30 km to dobry dystans? Spokojnie zdążymy wrócić.
No to jedziemy do Florencji!
Plany kulturalne mieliśmy ambitne - zobaczyć "Portret Młodzieńca" autorstwa Memlinga sprowadzony w ramach wymiany między muzeami z Madrytu. Spokojnie weszliśmy na kartę Przyjaciół Uffizi, w kasach nie wydawano, jak zazwyczaj, darmowych biletów, które posiadacz karty musi odebrać. Taaa, jednego nie przewidzieliśmy, że długa kolejka w podcieniach przed wejściem może oznaczać darmowy dzień. A to wiązało się z tłumami wewnątrz. I te nas zniechęciły. Zatem wyszliśmy i po sprawdzeniu, że parę wnętrz jeszcze nieodwiedzanych jest w niedzielę zamkniętych, zdecydowaliśmy się na regularny spacer po Florencji. Jego regularność polegała na przemiennym regularnym ruszaniu nogami, reszta byłą bez reguły i planu, bo zaczęliśmy od popularnych miejsc, ale poszliśmy w nowym kierunku.
Zacznijmy jednak od prawej strony Arno. Najpierw wpatrywałam się w długie korytarze uliczek. Niczym w wąwozach, budynki zamykały pustą przestrzeń. Wzrok szuka końca, ale czasami jest tak wąsko, że go nie widać.
Jedynie place i rzeka dają możliwość wzięcia głębokiego oddechu.
Jeden z placów pobliski Arno budzi raczej trwogę i swego czasu wymagał wzięcia bardzo głębokiego oddechu. Było to w 1966 roku, gdy powódź zalała go do połowy wysokości stojącego przy nim kościoła. Świadczy o tym malutka tabliczka widoczna między oknem a rynną na rogu budynku przyległego do świątyni.
Rzeka ma w sobie coś niebywałego, igra lustrem, nakazuje budynkom grzecznie trzymać się brzegu. Ale i ona musi się poddać człowiekowi, a raczej łamiącym ją progom. Mosty w takim układzie zdają się być kotwami trzymającymi całą strukturę. Dzielnie pilnują, by miasto się nie rozsypało.
Początkowo mieliśmy zarysowany cel w postaci Piazzale Michelangelo, ale ... Zatrzymaliśmy się po drodze na lodach na patyku, tak, tak, na patyku!
I w tym momencie złapała nas ulewa. Staliśmy więc pod markizą i obserwowaliśmy zapłakaną ulicę. Dzięki temu nam - psiarzom - zdarzyła się gratka. Żałuję tylko, że nie uwieczniłam scenki od początku, ale nie pomyślałam, że właściciel psa właśnie dzwoni po kogoś, kto przynosi mu parasol i odchodzi a pan rozpina go i ... Sami zobaczcie.
Przeprawiliśmy się na drugą stronę Arno zniszczonym podczas wojny i odbudowanym po niej mostem Świętej Trójcy, po czym skręciliśmy w prawo. Piękne kamienice sprowokowały mnie do otworzenia nowej kolekcji fotograficznej - kolekcji herbów. Sobie na zgubę! Bo podczas tworzenia tego wpisu zapadłam się w książkę Luciano Artusiego "Firenze araldica". Okazało się jednak, że ja wyszukałam raczej herby rodowe, a książka traktuje głównie o herbach miejskich - dzielnic, cechów itp. Nie poddałam się, zaczęłam ryć w internecie (przy okazji znalazłam następne ciekawe strony). Nie znalazłam wszystkich rodów, może kiedyś uzupełnię ten kolaż?
Atmosfera tej części Lungarno jest mało turystyczna. Spotykamy spacerowiczów - tubylców, niektórych wręcz zachwycających doborem kolorystycznym, albo dającego przykład, co należy robić w niedzielne popołudnie - przysiąść i zapatrzeć się w wodę.
Mało aparatów fotograficznych, a przecież i tutaj w ciszy przysiadły piękne budynki, urocze zaułki.
Lubię takie błądzenie, gdy głównym celem spaceru jest jego brak.
I jeszcze coś, co bym nazwała koszyczkiem różności. Zawsze uzbiera mi się pewna ilość zdjęć, które nijak nie chcą się podporządkować wątkowi wpisu, a szkoda ich nie pokazać. No bo np. takie malunki niby wykorzystujące elementy starej architektury, ale z disneyowskimi postaciami w roli głównej. Nieodmiennie zachwycam się jednym z mimów pod Uffizi. Sgraffito na wielu kamienicach oszałamia misternym rysunkiem, ileż niewyobrażalnego potu tam spłynęło! A jak przejść spokojnie obok ciekawego otworu wrzutowego na listy, gigantycznej pseudo kołatki, czy też cytatów z "Boskiej Komedii" rozwieszonych na budynkach Florencji. Lekko podrasowany znak drogowy wzbudził w nas chochlikowy chichot. I tak dalej, i tak dalej, i tak dalej :) A to tylko niewielki koszyczek.
Na deser zajrzeliśmy do księgarni w podziemiach przy dworcu, gdzie upolowałam kilka ciekawych przewodników po niektórych rejonach Toskanii.
Od tego wpisu zmieniam sposób odpowiedzi na komentarze.
