Trasa dwugodzinna w jedną stronę, ale byłam przekonana, że mój Rodzic będzie pod wrażeniem i miejsca i liturgii, warto więc zamienić się w kierowcę.
Krzysztof zorganizował sobie transport do drugiej parafii, dlatego mogłam porwać auto i ruszyć w drogę.
Wieczorny spacer po Florencji mocno dał się mi we znaki, więc jadąc z nadzieją patrzyłam na uspokojone liście drzew, bo wymyśliłam sobie warstwowy strój, ale jeszcze oparty o lniane ubrania.
O ja głupia!
Wiało, i to jak!
W kościele na szczęście było zacisznie.
Tym razem piękna dopełniał, a właściwie przepełniał już i tak jego ogrom wspaniały chór. Mała próbka śpiewu powstała podczas próby.
I znowu duże ilości kadzidła pasami przeciągnęły słoneczne światło po świątyni. I znowu przeżycia, których słowa nie ubiorą.
Po Mszy św.zrobiłam właściwie jedno ujęcie. Ten widok akurat miałam na końcu mojej linii wzroku, gdy patrzyłam na prezbiterium. Musiałam zabrać go obiektywem.
Liturgia w Sant'Antimo trwa do 12.30, trzeba już było pomyśleć o obiedzie. Jeszcze tylko sesja wokół opactwa i jedziemy zjeść.
Przeskok przyziemny, choć doznania podczas jedzenia wcale niebanalne. Pytałam znajomej, która zawsze jeździ do opactwa na Mszę św., gdzie najlepiej zjeść. Poleciła malutkie Sant'Angelo in Colle.
Jak dobrze, że z wakacji mam zestaw niepublikowanych jeszcze zdjęć tam zrobionych.
Mogłam więc uniknąć przewiania na skroś, przez wszystkie moje skromne zwoje mózgowe i skierować się od razu do "Il Leccio" położonym przy głównym placu osady. Z góry ostrzegam, bo ktoś kiedyś miał do mnie żal, że pojechał moim śladem i lokal okazał się drogi. Tutaj także nie była to dolna półka cenowa. Mój portfel schudł całkowicie, ale Tacie nieba bym uchyliła, a co dopiero wybornego obiadu.
Na przystawkę zamówiliśmy sobie il crostone z lardo, ciepłe grzanki z pyszną ziołową słoniną. Ciągle nie mogę wyjść z zadziwienia, że tak swobodnie jem ten tłuszcz. Nigdy nie przepadałam za tłustą strawą, masłem smaruję symbolicznie, tłuszcz z mięsa odkrawam, w golonce istnieje dla mnie tylko mięsna warstwa. A tutaj? Lardo to poezja. I na zimno i na ciepło. Monika, moja przyjaciółka, którą w lipcu zabrałam na wyprawę do Val d'Orcii też zakochała się w tym smakołyku. I to na tyle skutecznie, że długo szukała sposobu na domowy wyrób lardo. Największym problemem był brak odpowiedniego marmurowego pojemnika odtwarzającego warunki z Colonnaty, której (oprócz marmuru) sztandarowym produktem jest ta słonina. Zastanawiałyśmy się nawet nad wydzierżawieniem jakiejś marmurowej fontanny. W najgorszym wypadku myślałyśmy o skoku na nagrobek, najlepiej nieużywany. W końcu uszczęśliwiona Monika znalazła taki oto przepis, który budzi nadzieję na wyprodukowanie lardo. Na razie mnie nie poinformowała, czy ma już za sobą część praktyczną.
PS. Z ostatniej chwili: Monika wypróbowała przepis, faktycznie słonina wychodzi podobna do lardo, tylko trzeba dopracować przyprawy.
