spijaja krew z palców pokłutych na kolcach liści.
Na miejscu znowu smakowite widoki, czasami przyprawiające o zawrót głowy z powodu głębokich przepaści. Po silnych wiatrach niestety nie było już tylu liści na drzewach, by oszołomić barwą. Kasztany resztkami sił leżały na ziemi i czekały zlitowania jakiegoś zbieracza.
Najpierw zajrzeliśmy do tajemniczych tuneli wydrążonych w tutejszych górach. Podobno czasami miewają po 500 m długości, ale przeznaczenie ich jest nieznane.
Głównym celem wycieczki była ciekawa miejscowość -Torri. Osobna parafia, w której nie ma proboszcza, więc Ryszard do niej dojeżdża na nabożeństwa. Miejscem zaś opiekuje się aktywna grupa mieszkańców. W kościele kilka przedstawień mojej imienniczki, ale nie patronki, tylko mieszkanki Antiochii. Jedno jak najbardziej współczesne, ofiarowane przez liceum plastyczne.
Nas zachwyciły dwie figury Matki Bożej. Jedna ze względu na rzadko dobrze zrobioną polichromię, nie żadne tam słodziutkie kolorki. A druga była przepysznie ubrana. Wyjmuje się ją z szafy, w której pieczołowicie jest przechowywana, by nieść w procesji przez uliczki Torri.
   

Sama paese (trochę trudno przetłumaczyć, bo to ma we włoskim rodzaj męski a po polsku raczej jest to osada) wydaje się być opuszczona. Są w niej jednak stali mieszkańcy. Jeden usiłuje podtrzymać tradycję tajemniczych masek na domach i tworzy różne nowe płaskorzeźby, często już odbiegające treścią i formą od pierwowzorów.
    
    
Na koniec mieliśmy wjechać na wysokość 1000 m n.p.m., ale na drodze stanęła nieprzepuszczalna chmura. Zamaist my spoglądać z góry, to na nas spoglądano z góry, a właściwie z drzewa. 

   
Wrócliśmy pocieszeni widokiem trzech dorodnych saren spotkanych przy trakcie
Po raz pierwszy założyłam kozaki i zimowy płaszcz,  oj! przydały się. Po powrocie na plebanię miła rozmowa a ja jeszcze spowiedź, podczas której siedziała z nami cudna psina Ryszarda. Pozostaje nadzieja, że w Wigilię nie rozpapla wszystkim, co słyszała.
Poniedziałek spokojny. Doszła paczka od Taty. Hmm, paczki idą szybciej od listów.  Może przez to, że ich podróż jest śledzona i widać, czy się ociąga z dotarciem do celu? Wczoraj też Krzysztof przytargał od kogoś śliczny fotel, w kształcie przypominający ten bordowy zakupiony na licytacji. Może kiedyś bardziej się je ujednolici, bo ten drugi ma ciemne drewno, lepszy połysk oraz tapicerkę z kości słoniowej.
Po południu namoczyłam wytłoczki po jajkach, żeby dzisiaj umiksować z nich masę papierową. Po dodaniu klejów i mąki ma zbyt luźną konsystencję. Odsączam więc dalej i robię różne eksperymenty. Pooklejałam też podkłady z papieru ryżowego na szklanych bombkach. Światło jednak już było zbyt słabe, by dalej pracować. Na razie jeszcze nie zamontowaliśmy czegoś pozwalającego na pracę po zachodzie słońca.
Zmarzłam też okrutnie, bo farelka jakoś nie dawała rady ogrzać pomieszczenia. Aż mnie rozbolały kolana z zimna. Wskoczyłam więc do łóżka, opatuliłam się kocem elektrycznym i biegam po necie. Psy leżą nieopodal, Druso niezawodnie chrapie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz