sobota, 16 lutego 2013

W GŁĄB GÓRY LODOWEJ

Niedawno pisałam o "Perseuszu" Celliniego i wspomniałam, że zdjęcia robiłam czekając na pewne spotkanie. Właściwie to spotkania były dwa, ale o drugim na razie muszę zmilknąć, zanim nie zrealizuje się wspólne z kimś zamierzenie.
Każdego roku odwiedzam wystawę z serii "I mai visti", której zadaniem jest prezentacja wybranego fragmentu kolekcji z magazynów Uffizi. Ta w tym roku była jakaś słaba, mało obiektów, na siłę pozbieranych pod wspólnym tematem "Alchemia i sztuka".
Jakoś nic mnie nie prowokuje do opowiedzenia o niej. Kto żądny dowiedzenia się o niej czegoś bliżej, proszony jest o kliknięcie na link.
Zapewne mogłabym coś tam napisać, ale mam w zanadrzu inny skarb, który pokazuje, jakie bogactwa są na co dzień niedostępne zwiedzającym.
Przyjaciele Uffizi" wyrównali mi zawód z nawiązką, zapraszając do zwiedzenia Kolekcji Contini Bonacossi.
Przyznam się od razu! Nie miałam pojęcia, z czym będę mieć do czynienia. Absolutnie nic nie wiedziałam. Doświadczyłam jednak, że propozycje zwiedzania z przewodnikiem zazwyczaj są bardzo atrakcyjne, więc "zaryzykowałam".
Umówieni byliśmy pod wejściem numer 3 do Galerii, gdyż organizatorzy woleli być pewni, że wszyscy trafią pod XIV wieczną kamienicę numer 6 na ulicy Lambertesca. A przecież wystarczyło się skrzyknąć pod drzewem oliwnym ustawionym na tyłach prawego skrzydła Uffizi (idąc od Piazza Signoria), tym ku pamięci wybuchu bomby w 1993 roku.
Kilka metrów dalej kryje się fragment niewidocznej części góry lodowej.
Góry lodowej? Taką właśnie jawią mi się zbiory muzealne.
Owa wystawa, która tym razem mnie nie zachwyciła, corocznie pokazuje, że w muzealnych magazynach zalegają dzieła sztuki, dla których nie ma miejsc w salach stałej ekspozycji.
Jednak nie tylko magazyny skrywają skarby.
Są miejsca niby wystawowe, ale dostępne nielicznym. Taka jest właśnie kolekcja Contini Bonacossi.

Najpierw o tym, co to za zbiór i jak trafił do Uffizi.
Składają się na niego 144 obiekty, które Państwo Włoskie dostało wynkiem wielu prawniczych targów spowodowanych testamentem Alessandro Contini Bonacossi.
Czy to dużo, czy mało?
Jak doszło do jej przekazania?
Wyobraźcie sobie, że cała kolekcja liczyła około 1000 dzieł - obrazów, rzeźb, mebli, naczyń, itd. Hrabia  Alessandro był wdowcem, jego żona Vittoria zmarła w 1949 roku. Przymierzał się więc do tego, co zrobić z dorobkiem życia, jak uchronić integralność kolekcji, kogo ma obdarować? Najpierw miało to być Państwo Watykańskie, potem zaczął skłaniać się ku Włoskiemu. I z taką decyzją pozostawił spadkobierców, lecz ci nie chcieli rozstać się z bezcennymi dziełami, a raczej z prawem do nich.
Zaczęła się przepychanka. Spadkobiercy mieli rewelacyjnych (dla ich korzyści) prawników, którzy nawet doprowadzili do napisania ad hoc specjalnej ustawy podpisanej przez Prezydenta Republiki Giuseppe Saragata.
Wynikiem tych działań ustalono, że Włochy wezmą wybrane przez siebie 144 przedmioty, ale w zamian ... pozwolą na swobodne przekraczanie granicy pozostałej części kolekcji, czyli po prostu wypuszczą ją na rynek sztuki.
Oprowadzająca nas kustosz Giovanna Giusti powiedziała, że wybór dzieł był niezwykle trudny. Czym się kierować? Zdecydowano się na autorów i obiekty, których przedstawicieli nie było wśród florenckich zbiorów. Zamiast więc mieć któregoś z kolei Piero della Francesca czy Ucello, z bólem serca wybrano inne nazwiska.
Potem, gdy reszta dzieł trafiła na rynek, nabyto jeszcze kilka dzieł z kolekcji, ale już drogą sowitej zapłaty.
Kilkunastoosobowa grupka miłośników sztuki weszła za kraty na trzecim piętrze. Hmm? Właściwie to nie pamiętam, które to było piętro, bo byłam zbyt zafascynowana klatką schodową z odkrytymi fragmentami kamiennych ozdób. Na czas zwiedzania zostaliśmy zamknięci, niczym w sejfie.
Myślałam, że  w ogóle nie opiszę kolekcji, gdyż nie można jej fotografować, ale dzięki internetowi słowa znajdą swój obrazowy odpowiednik. Oczywiście, nie wszystko znalazłam, ale i tak się cieszę, że mogę uzupełnić notatki i nagranie.
Szliśmy przez siedem sal, w których zawieszono i ustawiono dzieła według klucza czasu i stylu.
Już w pierwszej jęknęłam z cicha i ten jęk towarzyszył mi  do końca.
Większości chciałabym się długo przyglądać, ale jak to bywa przy zwiedzaniu grupowym, jakieś mankamenty muszą być. To między innymi brak czasu, jaki by się chciało poświęcić na obejrzenie dzieła, a także subiektywny wybór oprowadzającej. Widziałam, że nie tylko ja mam taki problem, nie tylko ja ociągałam się, odchodziłam od grupy.
Z powodu braku pełnej dokumentacji nie mogę zaprezentować całej kolekcji, ale może to i dobrze, bo i tak wyskubuję chwile, kiedy jestem w stanie palcami po klawiaturze śmigać. A poza tym dochodzenie do niektórych zdjęć, w miarę dobrej jakości trwało i trwało.

