wtorek, 18 lutego 2014

ZIMOWE FERIE W TOSKANII - Florencja i Val d'Orcia

Ostatnia relacja z pobytu naszego gościa.
Wydawać by się mogło, że trudno połączyć Florencję z odległą Doliną Rzeki Orcia, ale ...

W czwartek wybraliśmy się do stolicy Toskanii. Plany były tylko częściowo wspólne. Ojciec Roman, wykorzystując małe zaludnienie, wspiął się i na kopułę i na dzwonnicę katedralną. Przy okazji zobaczyłam nowy punkt zakupu biletów, naprzeciw północnego wejścia do Baptysterium i dlatego o tym wspominam. Może komuś przyda się informacja, że utworzono bilet kumulacyjny. Umożliwia wstęp do katedralnego Muzeum, Baptysterium, na Kopułę i Dzwonnicę oraz do podziemi katedry, czyli Santa Reparata. Nie ma biletu do jednego wybranego obiektu.

Wśród, dosłownie, kilku zdjęć to z odbitym w szybie widokiem na Duomo świadczy o pobycie w Uffizi.


Zapomniałabym, że ten dzień zakończyliśmy na festiwalu czekolady, smakując truskawkowe szaszłyki polane białą czekoladą i posypane laskowymi orzeszkami.

I to jest zimowe zagrożenie - wszędzie czekoladowe imprezy, jedyny sposób, by odeprzeć atak, to ich unikać :)
Od Florencji zaczął się też następny dzień. Roman-dziennikarz chciał odwiedzić grób jednej z najsłynniejszych nieugiętych dziennikarek - Oriany Fallaci. W drodze do Val d'Orcia zajechaliśmy więc na Cimitero degli Allori, a potem ruszyliśmy na południe.

I znowu pojawia się lejtmotyw pustych miasteczek.
Pierwszego jeszcze dotąd nie widziałam. To Montefollonico, leżące na pograniczu dwóch toskańkich krain: Valdichiana i Val d'Orcia.
Obeszliśmy je pobieżnie, gdyż chcieliśmy zobaczyć  inne, zaplanowane miejsca, ale za moją namową skręciliśmy z trasy na Pienzę, w której mieliśmy też nadzieję zjeść obiad.
W Montefollonico kupiłam wspaniałe vinsanto, tak się nim szczycą, że umieszczają informację o  produkcie na drogowskazach, jako główną atrakcję miasteczka - i mają rację. Na pewno warto jednak zajechać dla dobrze zachowanego średniowiecznego charakteru zabudowy.
Stamtąd niedaleko już do Pienzy, spokojnej,  nawet przy niewielu otwartych sklepach owianej smrodkiem owczych serów. Oprócz zwyczajowych kawałków sera, krótko i dłużej sezonowanego, kupiłam bardzo przyjemne połączenie miękkiego z otoczką typu brie. Mniam!
Mniam było też w "Sette di Vino", o tej porze roku dysponującym zaledwie czterema stolikami. Nawet o tej porze roku na jednym stole widniała rezerwacja. Nigdy tu nie jadłam, ale słyszałam wiele dobrego. Nie rozczarowałam się. Zamówiliśmy ciepły chleb z lokalnym lardo (słoniną) i gęstą fasolową zupę z warzywami, a na życzenie z dokrojoną surową cebulką. Obsługiwał nas właściciel i na koniec podarował nam płacenie za coperto. Miły gest.
Przyznam, że miałam lingwistyczną trudność przetłumaczenia nazwy lokalu,  wychodziło mi na to, że jedliśmy w "Winnej siódemce". Gdyby tak skubnąć jedną literę "t" byłoby "pragnienie wina".
Joanna wraz z Andreą zaproponowali jeszcze "O siódmej na wino" i ta wersja bardzo mi się podoba.
Lokal mały, atmosfera niemal familiarna, wiem z różnych źródeł, że pożywią się w nim różni pokarmowi alergicy. Zajrzyjcie tam koniecznie, gdy traficie do Pienzy.
Osteria nie ma ekspresu, więc po kawę wysłano nas do baru znajdującego się naprzeciwko Duomo. Najpierw jednak weszliśmy do akurat otwartego kościoła, a potem raczyliśmy się espresso.
Tak, tak, od kilku tygodni uczę się pić kawę :)
W katedrze poświęciłam uwagę detalom obrazów. Nie starałam się tym razem odczytywać całości, tylko wybierałam interesujące fragmenty, jak św. Łucja, Madonna z niezwykle namalowanym Dzieciątkiem, Opłakiwanie, czy też vir dolorum - rodzaj obrazów ukazujących Chrystusa Boleściwego.