Po przystawce pierwsze danie podzieliliśmy na pół, żeby podołać reszcie. Lekki błąd, bo pierwsze okazało się przebojem nad przeboje. Tak pysznych ravioli z ricottą i szpinakiem polanych masłem z szałwią dotąd nie jadłam. Przecież taka prosta potrawa, więc w czym tajemnica? Może w proporcji ricotty do świeżych pociętych liści szpinaku? Drugiego też nie żałowaliśmy, ale całego nie daliśmy rady pokonać. Były to krwiste kawałki cielęciny, u Taty z prawdziwkami, u mnie z rucolą i parmezanem. A na deser panna cotta oraz tiramisu. Do tego firmowe wino (najdroższy punkt na paragonie). Pani przyniosła butelkę, ale trafiła. Przecież my tyle nie wypijemy. Nie ma problemu, resztę nam zakorkowano i dano na wynos.
Chyba tylko dzięki tak pysznemu obiadowi stawiliśmy czoła wiatrowi i przeszliśmy się po Montalcino. Tyle razy przejeżdżałam koło miasteczka, ale raz dotąd do niego zajrzałam i to wieczorem. Ciągnęło mnie więc jak magnes.
Zaplanowaliśmy spacer na dwie godziny, już po 30 minutach zaczęliśmy marzyć o samochodzie. Przestałam się dziwić Van Goghowi, że ucho sobie obciął. Jedną z podawanych przyczyn osłabienia jego stanu umysłu był wiatr. Montalcino pozostaje więc do odkrycia, na razie kilka migawek, kilka kolaży.
Trochę uliczek:
Jedna twierdza:
Jak zawsze lampy:
Zaglądanie ludziom w okna i drzwi:
Szczegóły, szczególiki, których zapewne jest więcej, ale ten świst koło ucha...
I widoki wokół Montalcino:
Te ostatnie zdjęcia ciągle mi szumią w głowie, mózg się ściska do bólu, jak po zachłannym zjedzeniu bardzo zimnych lodów w bardzo gorący dzień.
W planach miałam jeszcze krótką sesję zdjęciową przy najsłynniejszej kępie cyprysów, tej z mojego nagłówka. Mam ją w wersji czerwcowej, ciekawa byłam jesiennej. Musi wystarczyć letnia gama barwna. I to wcale nie z powodu wiatru. Choć może trochę też?
Po polu wokół cyprysów chodziło chyba więcej fotografów niż samych drzew. Tego się nie spodziewałam, nie zatrzymałam się, a w końcu wypatrzyłam małą zatoczkę, która pozwala na bezpieczny postój. Obawiałam się, że wpadnę w kompleksy z moim aparacikiem przy sprzęcie rozstawionym wokół bohaterów zdjęć.
Wracamy do domu, ale przez Pienzę, więc po drodze jeszcze dwie kapliczki, w tym jedna blisko szosy, mniej słynna.
Druga w polach, jak zwykle zachwycająca swoją samotnością.
Planując wycieczkę liczyłam, że ją zobaczymy o zachodzie słońca, ale nie przewidziałam takiego skrócenia i tak wypełniającej nas zadowoleniem wyprawy. Ochota na więcej wrażeń przeminęła z wiatrem.
Piękna trasa i ten chór w Opactwie cudo.Pozdrawiam Grażyna N. z Olsztyna
OdpowiedzUsuńDzięki wielkie za wycieczkę! Piekne widoki, piękne doznania. Te same cyprysy mam na tapetce w telefonie ;-)
OdpowiedzUsuńSłoninie nie dałabym chyba rady. Zresztą kto to wie? W Toskanii wszystko smakuje inaczej :-)
Serdecznie pozdrawiam z ponurego, deszczowego Śląska..
Dziekuję za natchnienie na dzisiejszy pochmirny dzień !
OdpowiedzUsuńTyle pięknych zdjęć!Piękne wnętrze kościoła nakryte ceglanym sklepieniem, nie mogę się napatrzeć.
