wtorek, 21 września 2010

ZAMKI I WINA

Jeśli te dwa słowa to będę pisać o ... Chianti.
W piątek wybraliśmy się znowu po zakupy wina sfuso (luzem), termin był związany z obecnością naszych gości, którzy także mieli zamiar poczynić zapasiki do Polski. Chcieli też zobaczyć coś w okolicy a nas jak zwykle ciągnęło do czegoś nowego, nowego - starego, czyli "pierwszy raz". A że Piotr lubi zamki to tym motywem zaplanowałam naszą wycieczkę.
Zaczęliśmy od "niezamku" acz bardzo obronnie wyglądającego opactwa. Badia a Coltibuono położona jest na lekkim uboczu w drodze z autostrady do Gaiole in Chianti.
Początki klasztoru notuje się na XI wiek, założyli go benedyktyni vallombrozjańscy i zarządzali nim do XIX wieku (podejrzewam, że do kasacji napoleońskiej). Po czym nastąpiło przekształcenie w gospodarstwo rolne, które funkcjonuje do dziś.
Pobieżnie obejrzeliśmy miejsce, tak tylko w ramach rekonesansu.

Z informacji zastanych na miejscu wynika, że o konkretnych godzinach do zwiedzenia jest tam jakiś cudny krużganek, no i piwnica. Nam była dana wszechobecna cisza, rozległe widoki i sam kościół, który ma kilka zaskakujących rozwiązań, tak na zewnątrz, jak i wewnątrz.
Przedziwne trzy daszki kojarzące się z pagodą kryją pod sobą kopułę. Ich swoista delikatność kontrastuje z ciężkimi,mało finezyjnymi murami.

Z kolei we wnętrzu jak łata na kożuchu barokowy zwiewny sufit wieńczy kamienne ściany.
Jeszcze jedna rzecz nas zaskoczyła. W małym pomieszczeniu można nabyć pamiątki, głównie ceramikę i pocztówki. To akurat często spotykany zwyczaj, ale skarbona w miejsce sprzedawcy trafiła nam się pierwszy raz. Cóż za zaufanie! Było nam tak miło, że długo szukaliśmy czegoś do kupienia. Niestety piękne olbrzymie naczynia były zbyt drogie a te małe, tańsze akurat, nie zachwycały lub nie były nam potrzebne.Ruszyliśmy dalej, oprócz winnicy Mazza głównym punktem naszej wyprawy miał być Zamek Brolio., ale nie można jechać li tylko wyłącznie do celu. Za Gaiole in Chianti skręciliśmy na chwilę z trasy, by zobaczyć Zamek Meleto. Pozostajemy w XI wieku, który rozciąga się po XV i tworzy budowlę zwartą, aż się nasuwa słowo "kompaktową", sielsko położoną wśród winnic.
Znowu tylko rzuciliśmy okiem.
Zajrzeliśmy do magicznego ziołowego ogrodu, na wewnętrzny dziedziniec, do recepcji, gdzie nam powiedziano o możliwości zwiedzenia wnętrz, ale za pół godziny.
Nie tym razem, ale wpisane na listę "na przyszłość.
W końcu docieramy do celu - Castello di Brolio - siedziby rodu Ricasoli. Wnętrza nadal są prywatną rezydencją i nie udostępniono ich zwiedzającym.
Może najpierw słów kilka o rodzie Ricasoli? Odnajduje się go w dokumentach przed czasami Karola Wielkiego (nic takiego, przed VIII wiekiem!). W Brolio rezyduje od XII wieku! Obecnie żyje 32 baron z tej linii,fascynująca jest taka ciągłość dziejowa.
Oczywiście sam zamek jest wynikiem położenia na granicy wpływów Florencji i Sieny, którą widać na odległych wzgórzach. Historia przemieniła surowy romański zamek w eklektyczną strukturę z najmłodszą neogotycką częścią, bardzo stare miesza się z mniej starym.

Nazwisko Ricasoli wszystkim miłośnikom win kojarzy się z Chianti Classico, gdyż to baron Bettino stworzył podwaliny recepty. Ciekawostką jest to, że ród w latach siedemdziesiątych sprzedał winnice i markę pewnej firmie, ale po kilkudziesięciu latach odkupił wszystko i niepodzielnie tworzy uznane wina.
Wróćmy do zamku, a raczej jego otoczenia. Uff! Zdążyliśmy spokojnie przed godziną zamknięcia o 13.00, mogliśmy więc spokojnie snuć się wokół zamku, zajrzeć do rodowej kaplicy z kryptą. To rzadki widok, by tablice nagrobne w przeważającej większości nie miały napisanego nazwiska pochowanego.Ale wszak po co?

Oczy pracowały intensywnie, raz ustawiając ostrość na bajkowe plenery, by za chwilę skoncentrować się na jakimś detalu.

W cenie biletu można było jeszcze podjechać do cantiny i wypić kieliszek wina produkcji Ricasoli, ale żołądek potrzebował innej, obiadowej, opowieści. Woleliśmy więc ruszyć dalej. Dokąd?
Kilka lat temu kupiłam 142 numer "Meridiani" poświęcony Regionowi Chianti, w którym zaciekawił mnie między innymi artykuł o San Gusmè, małym miasteczku położonym na południu Chianti.
Czemu by więc nie rozsmakować się w kamiennych średniowiecznych murach i, oczywiście potrawach zaproponowanych przez
"La Porta del Chianti".
Nie zawiodłam się i na architekturze i na smakach.
Restauracja była jeszcze pusta, gdy tam zawitaliśmy, więc się trochę martwiłam jej widmową atmosferą. Potem już bym nawet nie potrzebowała klientów, tak było wybornie na talerzu.
Sam sposób podania wina był "ą i ę". Ja tam prosta kobieta jestem i wielce "nie bywam", więc przyznam, że pierwszy raz widziałam kelnera, który z zamówionej butelki Chianti Classico Riserva odlewa najpierw kapkę wina, potem nalewa łyk do swojego kieliszka i sam próbuje (a ja po cichu najpierw się zastanawiałam, czemu przywiózł na stoliczku 5 kieliszków), a potem każdy kieliszek wypełnia odrobiną wina rozprowadzając je po ściankach i stawia na stole, po czym dopiero nalewa. Wino było faktycznie warte takiej celebracji.
A co zamówiliśmy? Na przystawki półmisek toskańskich "wędlin", crostini oraz torcik z purèe z pieczonych ziemniaków z tłuszczem, czymś w rodzaju słoniny, (lardo) i roztopionym serem owczym. Jak dobrze, że właśnie miałam ochotę na nowe smaki. Mam mocne postanowienie odtworzenia kiedyś tej pyszności. