Już w zeszłym roku zakupiliśmy komplet farb do malowania twarzy podczas zabawy karnawałowej dzieci katechetycznych. Niestety nie mogłam ich użyć z racji psiej, wtedy właśnie ugryzł mnie Bojangles. Parę twarzyczek pomalowałam dzieciakom przybyłym na październikową festę parafialną. A teraz po roku zbliża się karnawałowa niedziela i raczej już nie mam zamiaru dać się ugryźć ani w oko ani w żadną inną część ciała.
Podczas, nazwijmy to próbnego, malowania zauważyłam, że nie nabyłam drogą kupna złotej farbki, niezbędnej w wielu wzorach makijażu karnawałowego. I tak schodziło, schodziło, aż czwartek zrobił się ostatnim możliwym dniem do wyjazdu.
Przecież nie pojedziemy do Florencji li tylko po złotą farbę, upiekliśmy więc dwie pieczenie na jednym mrozie i w końcu zwiedziliśmy Palazzo Davanzati.
No właśnie, nie upiekliśmy pieczeni, tylko je zamroziliśmy za jednym szalonym wypadem. Szaleństwem była przede wszystkim godzina – 7.30 wyjazd z Pistoi! Na dworze -4 stopnie, na głowie czapka a na dłoniach rękawiczki.
Wiem, wiem, w Polsce jeszcze zimniej plus śnieg.
Nie wzięliśmy aparatu, bo żal ręce odmrozić, w końcu i księdzu, i mi, przydają się na co dzień.
W pociągu pełno ludzi, ale oczywiście nie turystów.
Naszym pojawieniem się w Palazzo Davanzati wywołaliśmy swoisty popłoch, pani pilnująca zwiedzających ledwie zdążyła nas zastać w pierwszym pomieszczeniu, a pani sprzątająca tuż przed podejściem do jednej z gablot w drugim pokoju, czem prędzej zadziałała szmatką.
A w ogóle to dokąd się wybraliśmy? Ano do muzeum prezentującego florencki dom średniowieczny i renesansowy. Przyznam, że to szumnie powiedziane.
Nie wytrzymałam nerwowo braku aparatu i wspomogłam się telefonem, pokornie zamieszczam te bardzo niedoskonałe pamiątki z dzisiejszej wyprawy do Florencji.
Na szczęście budynek nie podzielił losów innych średniowiecznych domostw w okolicy, nie został wyburzony i dzięki temu mógł go zakupić florencki antykwariusz zafascynowany miejscem. Odnowił go w oryginalnym stylu i otworzył prywatne muzeum. Niestety sam potem wyprzedał na aukcji w Nowym Jorku wyposażenie domu. No i następnie się już tylko sypało, aż w 1951 roku posiadłość przejęło państwo włoskie.
Przez wiele lat pomieszczenia nie były dostępne dla zwiedzających, obecnie samodzielnie można zobaczyć pierwsze piętro, czyli piano nobile, najbardziej reprezentacyjne pomieszczenia w takich domach. Nam się jeszcze poszczęściło, zobaczyliśmy drugie zaplątawszy się w grupę nobliwych Włoszek, przez co drugie piętro też wyszło „nobile”. Zanim jednak do tego doszło (Krzysztof sposrzegł, że II piętro można zwiedzać z oprowadzeniem), musieliśmy poczekać godzinę.
I co robić w mroźnej Florencji o godzinie 9 rano? Ano pójść na spacer.
Przy Uffizi pustki, wszyscy oczekujący na wejście do muzeum stali tam, gdzie wchodzą „zamówione bilety”, a był to grupa amerykańskiej młodzieży (kto im kazał tak wcześnie wstać? biedactwa). Z zewnątrz Uffizi wyglądają teraz jak wielki plac budowy. Mnóstwo rusztowań, ciekawe do kiedy? Szał odnawiania nie ominął najbardziej obleganej zazwyczaj kopii Dawida i jego sąsiada przy wejściu do Palazzo Vecchio. Zasłonili!
Turystę ostrzega się przed kupnem towarów z fałszywymi markami.
Na Ponte Vecchio przy popiersiu Celliniego wróciły kłódki, mimo widocznego zakazu ich przyczepiania. Tutaj uważam, że karę powinien ponieść Cellini, albo jubilerzy, za to, że nie dopilnowali.
Klatka schodowa wybudowana od wewnętrznego dziedzińca-studni. Skomplikowana forma architektoniczna, sprawiająca wrażenie osobnego tworu wrośniętego w budynek. I jeszcze ta swobodnie wijąca się po ścianie rynna? rura?
Ciekawsko spoglądałam, jak sobie radzili dawniej ludzie z myciem czy wydalaniem. Tutaj były to malutkie ciemne pomieszczenia. Osobno WC – rodzaj ławki z otworem i przykrywką, osobno łazienka – z misą specjalnie wyprofilowaną do ablucji i konewką zastępującą współczesny prysznic.
W pomieszczeniach typu gabinet, izba reprezentacyjna, pokazano trochę mebli, obrazów i rzeźb.
A nad wszystkim bogato zdobione toskańskie sufity:
Ten pojazd to Segway znany w Polsce raczej pod roboczą nazwą Ginger. Polecam przejażdżkę np. przy okazji zwiedzania jakiegoś miasta.
OdpowiedzUsuńale Flo bez aparatu???!!! ale dzięki temu mamy możliwość zobaczenia, że ów proboszczunio w ogóle istnieje, bo tak, to wyłącznie w opisach:):):) Flo oczywiście śliczna, a toaletami w średniowieczu jestem zaszokowany:)
OdpowiedzUsuńAch ta Florencja :)
OdpowiedzUsuńMam do niej słabość
zatłoczona , duszna i gwarna –niech tam !
Oczarowała mnie od pierwszego króciutkiego spojrzenia.
Cztery epizody to znacznie za mało nie licząc wirtualnych za przyczyną tego cudownego bloga .
Czy to jakiś znak ?
Marcowy numer Voyage z Florencją na okładce i Małgosia kusi cudownie kusi :)