OdpowiedzUsuńTwoje wpisy, powodują, że zalegam przy laptopie na dłużej. Nie żebym miała pretensję. Wszystko takie piękne. Jesienne pejzaże, kolory. Miasteczka, detale, śpiew ba nawet wiatr mi nie przeszkadza.
OdpowiedzUsuńMuszę też napisać, zazdroszczę Ci tej wycieczki z Rodzicem. Mój, pewnie też pojechałby ze mną, pięknie rysował, opowiadał, tylko tak wcześnie zgasło jego życie...
Myślę, że nie wiele osób może ot tak wspólnie ruszyć z Rodzicami. Może to rozłąka, może Włochy a może coś innego..
Refleksje nie na temat, może; ale patrząc na te piękne zdjęcia kłębią się różne myśli, same dobre !
Dziękuję za wycieczkę, dbaj o siebie, wiatr bywa niebezpieczny dla uszu i zatok!
Auuuuuuu:(((((((((
OdpowiedzUsuńJak ja tęsknię za Toskanią !!
OdpowiedzUsuńKapliczka widziana poprzez jesienne trawy cóż za urocze zdjęcie!Pola wyglądają jak porozrzucane puzle.Dzięki Tobie nie rozstaję się z Toskanią co więcej ja z niej nigdy nie wyjeżdżałam :-) i dziękuję za dachy!
OdpowiedzUsuńGosiu przepiękne Opactwo, widok z okna i ten chór... oj rozmarzyłam się...
OdpowiedzUsuńK
Ale fajnie, tak sobie w szaro-bury jesienny wieczór, pospacerować po cudnej Toskanii!U mnie nie wiało?:)
OdpowiedzUsuńKompleksów co do aparatu nie musisz mieć, bo zdjęcia piękne!Niektóre to gotowe tematy do obrazów.
Pozdrawiam:)
Niesamowite zdjęcia, ahhh :)
OdpowiedzUsuńBy tam być i "upolować" takie widoki :)
Marzenia. Na tę chwilę nie możliwe do realizacji, bo najpierw nasz mały podróżnik musi nie co podrosnąć (5 miesięcy ma).
Najbardziej podobają mi się latarnie, okno z widokiem, balon z korkami, a w zasadzie wszystkie foto są cudne.
Pozdrawiam z deszczowego łódzkiego :*
P.s. Co do aparatu, to ja mam niestety o wiele słabszy model. Niby następca mojego był mniej udany (takie opinie słyszałam), ale mój Sony h1 nie wyrabia takich ładnych zdjęć.
OdpowiedzUsuńChciałabym, by wyrabiał, wiadomo. No może kiedyś kupię lepszy, ale w tej serii, to obecne modele nie są za "fajne". Niestety nie produkują już h50, a ten mi się podobał. Można niby używany kupić, ale nie bardzo mam zaufanie do używanych aparatów.
:)
Co do Pani zdjęć, to kapelusze z głów :)
Fio, no właśnie na tym polega niesamowitość lardo - nie czuć tłuszczu. Jest rewelacyjne i zimne i ciepłe.
OdpowiedzUsuńMażenko, poważnie wiatr był tak okrutny, że głowa mnie rozbolała, z zima ściskającego mózg. Okropne wrażenie.
Z moim Tatą to faktycznie jest przemiłe, że się nie boi podróżować, z chęcią tu przyjeżdża, nie wszyscy ludzie w jego wieku mają taką odwagę. Niektóre koleżanki mi zazdroszczą, bo ich rodzice dużo rzadziej tu zaglądają.
Cieszę się, że zdjęcia Wam się podobają, ale widzę różnice w możliwościach aparatów. Porównałyśmy latem z Moniką robiąc dokładnie te same ujęcia.