Trudno w ogóle pisać, że poliptyk Ugolino di Nero jest najsłabszy z pierwszej sali. On tylko mniej mnie zainteresował, ale wcale bym takim nie pogardziła. Ciekawe, jak wyglądał w oryginale? Ilu elementów brakuje, gdzie się znajdował? Podobne pytania ciągle przewijają się w mojej głowie, gdy widzę takie skarby. Jak trafił na rynek? Z jakiego kościoła? Dlaczego tam nie pozostał? Teraz taki osowiały, pozbawiony kontekstu.
http://upload.wikimedia.org
Przy Janie Chrzcicielu Giovanni del Biondo mogłabym stać godzinami. Tyle tam do obejrzenia, cała nadzwyczajna historia ostatniego proroka Starego Testamentu. Obraz mocno zakorzeniony w gotyku, z  tak miłą memu sercu perspektywą hierarchiczną, która chyba najwyraźniej jest widoczna w scenie wręczania głowy świętego, w prawym dolnym rogu.  Centralny panel pokazuje Jana Chrzciciela w dość niezwykłej pozycji. To znaczy on sam po prostu stoi, ale stoi depcząc jednocześnie Heroda. 
http://upload.wikimedia.org

Przy całej niezwykłości obrazu Sassety pt. "Madonna Śnieżna" nie można pominąć jednego detalu - śniegu na półmisku, po prawej stronie Matki Bożej. Uroku dodają też anioły, które ... lepią śnieżki! Powstanie obrazu jest związane z Rzymem i historią cudownego opadu śniegu podczas upalnego lata - 5 sierpnia 352 roku. Miał to być znak dla patrycjusza Jana, w którym miejscu ma wybudować świątynię, jako wotum dziękczynne za potomka. Jest to obecna Bazylika Santa Maria Maggiore, oczywiście w Rzymie. Historia ta jest pokazana w predelli (małe obrazki na dole), ale niestety dość mocno zniszczonej. Sam obraz powstał dla katedry w Sienie. A jak się znalazł u prywatnego kolekcjonera? Ba!
http://upload.wikimedia.org