Ciepło przyjemnie wypełniało krajobraz, tylko śnieg na dalekiej Monte Amiata przywracał poczucie czasu, a raczej pory roku.

Po Pienzy przyszła kolej na spełnienie marzenia Romana-kinomaniaka, czyli odwiedziny w Sant'Anna in Camprena.  Dla mnie był to trudny powrót, po dziwnym doświadczeniu z panią zawiadującą tam noclegami, gdy chciałyśmy z Joanną w tym miejscu zorganizować warsztaty. Miejsce jest jednak tak urokliwe, że szkoda truć sobie serce złymi wspomnieniami.
Wszystko było pozamykane. Weszliśmy tylko na cmentarz i rozejrzeliśmy się wokoło. Cisza. Żadnej ludzkiej mowy, kroków.
Nikogo nie spotkaliśmy.
Pomyszkowaliśmy po zapuszczonym ogródku, z którego roztaczały się piękne widoki, a najmocniejszym akcentem barwnym były klamerki.

Domyślacie się, że jeśli spełniać marzenia w Val d'Orcia, to nie może zabraknąć marzenia turysty o zobaczeniu z bliska Capella di Vitaleta?
I wszystko się odwróciło!
Nigdy, ale to nigdy, nie spotkałam pod kapliczką ludzi. Tym razem podjeżdżamy pod bramę, a tu aż dwa samochody.  Parę z jednego samochodu "nakryliśmy" już pod samą kaplicą. Ludzi z drugiego nie zobaczyliśmy. Za to gdy po długiej sesji fotograficznej wracaliśmy do auta, spotkaliśmy jeszcze dwóch rowerzystów. Co za ruch!

Val d'Orcia o tej porze roku zaskakuje przybysza z Północy soczystą zielenią. Zboża ozimie przemogły ciężkie grudy ziemi i zaczynają nasączać krajobraz barwami. Chciałoby się krzyknąć po włosku Che spettacolo!

















Ta soczysta zieleń wypełniała też powierzchnię starego gaju oliwnego pod Sant'Antimo. Tam wyruszyliśmy w następnej kolejności, by zdążyć zobaczyć dolinę w promieniach słońca.





Razem z nami na plac zajechała busem grupka amerykańskiej młodzieży, jakaś dziwnie grzeczna i normalna :)
Zanim Amerykanie dotarli do samego kościoła, my już byliśmy u wejścia. Szłam pierwsza, więc sytuacja w której się znalazłam oderwała mnie zupełnie od rzeczywistości. Pan (nie wiem, czy to jest jeden z braci mieszkających w klasztorze), sprzedający książki i pamiątki, stał obok stoiska i grał różne wprawki na saksofonie. Nie przeszkodzili mu w tym turyści, muzyk nie oderwał się od instrumentu nawet, gdy Roman chciał kupić kartkę, samoobsługa to dobry wynalazek :)
Wybaczcie jakość filmu, ale nie mogłam się oprzeć pourywanym kawałkom i obrazu i muzyki.
Zimowy dzień jest krótki, więc znowu zostaliśmy przyłapani przez zachód słońca, tym razem obserwowany z Montalcino. Miasteczko jest na górze, dzięki temu rzutem na taśmę udało nam się złapać ostatnie promienie, a po krótkim spacerze zobaczyć księżyc w pełni nad Val d'Orcią.