A poza tym, żebyście Wy widziały ten sprzęt wokół kępy cyprysów. Przy nich wyglądałabym jak dziecko z plastikowym aparatem :)
Zdjęcia są śliczne, pamietam te obrazy ze swego pobytu, ach... rozmarzyłam się... :)
OdpowiedzUsuńA co do aparatów, to nie liczy się sprzęt ale oko fotografa, pomysł, emocje. Ze swoich zdjęć możesz być dumna :)
Kasiu z Podlasia, tak zgadzam się, ale w wielu dziedzinach życia doświadczamy też, że jakość narzędzi i materiałów,z których coś robimy odgrywa także niebagatelną rolę w powstawianiu np. wspaniałych potraw, cudownych kreacji. Sama np. bardzo odczułam przejście z kredek świecowych na specjalistyczne barwniki do parafiny. Inny wymiar pracy!
OdpowiedzUsuńNie da się tego opisać, ile razy stawałam wobec oporu materii swojego aparatu. Może kiedyś zarobię sobie na lepszy?
Jeśli można mi jeszcze zauważyć, to radziłabym kupić filtr polaryzacyjny. Efekty daje niesamowite.
OdpowiedzUsuńOto przykład:
http://mojcalyswiat.blox.pl/2007/05/Nowe-i-przydatne-filterki.html
(foto nie wiadomo skąd. Może z tego sklepu, na którym nabyłam filtr lata temu).
Toskania jest przepiękna - moje wielkie marzenie.
OdpowiedzUsuńkolekcja zdjęć z drzwaiami-fantastyczna! zawsze sie zastanawiam, jakby to było mieszkać za takimi drzwiami:)
OdpowiedzUsuńIna, oczywiście, wiem, że filtry itd. Jest też prosty sposób przyłożenia okularów słonecznych. Ciągle jednak szczypię się, na ile mam inwestować w sprzęt fotograficzny, w jakim celu? Na razie nie widzę siebie jako profesjonalnego fotografika.
OdpowiedzUsuńKama,marzenia się spełniają. Wiem coś o tym :)
Ola często za tymi drzwami są bardzo małe pomieszczenia, z małą ilością światła, ale oczywiście pięknie urządzone. Choć różnie to bywa.
E tam, Małgoś (mogę tak czasem pisać?) wiem, że wiesz, że takie istnieją. Ponoć są niezastąpione. Są bardzo przydatne, jak się umie fotografować (ja umiem średnio):)
OdpowiedzUsuńZdjęcia - Twoje - są niesamowite :)
Ja niezbyt często używam filtra, bo w słońcu (gdzie używa się tego filtra) jest tak jasno, że ciężko zobaczyć coś na wyświetlaczu aparatu, więc i ciężko prawidłowo ustawić (czyt. "wyciągnąć z niego" właściwości jemu przypisywane) - mam tu na myśli "kręcenie" filtrem.
A do tego mój filtr nakręca się na pierścień aparatu, niestety nie ma możliwości "klik-klick", jak to jest ze zwykłą osłonka obiektywu. Ile byłoby łatwiej.
Powiedzcie, że coś z tego zrozumieliście, proszę :)
Dobranoc
Nie ma problemu.
OdpowiedzUsuńA wracając do filtru, jego nie mogę nałożyć na obecny aparat, chyba że są takie dostosowane do 20 krotnego zoomu? Filtr blokowałby wysuwanie się obiektywu.
A nie ma w komplecie pierścienia (http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/f/f1/Sony_DSC-H2_02.jpg)?
OdpowiedzUsuńA czy ten Twój aparat, to sony h2?
Nie przejmuj się filtrami, zdjęcia są piękne, i opisy również.
Ehhh, szkoda, że ja taka literacka nie jestem. Dużo jeździliśmy (z mężem) po regionie, i mam tysiące zdjęć, które mogłabym użyć do relacji z tych wycieczek i podróży, jednak mam takie duże zaległości, i taki jakby bałagan (foto są w dwóch komputerach), że zanim to uczynię, to chyba zdążę "utonąć" w tych zdjęciach :)
Buziole
Małgosiu, miód lejesz na moją duszę!!!!!!!!!!
OdpowiedzUsuńEugenia