Niestety nie mogę Wam pokazać pięknych gotyckich polichromowanych rzeźb, czy stołu stojącego pośrodku sali. 
Po wejściu do następnego pomieszczenia od razu trzeba podejść do fresku Andrei del Castagno, tak specyficznego w swoim stylu. Kiedyś pisałam o jego Ostatniej Wieczerzy. Tutaj całe dzieło - "Madonna di casa Pazzi" - zdaje się być arrasem, jakąś tkaniną, albo niezwykłą tapetą. Wszystko przez ornament w tle, który konkuruje z postaciami z pierwszego planu. Ta "tkaninowość" jest widocznym śladem po pobycie artysty w Wenecji, bardziej zdobnej, bardziej ornamentowej, bardziej bizantyńskiej. Fresk pochodzi z Zamku Trebbio z Pontassieve, został niezbyt umiejętnie zdjęty w XIX wieku, wynikiem czego nie zachował się w całości. Ponoć pozostawiono część malunku. Dziwne to rozłączenie. Zastanawiające jest też wielka okrągła plama, choć owo koło akurat nie jest wynikiem złej techniki zdejmowania fresku, przypuszcza się, że w miejscu powstania mógł być tam herb, albo okno. W końcu jednak skupiam się na postaciach. Na Dzieciątku z dziwnie wydętym brzuszkiem  i na bliźniętach z rodu Pazzi, dzięki których wizerunkom można datować fresk, gdyż wiadomo, że urodziły się w 1437 roku. Lubię dziecięce wizerunki. Madonna na szczęście jest łagodniejsza, niż mocne wyraziste twarze świętych Jana Chrzciciela i Hieronima. Mówi się nawet o inspiracji czerpanej z Fra Angelico. 
http://upload.wikimedia.org

Zaraz obok wisi obraz, który łączy z poprzednim postać świętego Hieronima. Tutaj jest sam, na pustyni. A autorem tego niezwykłego dzieła jest Giovanni Bellini. Właściwie to bardziej odosobnienie, niż pustynia. Wszystko w brązach każe pytać, czy to wynik braku konserwacji, czy to brud i zestarzenie się werniksu? Tym bardziej, że inna wersja tematu, z National Gallery of Art w Waszyngtonie, ma dużo bogatszą kolorystykę.
http://upload.wikimedia.org

http://upload.wikimedia.org
Przy okazji wspomnę, że te dwa dzieła są przykładem na sposób funkcjonowania warsztatu weneckiego artysty, jak i u innych malarzy. Otóż często zdarzało się, że podczas powstawania dzieła równolegle tworzono następną jego wersję, by móc pokazać obraz potencjalnemu klientowi. Nie było przecież ksero, fotografii, ani innych udogodnień pozwalających gromadzić dokumentację działalności. Bardzo często wykorzystywano też swoiste szablony (kartony), na ich podstawie obraz zaczynał uczeń, kończył mistrz. 
W obrazie z kolekcji widzimy oddalonego od cywilizacji św. Hieronima studiującego Pismo św.  Jednak nie idzie zapomnieć o całym pozostawionym przez niego świecie, który kusi w tle obrazu, prowadzi nas tam ścieżka i most.

Ciekawe jest zestawienie obrazów o tej samej tematyce, ale różnych autorów. Tak zrobiono w kolekcji, zaraz obok dużego dzieła Belliniego powieszono malutkiego św. Hieronima, autorstwa Cima da Conegliano. W końcu pojawia się lew - atrybut św. Hieronima oraz czaszka wskazująca na pokutny charakter wyjścia na bezludzie. Za to skały i krajobraz są łagodniejsze, bardziej przyjazne pustelnikowi.
http://upload.wikimedia.org
Po drugiej stronie drzwi wisi obraz, który właściwie to chciałam załączyć do kolekcji pt. "Psy w sztuce". Oczywiście, zwierzę nie jest głównym motywem "Kolacji w Emaus" Vincenzo Cateny, ale kiedyś kupiłam taką książeczkę i jakoś bardziej zwracam uwagę na wiernych towarzyszy ludzi w dziełach sztuki. Choć ten pod stołem wygląda jak jakaś krzyżówka kota z psem. 
Ale przecież nie tylko pies przykuwa mój wzrok. Nie macie wrażenia, że to pomniejszona wersja "Ostatniej wieczerzy"? Wiadomo, tutaj nikt nie podnosi się na dźwięk słów, że wśród nich jest zdrajca. Jednak jest też pewien rodzaj zaskoczenia, gdy uczeń rozpoznaje Chrystusa po geście łamania chleba. 
Po cichutku, jako maniaczka szkła, przyznam się, że z chęcią zaopiekowałabym się butelczyną ze stołu, mogłaby być nawet pusta.
http://upload.wikimedia.org



