Jeśli jadę do nowego domu to nie z pustymi rękami. Wybór świecy był bardzo przemyślany, kierowałam się świetnymi grafikami w wykonaniu Małgosi.
Wizytę zaczęłam oczywiście od zwiedzania gniazdka Małgosi i Stefano. Cóż za cukiereczek! Widać rękę artystki na każdym kroku, aż mi się rozmarzyło urządzanie jakiegoś domu, ostatecznie nawet plebanii :) Jakoś głupio mi pokazywać zdjęcia, a nie zapytałam o zgodę. Zresztą z całego zagadania i wrażenia sfotografowałam fragmentarycznie jedynie kuchnię i cudny wieszak.
Po pysznym obiedzie (polpettone w ziołach i warzywach) wybrałyśmy się na spacer po Ripie. Małe miasteczko w swojej najstarszej części zachowało ewidentnie średniowieczny układ zabudowy architektonicznej, czyli na wzgórzu i koliście. Zanim pozaglądałyśmy w zakamarki, stanęłyśmy wypatrując znajomych kształtów Asyżu i u jego stóp Bazyliki Matki Bożej Anielskiej z Porcjunkulą. Tym razem tylko się napatrzyłam, choć serce rwało się do oddalonego o 12 km miasta św. Franciszka.
Jednego nie mogę pokazać - spokoju, nawet widoczne z góry lotnisko nie dawało się we znaki.
Ripa to fantastyczne miejsce na mieszkanie, ale też i na wakacje, blisko do Asyżu, Perugii, Spello, Gubbio, Lago Trasimeno, i ... reszty to nawet nie wymienię.
W planach jednak była inna wyborna atrakcja, więc po krótkim spacerze i chwili pogaduszek wyruszyliśmy wraz z mężem Małgosi na wernisaż wystawy książki artystycznej inspirowanej kantykami św. Franciszka. Eksponowane obiekty stworzyli studenci Małgosi z pracowni grafiki na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim oraz ich włoscy rówieśnicy z Perugii.
Pierwszym moim odruchem na wystawach jest znalezienie takiego dzieła, którym z chęcią bym się zaopiekowała. Tutaj zgarnęłabym sporą część wystawy. Bardzo lubię subtelne odcienie akwaforty, mocne cięcia linorytu, czy nawet tłoczenia w papierze. Byłam ciekawa, czy da się rozpoznać szkołę, czy będą jakieś zauważalne różnice między polską a włoską uczelnią. Mam wrażenie, że tak, choć w obydwóch zespołach było wyraźnie widać próby wyjścia poza dosłowną ilustrację tekstu, czasami aż po tak abstrakcyjne podejście, że trudno było znaleźć jakiekolwiek powiązania z zadanym tematem. Zwłaszcza w przypadku włoskich studentów miałam przy niektórych artystycznych książkach wrażenie, że powstały wcześniej, wcale nie podczas trwania projektu i że można je wystawić na każdy temat. Zdaję sobie sprawę, jak trudnym zadaniem jest nie popaść w ilustrację książkową, bo nie takie zadanie ma książka artystyczna, ale jednak temat wszak był tym, co miało zespolić osobowości twórców. Zastanawiające jest tylko to, że właściwie nikt nie zatrzymał się nad samą okładką. A przecież w zwyczajnej książce okładka jest jej wizytówką, tak niestety nie było w przypadku studenckich prac.
Przyznam jednak, że od wielu lat chodzi za mną myśl opracowania własnej książki i po tej wystawie nabrałam jeszcze większego apetytu na taką działalność. Na pewno nie będą to skomplikowane techniki graficzne, bo nawet nie mam takich narzędzi, ale temat już mi kiełkuje i pomysły zaczynają pchać się neuronami. Jeśli wystawa zainspirowała kogoś do działania, to chyba też jej wielki plus, nie tylko odbierać dzieło, ale nabrać chęci na uczestniczenie w procesie.
A wernisaż? Zupełnie w innym wymiarze niż ten w którym uczestniczyłam na zaproszenie Przyjaciół Uffizi. Luzacko, spóźnieniowo, niemal byle jako. Poczęstunek właściwie dosłownie pokątnie ułożony w chiostro. Szkoda, że się nie pokazuje studentom, że ich praca jest na tyle ważna, by podkreślić to formą. Chyba tylko my dwie (zresztą jedyne dwie Polki) starałyśmy się podkreślić wagę wydarzenia ubiorem.
A o kwiatach to już w ogóle zapomnijcie. A może tak tu się robi wernisaże? Tylko w takim razie na czym ja byłam zimą? Bo wtedy to był jeden szyk. Przy czym nie pomyślcie, że mam do Małgosi żal, ona również jak ja była tylko odbiorcą, a nie twórcą wystawy, mimo że to jej studenci prezentowali tam swoje prace. Ale to temat na zupełnie inne rozważania.