Ta jasna kropka na niebie kazała mi podsumować zimową turystykę trawestacją Gombrowicza:
Koniec i bomba, a kto nie ryzykuje, ten trąba :)

26 komentarzy:

  1. Pieknie! Ta czesc Toskanii ciagle do zobaczenia. Czy ja dobrze widze, stokrotki? Buziaki!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, Milu, obecnie kwitną stokrotki, kamelie, fiołki, żonkile i niektóre drzewa, jak akacja zwana mimozą.

      Usuń
  2. no to mam już odpwoiedź, nie wiosną nie jesienią, tylko zimą wybiorę się doliny :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzięki Tobie Małgosiu znów odwiedziłam " stare kąty " . Wiadomość o bilecie na kopułę i pozostałe obiekty bardzo przydatna , bo w tym roku mam "ambitny " plan wejścia na kopułę Duomo mam nadzieję ,że dam radę i nie padnę .Pozdrawiam
    Warmianka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dasz radę, byle spokojnie i nie przejmować się, jeśli ewentualnie zatarasujesz drogę :)

      Usuń
  4. jakże cudny opis wycieczki...jak tam u Pani odmiennie niz u nas w Polsce..dzis szaro i buro....a zdjecia rewelacyjne :) jakim aparatem robi Pani fotki....księżyc niesamowity..a detale palce lizac..hihi..pozdrawiam..Magda z Łodzi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Używam body canon EOS 650D z obiektywem Tamron 18-270 mm
      U nas też dzisiaj szaro, burzowo i gradowo.

      Usuń
    2. ja mam NIKON D40..starszy typ ale tez dobrze robi zdjecia...tyle ze obiektyw jeszcze klasyczny 18-55...bo mam go od niedawna...ale w planach rozbudowa...a na fotki nie moge sie napatrzec...pozdr....dzis słońce :) Magda

      Usuń
  5. Miodzio na naszą szarą rzeczywistość. W dolinie rzeki Orcia byłam w samym środku lata , Kolorystyka inna , bo królowały złote rżyska z porozrzucanymi słomianymi belami .W Sant Antimo te same wielowiekowe oliwki ale na tle głęboko zaoranych skib. Byłam też w maju.Cudo nad cudami. Podejrzewam ,że tam zawsze jest doskonale pięknie. To dla mnie zdecydowanie najpiękniejszy kawałek Toskanii .Oczywiście Twoje zdjęcia są nadzwyczajne. Nie myślałaś o wydaniu albumu foto ? Kupiłabym kilka .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pomyślałabym nad albumem, gdyby ktoś się za mnie tym zajął, hi hi hi.

      Usuń
  6. Cudownie jest! Pod takim niebieskim niebem chce się żyć! Tylko jak trafić na ten tydzień bez (prawie) deszczu... Niestety nie wygrałam wczoraj w totka 25 mln - a już rodzinka planowała zakup domku na górce (toskańskiej oczywiście), ew. z niewielkim gajem oliwnym. No cóż... Pozdrawiamy!!! Annamaria

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trafienie było niemal doskonałe, zaraz po wyjeździe ojca Romana pisałam do niego list z prośbą o zwrot słońca, które nam zabrał.

      Usuń
  7. Jaka piękna zima! (ale ja śnieg tez bardzo lubię). Odwiedziłam kiedyś Montefollonico - senne miasteczko. Zawsze, kiedy przechadzam się w takich miejscach, kiedy patrzę na drobiazgi zdobiące okna, mury, odrzwia - plakietki, kwiaty, skrzynki, klamki, ramki, ceramika, czasem np. stara walizka wypełniona kwiatami albo stary rowe, z bagażnikiem pełnym złotych dyń - kiedy myślę: ile mieć trzeba w sobie potrzeby estetyki, żeby tak komponować najbliższe otoczenie (bo to przecież zwykli ludzie są, nie artyści, i dla siebie to robią, bo turystów tam niewiele), to zastanawiam sie też, jak to jest mieszkać w takim miejscu. Codziennie, dzień w dzień, zimą, jesienią. Nie wiem, czy bym umiała, ale wiem, że chciałabym spróbować. Może kiedyś będzie mi dane, bo niezbadane….