W tej samej sali wiszą majolikowe medaliony della Robbia, których jeszcze więcej "gnębi" mnie w korytarzu łączącym niektóre sale.  Ach!
http://www.riquadro.com/gestionenews/immagini_news/313-3.jpg

http://farm4.static.flickr.com/3427/3731806000_23b80a255b.jpg

http://farm3.staticflickr.com/2601/3731010351_b734eb70b3_z.jpg
Podejrzewam, że zostały zdjęte bezpośrednio z jakichś ścian i wstawiono je w ramy, których jednakowy styl wskazuje na oprawę przez kolekcjonera. Uffizi zdecydowało zostawić nie tylko te dzieła w starym obramowaniu, dzięki czemu możemy zobaczyć, jaki gust i styl miał Alessandro Contini Bonacossi. Tutaj akurat widać tylko drewniane ramy, ale niektóre obrazy są dodatkowo na niebieskim welurze, który zniszczony z daleka sprawiał na mnie wrażenie dżinsu :) Czasami wygląda to niemal kuriozalnie, stary średniowieczny obraz z dżinsowym passperteou.
I znowu nie mogę pokazać mebli, a przecież i one są piękne, kunsztownie wykonane, cud starego rzemiosła.
W tej samej sali wiszą jeszcze dwie XIV wieczne tablice Paolo Veneziano, z historią św. Mikołaja.
http://upload.wikimedia.org
Może są tak mi bliskie, bo lubię predelle. W podstawach większych obrazów dzieją się zazwyczaj piękne historie, nie tylko religijnie, życiowo, ale i malarsko.  Tutaj widzimy moment narodzin przyszłego biskupa oraz gest,  który obchodzimy każdego 6 grudnia, czyli rozdawanie jałmużny, zamienionej z czasem w podarki. W scenie kąpieli noworodka jest ukazany mniej znany cud, kiedy to chłopczyk zaczyna się modlić.
Z kolei po prawej stronie trzema złotymi kulkami (atrybut świętego na obrazach) słynny biskup ratuje trzy panny dziewice przed prostytucją, do czego chciał je przekazać własny ojciec z braku pieniędzy na posag.
Kocham tę żywość barw, tę odmienną perspektywę. Przyznacie, że narzuta na łóżko wybija się swoją wyrazistością wzoru?
Z natury rzeczy i wynikiem napisania takiej a nie innej pracy magisterskiej, od razu zwracam uwagę na obraz Giovanniego Girolamo Savoldo. Zadziwiająca Maria Magdalena.
Pozwolę sobie pokazać Wam niezwykle podobny obraz, żeby było wiadomo, co mnie w niej tak zadziwiło. To jest londyńska wersja.
http://upload.wikimedia.org
Znalazłam tylko czarno-biały wizerunek z florenckiej kolekcji. Niestety, żeby go zobaczyć, trzeba wejść w katalog i wpisać numer 00191348 w 7 okienku (NCTN) ,  następnie na samym dole kliknąć "cerca".  Zachęcam Was jednak, byście zobaczyli, że i tutaj ma miejsce praktyka artysty kopiującego własne dzieła. 
Ale wcale nie to mnie zaskoczyło, hi hi hi. To już wiedziałam. Otóż, nigdy nie spotkałam tak szczelnie opatulonej Marii Magdaleny. Zazwyczaj, jeśli jest odziana, to albo stoi pod krzyżem, albo zaczyna pokutę i ma na sobie strojne suknie. Już w trakcie samotniczego i pokutnego życia jej ubrania, według "Złotej Legendy" Jakuba de Voragine, rozpadły się i jedyne, co ją okrywało, to długie włosy. Pamiętacie "Marię Magdalenę" Donatello? Szkoda, że nie znalazłam takiej reprodukcji podczas poszukiwań ikonograficznych do mojej pracy. Stąd moja uwaga skupiona głównie na tym obrazie.
A przecież w pomieszczeniu jest jeszcze nadzwyczajnej urody "Madonna karmiąca" Defendente Ferrari.  Patrząc na obraz niemal odczuwam czułość, którą Maryja darzy Dzieciątko. Czuję ciepło małej dłoni opartej na miękkiej, pełnej mleka piersi. Z jednej strony jest więc bardzo intymnie, ale z drugiej dość uroczyście. Na tle królewskiej czerwieni widzimy bogate stroje, pęknie drapowane tkaniny. 
http://www.vitatrentina.it/rivista/2012/anno_87_-_n_23
Z tej sali nie znalazłam już więcej reprodukcji. 
W czwartej przekornie najwięcej uwagi skupia nie obraz, ale kunsztowna płaskorzeźba, inspirowana biczowaniem Piero della Francesca. Niestety nie znalazłam nic, poza katalogiem muzeum, z którego nie da się podlinkować zdjęcia, więc odsyłam do wyszukiwarki, znowu w okienku NCTN należy wpisać numer dzieła (002945900). Gdy już pokaże Wam się zdjęcie, pod nim są słowa "Visualizza in grande formato" - kliknijcie, wtedy zobaczycie, dlaczego tak przyciąga ta płaskorzeźba - niezwykłą przestrzenią i precyzyjną perspektywą linearną.
Płaskorzeźba "wygrała" z "Madonną i ośmioma świętymi" Bramantino. Usiłuję zrozumieć, dlaczego jestem na "nie"? Nazwałabym to zbytnim uładzeniem. 
http://upload.wikimedia.org
No może jednak nie wszyscy są na straconej pozycji, jak na przykład Bocaccio Boccaccino ze "Świętym Mateuszem", którego mogę pokazać jedynie w takiej postaci:
http://www.scalarchives.it/scalapic/190506/c/0133280c.jpg
Z "Michałem Archaniołem" i "Świętym Bernardem" Bernardo Zenale też z chęcią bym jeszcze poprzebywała, przyjrzała się ocalałym fragmentom "Poliptyku św. Anny". Szczególnie interesuje mnie ikonografia Michała Archanioła, może ze względu na to, że mam chrześniaka o tym imieniu? Z tej tablicy najbardziej porusza mnie kontrast między łagodną sylwetką Anioła nad Anioły, a tym co czyni,  pognębia szatana (wcale nie słodkiego) i waży ludzkie uczynki. 
 