Będę to robić pod konkretnym wpisem, gdyż przy zmniejszonej częstotliwości dam radę odpowiadać na bieżąco. Dziękuję też za wszelkie uwagi dotyczące poprzedniego wpisu, są cenne, lecz faktycznie nie zmienią mojego postanowienia.
o takim właśnie spacerze marzyłam , niestety nie było czasu
OdpowiedzUsuńgdzie może popędzić jednodniowy turysta ? wiadomo ...
dobrze że z Wami mogę sobie tak połazić "bez celu " :)
Ja też lubię takie spacery i bardzo lubię obserwować ludzi.
OdpowiedzUsuńNiebieski kapelusik pani i zielony sweterek pana-uroczy zestaw.
Florencji nigdy dosyć. Lody na patyku cuuudo. Mam nadzieję, że były dobre. Kolorowa para przyciąga oko zwłaszcza w pochmurny dzień. Pozdrawiam Iwona
OdpowiedzUsuńups, a ja myślałam, że to widać, iż kapelusik jest zielony, wraz z torebeczką, może na ekranie słabo widać przy zestawie z ostrozielonym sweterkiem pana :)
OdpowiedzUsuńLody ponoć były bardzo smaczne, nie wiem, bo jadł tylko Krzysztof, który kupił sobie klasyka, czyli śmietankowe w czekoladzie :)
kapelusik wpada turkusik :)
OdpowiedzUsuńwidziałam podobnego pana w San G. w zielonym sweterku i jaskrawo żółtych spodniach - miód malina :)
Dobra wiadomosc o tym komentowaniu bo tego mi wlasnie brakowalo :) Tesknie za Toskania...ale w przyszlym roku raczej Sycylia. No chyba ze... ;)))) DUBLINIA
OdpowiedzUsuńmnie rozczulił pan z pieskiem :)
OdpowiedzUsuńKinga z Krakowa
Trzy dni we Florencji - mało, ale miałam to co chciałam. Upał i deszcz. Noc w mieście. "Prawie puste" ulice, oświetlenie i miasto jakby na własność. Wnętrza niedostępne ale ulice. Dotknęłam w samotności dzika i wrzuciłam monety obleganego tłumnie w dzień, posiedziałam na schodach Katedry A zachód słońca nad Arno. Spacer właśnie tym mostem.Właśnie nocą znalazłam tego rycerza / w tle z kopułą/, który widnieje na Pani rysunkach. Dziękuję
OdpowiedzUsuńa ja myślę, że gość (albo jego żona!) nie lubi zapachu zmoknietego psa;) pozdrawiam, MonikaT
OdpowiedzUsuńjak byłam we Florencji jeden dzień, to marzyłam, żeby tak w cichości i samotności posiedzieć nad Arno, jak najdalej od turystów...najlepiej wieczorem :)
OdpowiedzUsuńEugenia
Małgosiu, dziękuję Ci za Florencję:) Niedawno tam byłam i było tak pięknie, znajome miejsca, uwielbiam:)
OdpowiedzUsuńPozdrowienia!
Z przyjemnością jeszcze raz powędrowałam uliczkami Florencji, z tegorocznych wakacji mam przepiękne wspomnienia...
OdpowiedzUsuńnatomiast miałam problem - nie mogłam znaleźć jadłodajni (?) "Leonardo".
Szukałam, pytałam, nikt nic nie wiedział... obeszłam wszystkie uliczki w pobliżu katedry, w promieniu kilometra chyba i nic! W końcu zmęczeni i głodni zjedliśmy obiad w porze kolacji w przypadkowej pizzerii
:(
Dublinio kiedyś to się niezbyt sprawdzało, bo czasami komentarz wymagał odpowiedzi takiej, by spostrzegło ją jak najwięcej osób, a przy ilości wpisów często to umykało czytelnikom i pytano się mnie wiele razy o jedną sprawę.
OdpowiedzUsuńMoniko T. ja tam wolę myśleć,że właściciel psa tak o niego dbał. Sądzę też po tym, jak się wcześniej wobec niego zachowywał, jak cierpliwie przystawał na obwąchiwanie każdej szczyny, a łącząc to jeszcze z bardzo powolnym poruszaniem się starego zatłuszczonego psiaka, mnie ten parasol kojarzył się tylko z opiekuńczością.
Migoshia wpisz sobie w maps.google Leonardo self service i Ci się pokaże na via de'Pecori 35. To jest mały budynek jak na inne w pobliżu, bo tylko jednopiętrowy. Wchodzi się klatką schodową na pierwsze piętro.
Zgoda, kapelusik turkusik, a torebeczka zielona, nic to nie zmienia, widok urooooooooczy.
OdpowiedzUsuńWspaniale obserwacje, ten pan z parasolem nad pieskiem- rewelacja. No i para w kapelusikach- swietna! Co za elegancja, u nas to niezwykla rzadkosc!
OdpowiedzUsuńTwoje bystre oko obserwatora pozwala zauważyc tyle szczegółów, ciekawych sytuacji - no chocby ta z psem i jego panem:-))) Miło mi się spacerowało po Florencji widzianej Towimi oczami. Bożena
OdpowiedzUsuń