    W Montefollonico, na jednym z kościołów, jest relief syreny z rozdwojonym ogonem, takiej jak te w Corsignano, jakby jedna wybrała się spod Pienzy na wycieczkę. Nie wiedziałam, ze tam wyborne vin santo wytwarzają – Ty piszesz, ze na każdym kroku tym się chwalą, a ja wcale nie zauważyłam! Cała Toskania! Nie wiem, czy byłaś w muzeum w Montalcino – jeśli nie, najgoręcej polecam.

    serdeczności z Gdańska, już troszkę wiosennego

    Iwona

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, o syrenie wiem, ale akurat przemknęliśmy przez miasteczko, więc do niej nie doszłam. A może z tym vinsanto jest tak, że to jakieś nowe tabliczki? Prowadziły od głównej drogi z Torrity do Pienzy.
      A co do muzeum w Montalcino, to jest w oczekiwaniu. Najczęściej jestem w miasteczku albo o niedogodnej porze, albo nie z osobami, które chciałyby wejść do muzeum, albo przelotem. Ale muzeum poczeka, jako i ja :)

      Usuń
  8. Czytam Cię od dawna, podziwiam zdjęcia, a dzisiaj filmikiem przekonałaś mnie do wędrówki po Toskanii.
    PS. Chyba siedziałabym w kościele tak długo jak długo słychać by było te wprawki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie, miałam szczery dylemat, czy zostać, czy opiekować się przemiłym gościem i jechać do Montalcino, póki słońce na niebie :) Witam serdecznie :)

      Usuń
  9. Cudowna wiosna zimą,ta zieleń jest niesamowita,Iwonka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, zieleń przyprawia o zawroty głowy :) aż bije po oczach :)

      Usuń
  10. Mam wielka slabosc do tych stron... A przed kapliczka ruch jak na Via Calzaiuoli we Florencji ;) Zdjecia super ! Moje ulubione to lampa nad uliczka, zgadlabys ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może bym nie zgadła, ale nie zdziwiłam się :) Też bardzo lubię to zdjęcie :)

      Usuń
  11. dzień dobry
    byłas w Montefollonico i "uciekłaś" na jedzenie do Pienzy ????
    pomijam moim zdaniem przereklamowaną Il Botte Piena (choć musze przyznać iż peccorino zapiekane z borowikami było najwyższej próby ale nie zajrzeć do mistrza arogancji ale też i kuchni czyli to ristoranete 13 Gobbi to grzech (z tą arogancją to długa historia choc zakończona przeprosinami i sconti na rachunku)
    jeśli jeszcze raz przyjdzie Ci zawitać w tamte strony z czystym sumieniem polecam Ci to miejsce
    gdy pokazuję zdjęcia panoramy Monefollonico zrobione spod San Biagio znajomym to zawsze mówię - "widok na najlepsze jedzenie"
    pozdrawiam
    i zaczynam zmierzać myślami z Bielska-B w stronę Sieny

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, czy coś jest przereklamowane, czy nie, nie jadłam. Trudno nie było uciekać do Pienzy, jeśli wszystko poza enoteką było zamknięte, a i w Pienzy z ledwością załapaliśmy się na Sette di Vino z przepyszną fasolową :) Enoteka chyba tylko ograniczyła się do sprzedaży win, bez wyszynku. Pamiętaj, to było totalnie poza sezonem, luty jest najbardziej martwym z martwych miesięcy. I w Toskanii i w Ligurii najczęściej spotykałam napisy "Chiuso per ferie". Aż dziw, że ta enoteka w Montefollonico była otwarta :)

      Usuń
  12. no tak...
    jak zobaczyłem zieleń i błękit to mi się wyłączył czujnik że to luty
    choć na błękit na południu Polski to nie mogę narzekać przez cały luty tego roku
    tak czy siak w sezonie 13 Gobbi polecam
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń