Inaczej nie można nazwać tego, co nęka dzisiaj i mnie i Krzysztofa. Na to nałożywszy deszcz oraz ukradzioną wszystkim nam niecnie godzinę snu nie obyło się bez bólu głowy. Skąd taki stan? Deszczu tłumaczyć nie trzeba, godziny przesuniętej nie przeskoczymy, ale ta pizza!
Otóż wczoraj mieliśmy zaproszenie na pizzę. Piec, o którego historii opowiem niżej, jest świetnie położony. Z małej kuchni przez otwór w ścianie wkłada wypieki się wprost do komory wybudowanej na balkonie. Przyznam, ze pierwszy raz miałam możliwość oglądania Włoszki na terenie jej domu, w akcji pizzowej. Już wyrośnięte ciasto uformowała w zgrabne bułeczki nacinając każdą nożem. Przykryła je i odstawiła do ponownego wyrośnięcia. W spękaniach po nacięciu można było faktycznie zobaczyć, czy ciasto ładnie podrosło. A potem to zaczęło się szaleństwo, żar po rozpalonym drewnie został zsunięty na jeden bok komory a na oczyszczoną powierzchnię sprawnym ruchem wędrowały cieniuśkie placuszki. Ale jak ona robiła te placuszki! No nie mogę się przekonać do wałków bez ruchomych rączek, a Paula nawet już nie miała pozoru raczki (co się spotyka w tutejszych wałkach) ona po prostu rozwałkowywała ciasto kijkiem o średnicy 2,5 cm! A potem szast prast! Dodatki! Zaczęła od schiacciaty polawszy placek oliwą. Do niej można było na stole dodawać wędliny, marynowane karczochy i bakłażany, czy też suszone pomidory w oleju. Potem pojawiały się placki z przystrojeniem częściowo zapiekanym wraz z ciastem. Czyli np. sery, pomidory posypane po wyjęciu rukolą, cukinia, grzyby, nutella, albo… I to jest absolutne odkrycie i numer jeden! Pizza z gorgonzolą, delikatnie wyłagodzona mozarellą i złamana smakiem gruszki. Wpisuję na listę swoich przysmaków. Przemiłą atmosferę jeszcze bardziej zitalianizował pan domu, nie będący w stanie zrezygnować z obejrzenia meczu piłki nożnej. Toć to teatr sam w sobie, ekran nie przyciągał mojego wzroku tylko jego miny, zawieszenie w pół kęsa, ktoś obok stojący z tacą wysoko podniesioną do góry, żeby mógł zobaczyć powtórkę jakiś akcji. No przewybornie! Przypomniała mi się scena z przedstawienia teatralnego, gdy (w Polsce pracując) z dziewczynami w maskach opracowywałyśmy właśnie oglądanie meczu przez mężczyzn. Było nagrać Oliviera i im pokazać jako film instruktażowy!
A teraz historia pewnego pieca. Ta nieszczęsna budowla omal nie przyczyniła się do zamknięcia w więzieniu naszych gospodarzy. Otóż po paru latach istnienia pieca pojawiła się kontrola negująca legalność jego postawienia. Ciekawe jak tam trafili, bo trudno tak przejeżdżając drogą zobaczyć ów dowód przestępstwa. Znowu ktoś życzliwy? Nasi gospodarze byli zaskoczeni, bo robili ponoć wszystko jak potrzeba, ale nie mając uprawnień zawierzyli niekompetentnemu komuś, kogo zwą geometrą. Taki geometra ma szerokie uprawnienia (może zajmować się projektami, nadzorowaniem budowli, badaniem terenu itp.), tenże konkretny w tym wachlarzu uprawnień zapomniał czegoś, i okazało się że piec postawiono nielegalnie, bo …? Uzasadnienie oskarżenia było między innymi powiązane z krajobrazem. Tylko, że piec nie szpeciłby, gdyby geometra wszystko poprawnie poprowadził. I zaczęły się hocki. Bogu ducha winni właściciele pieca za czyjąś namową złożyli donos na samych siebie. I co? I wtedy państwo już nie sprawdzało czy piec stoi legalnie, czy tez brak jakiegoś papierka, i czy to wina inwestorów, uznano ich za przestępców. Wizja sprawy karnej oddaliła się, bo po zeznaniach świadków, że spożywali posiłek z tego pieca już w 2000 roku uznano sprawę za przeterminowaną. Niestety pozostaje jeszcze sprawa cywilna, czyli chyba jakaś kara finansowa. A wszystkiemu winien geometra.
A tak jeszcze komentując komentarze do poprzedniego wpisu to napiszę tylko, że z wielkim zaciekawieniem czytam Wasze słowa, jak niepozorny malunek porusza i budzi żywe reakcje, każdą inną.
O, nareszcie... Jak tak sobie czytałem te przepiękne opisy przyrody i architektury, miałem ochotę poprosić Cię o jedno: o ludzi. Jakoś tak mi brakowało w tym wszystkim żywego człowieka :-)
OdpowiedzUsuńA tu, proszę, żywa włoska rodzina, na dodatek przy włoskiej pizzy, włoskim piecu i włoskiej piłce nożnej. Nasyciło to moje pragnienie "zobaczenia" (Twoimi oczami) Toskańczyków. Dziękuję.
Jejciu, aż slinka leci, jak opisujesz te smaki!:) Pizza prosto z domowego włoskiego pieca, ach! :)
OdpowiedzUsuńBosko!:)
Ach i dziękuję za słowa o sobie :)))
OdpowiedzUsuń