Mogłabym już zakończyć pisanie, bo po powrocie do Ripy przesiadłam się do swojego auta i ruszyłam w drogę powrotną, ale...
Popełniłabym błąd nie wspominając o miejscu wystawy. Właściwie niemal oczywiste jest to, że swoje pomieszczenia udostępnił klasztor franciszkański. Zobaczyliśmy tylko krużganki i salę zwaną biblioteką, czego w ogóle akurat to pomieszczenie nie przypominało, tym bardziej że prawdziwą starą olśniewającą bibliotekę też tam mają. Dowiedziałam się o tym z folderu informacyjnego. Dowiedziałam się i przepadłam z jękiem. Już widzę w szalonej wyobraźni jakieś cudowne przedłużenie życia, które pozwoli choć na częściowe poznanie Umbrii. A reszta Włoch? Auć!
Na razie dosłodzę sobie ukochanymi chiostri. Dwa obeszłam dokładnie.
Do trzeciego nie znaleźliśmy dojścia, więc tylko tęsknie westchnęliśmy. "My", bo Małgosia i Stefano okazali się być także miłośnikami krużganków.
Małgosiu! Dziękuję za gościnę i artystyczne doznania. Szkoda, że bliżej nie mieszkasz, bo doszłam do niedobrego wniosku, że jednak nie przepadam za prowadzeniem auta. Gdyby nie towarzystwo łysego sierpowego na rozgwieżdżonym niebie, smutno samej jechałoby się po ciemku.
Uroczo spędzony czas! Oglądanie prac w większym ilościowym wydaniu uwielbiam. I takie niesamowite i zadbane otoczenie. Małgosiu, książka! to świetny pomysł, masz dużo zajęć ale może warto skierować się też w stronę zestawienia, zebrania, masz tak wiele do pokazania!
OdpowiedzUsuńJak miło że obie Małgosie mogły ponownie się spotkać:)
OdpowiedzUsuńMalgosiu ! Jest więc powód, by razem jeszcze wrócić do Monteripido i na spokojnie zobaczyć to czeo tym razem nie zobaczylyśmy. Wybierając się do Asyżu Ripy już nie będziesz mogla ominąć. :)
OdpowiedzUsuńJak Wam fajnie dziewczyny!:)))
OdpowiedzUsuńZ Małgosią spotkałam sie kiedy jeszcze mieszkała w Perugii i bardzo miło wspominam to spotkanie :).
Pozdrowienia:)
Można oglądać, oglądać i wzdychać! Coś niesamowitego. Uwielbiam Umbrię.
OdpowiedzUsuńPo 8 latach marzeń, czytania, oglądania, uczenia się, podziwiania Toskanii w końcu do niej zawitam. Marzenia się spełniają :) Czy wie Pani coś o miejscowości o wdzięcznej nazwie CETONA?
Pozdrawiam ciepło, Doma
www.brakubrak.blogspot.com
Mażenko, ale to nie będzie książka do druku. Będzie w ilości 1 egzemplarz :)
OdpowiedzUsuńOj! Tak Joanno, ciągle za mną snują się nastroje z sobotniego spotkania, aż mi żal, że to jednak nie rzut beretem.
Małgosiu, ja tam nawet i bez powodu bym wróciła, ale faktycznie to Minteripido kusi, zwłaszcza, że reszty w ogóle nie zobaczyliśmy, a ja sierotka nawet nazwy na blogu nie napisałam.
Majanko, tak właśnie sobie dziś myślałam, że też my się jeszcze nie spotkałyśmy.
Panno D. do Cetony jeszcze moje nogi nie zawitały, choć przyznam, że ostatnio nawet mój wzrok prześliznął się nad nią na mapie, ale to trochę daleko. Życzę wspaniałych toskańskich doznań :)
Myślę, że i tak powinnaś zebrać te swoje myśli, zdjęcia nastroje z miejsc. Czasem jak gdzieś jestem to robię drobne notatki dot. zapachu kolorów, nastroju /dla wspomnień/. Ty utrwalasz to na blogu, ale przecież nie wszystko, a jak zniknie w czeluściach. Zdjęcia zostaną ale nastrój chwil uleci. Robiąc szkic na pewno wyłapujesz i zapamiętujesz szum ulicy, bicie dzwony zapach ulicy...
OdpowiedzUsuńMoże warto zebrać. Ile widziałaś, ogrom wiedzy posiadłaś..
piękna świeczuszka :)
OdpowiedzUsuńładne drzewka. Szkoda, że nie umiem malować tak ładnie. Mogłabym ozdobić świeczkę słonecznikami. To moje ulubione motywy. Będę próbować.
Pozdrawiam cieplutko z deszczowej Polski :)
Małgosiu, koniecznie trzeba to będzie kiedys nadrobić.
OdpowiedzUsuńŚciskam:*