poniedziałek, 23 lutego 2009

KARNAWAŁ - ODSŁONA DRUGA

Jeśli po poprzedniej niedzieli błogosławiłam ciszę, to teraz już niewiele więcej mi pozostało. Wczoraj parafia zorganizowała zabawę karnawałową dla dzieci, i to nie tylko dla uczęszczających na katechezę. „Zorganizowała” to bardzo na wyrost napisane. Organizacja ma tu charakter bardziej spontaniczny, żywiołowy i nienastawiony na trzymanie się jakiegokolwiek programu. Na plakacie nie było wymienionych żadnych innych atrakcji poza jedzeniem.
Przygotowanie imprezy wzięły na siebie, jak co roku, katechetki. W przygotowaniu pizzy, pączków i chruścików pomagały im jeszcze inne parafianki. Oprawę, nazwijmy to muzykującą, zabezpieczył Krzysztof, a ja usiadłam w kątku i malowałam makijaże karnawałowe. I malowałam, malowałam, malowałam…

Poszłam sobie godzinę wcześniej, by przygotować stanowisko, ledwie się rozłożyłam już miałam czworo dzieci chętnych. I nie zabrakło mi ich aż do zakończenia zabawy, a nawet jeszcze po… Na szczęście nie wszyscy byli chętni na pomalowanie twarzy. Mieli swoje, do końca określone przebrania.


Niewiele zobaczyłam z zabawy, pole wzrokowe kończyło mi się na twarzy przede mną. Udało mi się skosztować pyszności, gdyż parę osób o mnie dbało i donosiły mi karnawałowe frykasy.
Kątem oka widziałam mizerne tańce, dwie zabawy – jedną ze zmniejszającym się kręgiem krzeseł,

a drugą polegającą na podziurawieniu wiszącej papierowej torby pełnej słodyczy i konfetti, na które czyhały dzieciaki. Osoba strącająca torbę miała zawiązane oczy. A konfetti sypało się zewsząd.

Słało się grubym dywanem po podłodze, powpadało mi do farbek. Co dziwne, słowo wydaje się być dla mnie rdzennie włoskim, nic bardziej mylnego, tutaj w powietrzu fruwały coriandoli.
Gwoździem programu było spalenie kukły fantoccio oznaczającej zimę.

Czyli koniec karnawału ma tutaj już oznaczać wiosnę. I faktycznie coś jest na rzeczy. Przymrozki cichcem się wycofały, niestety słońce poszło za nimi. Jeszcze nie pada, ale wilgoć groźnie dyszy na karku.
Potem większość uczestników zabawy rozeszła się do domów, ale najwytrwalsi amatorzy makijażu ciągle czekali w kolejce. Tak więc przez bite cztery godziny pomalowałam około 40 facjat, młodszych i ciut starszych. Jak doszłam do domu, nie pamiętam, zaraz za rogiem rzucił się na mnie okrutny ból głowy, a gdy ustąpił, to zmęczenie nie pozwalało mi zasnąć. Jednak olbrzymie zadowolenie jest tym, co najbardziej zapamiętałam z wczorajszego dnia. Zrobiłam „dobrą prasę” parafii. A i sobie przy okazji też. Już jedna kobieta się mnie pytała, czy bym nie pomalowała odpłatnie dzieciaczków na jakiejś prywatnej imprezie.

A oto galeria malunków, łącznie z ich twórczynią:

6 komentarzy:

  1. no i na zdjęciach znalazłam moich ulubieńców. Chodzi mi o chłopca podobnego do Wojtka od Lucynki i o Pierrotkę zajmującą ostatnią fotkę hiihi!

    OdpowiedzUsuń
  2. Pola Negri :)
    _______
    nie ma co się dziwić że skończyło się bólem głowy
    uszczęśliwić taką czerede dzieci - warto :)
    i uczynić z nich chodzące dzieła sztuki tylko pewnie problem z ich podpisaniem

    OdpowiedzUsuń
  3. a Twórczyni czemuś smutna czy zmęczona?...

    OdpowiedzUsuń
  4. Kawał dobrej roboty ;)
    A Pierrot czemu taki smutny??
    Ach i ta spontaniczna organzacja, niech mówią co chcą, ale ja ich uwielbiam i tak :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. a kto Cię malował Pierrocie???!!! kostium pamiętam,bo chyba go do czegoś pożyczałem:)ale skoro malowałaś się sama, to "czapki z głów":):):)

    OdpowiedzUsuń