Kolekcja ma poniekąd dwie części, wygląda na to, że zaadaptowano na jej potrzeby dwa osobne kiedyś lokale. Pierwsza część kończy się na piątej sali takimi mocnymi nazwiskami jak Veronese czy Tintoretto.
Przyznam się, że zapamiętałam najbardziej "Portret Iseppo da Porto z synem Adrianem" Paolo Veronese. Ciekawe zderzenie powagi XVI wiecznego polityka z ojcowskim gestem oraz skubaniem palca przez chłopczyka. Dodatkowo kontrast potęgują ciemne stroje obydwóch krewnych, ewidentnie będących w dobrej komitywie. Pusta przestrzeń poza nimi, architektura w domyśle, nie dekoncentrują na innych detalach, cała nasza uwaga wędruje ku portretowanym. Tatuś się synka nie wyprze, choć widać, że wcale nie ma na to ochoty, fryzura mówi sama za siebie, niepotrzebne jest badanie DNA :)

Tintoretto jakoś mnie nie zachwycił, może z powodu mitologicznej tematyki, która jakoś nie pociąga mnie ku sobie. Poza tym jego styl leży też już poza kręgiem moich ulubionych. Nawet mi się nie chciało szukać fotografii obrazu.
Wcale nie jest tak, że nie lubię bliższych nam epoką malarzy. Mogę spokojnie wychylić nos poza Renesans :) O czym za chwilę Was przekonam.
Przeszliśmy korytarzem z majolikami, obok drzwi zamykających magazyn arrasów i weszliśmy do odnowionych sal z XVII wiecznymi ornamentami na ścianach oraz zbiorami majoliki.  "Aha! no tak, takie resztki z kolekcji, co to nie wiadomo, gdzie je ulokować." - pomyślałam. Jakież było moje zaskoczenie, gdy potem weszliśmy do sali z trzema hiszpańskimi dziełami. Na jednej ścianie skromnie wisiał przypisywany El Greco obraz "Płaczący św. Piotr".  Znowu tylko w czarno-białym katalogu (nr 00294579).  Do Zurbarana z kolei mam wielki sentyment, bo jego obraz towarzyszył mi na okładce "Siedmiu wieków malarstwa europejskiego" Marii Rzepińskiej, od której chyba zaczęłam przygodę z historią sztuki, jeszcze przed studiami.
Tutaj czekał na mnie nieznany mi zupełnie "Święty Antoni Opat" (znowu jedynie taka reprodukcja). Chyba byłam zbyt zmęczona, bo już nic sobie nie zapisałam.
http://www.scalarchives.it
Zupełnie wyleciał też mi z pamięci Velazquez. Torba odcinała mi ramię. Czy ja zawsze muszę tyle zabierać?
Jednak bardzo ożywiłam się na widok rzeźby "Męczeństwo św. Wawrzyńca" autorstwa młodego Berniniego. Oczu oderwać nie mogłam, żal mi było z sali wychodzić. Prawdopodobnie jest to "tylko" studium przygotowawcze do innego dzieła. Tylko! Jeśli tak ma wyglądać przygotowanie do czegoś innego, to ja nigdy nie wyjdę z poziomu wprawek. Trudno odgadnąć, czy wygięcie ciała jest bardziej barokowe, czy wynikające z  bólu zadawanego przez płomienie ognia.  Jeden ze spadkobierców twierdził, że z tego drugiego. Znaleziono jakąś jego notatkę, w której wspomina, że Bernini sam na sobie próbował wrażeń z przypalania ciała. Zasłużył więc chyba, żeby rzeźba nosiła jego autoportret?
http://www.arte.it/foto/500x375/f4/528-Gian_Lorenzo_Bernini_-_San_Lorenzo_sulla_graticola_Firenze_Uffizi_1614ca_.jpg
I tu zakończę. Choć jest jeszcze jedna sala, ale znowu z Tintoretto i mitologią, i obrazami, które były namalowane do ulokowania na suficie, a teraz są za blisko, na ścianach.
Zapamiętajmy więc Gian Lorenzo Berniniego, chociażby dla niego jednego warto było się męczyć dźwiganiem torby.
No to się napisałam. Od wielu, wielu dni usiłowałam skończyć, ale poszukiwania zdjęć zabierały mi mnóstwo czasu. A bardzo chciałam sobie zapamiętać i zachęcić Was do odwiedzenia kolekcji.
Wiem, wiem. Obecnie jest słabo dostępna, tylko zamówione grupki. Ale ...
Jest nadzieja!
Otóż z nowego skrzydła Uffizi będzie prowadził do kolekcji specjalny łącznik. Warto więc wiedzieć, do czego kierować będą napisy. Pamiętajcie - COLLEZIONE CONTINI BONACOSSI!

11 komentarzy:

  1. Przeczytałam do połowy. Jutro reszta) Dziełom za to przyjrzałam sie wszystkim z wielką przyjemnoscią. Zachwycakące! Tak jak cuda Twoich rąk. Gały wypadają...

    OdpowiedzUsuń
  2. Gocha-ja jako miłośniczka Berniniego do końca życia będę Ci zazdrościć tej wystawy!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moniś, trafisz kiedyś, gdy już zrobią łącznik. Bernini poczeka, skoro już tyle lat istnieje :)

      Usuń

  3. No i znowu pójdę spać tak póżno! Ale mnie podkusiło, żeby zajrzeć - i nie mogłam się oderwać! Takie piękności i taki ciekawy opis, dzięki wielkie! Annamaria

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może wprowadzę wieczorną blokadę? Żeby nie mieć na sumieniu Waszych snów :)

      Usuń
    2. Oj, nie, nie! Żadnych blokad, pełny dostęp. Ucałowania, Małgosiu! Annamaria

      Usuń
  4. Dobrze,że mamy Ciebie Małgosiu w Toskanii relacja z wystawy rewelacja z pierwszej ręki.
    Dziękuję za wrażenia artystyczne.
    Serdecznie pozdrawiam Warmianka

    OdpowiedzUsuń
  5. Czytam, oglądam, podglądam tak minęły 3,5 godziny...a wszystko takie piękne, takie ciekawe...
    Małgosiu, to co szykujesz na Mostra dell'Artigianato - jest tak kunsztowne i cudowne !

    OdpowiedzUsuń
  6. Jak zawsze pelne profesjonalizmu informacje przenisly mnie w tamte klimaty .Dziekuje bardzo odzylam po przeczytaniu calego wpisu.Pozdrawiam irena z P.

    OdpowiedzUsuń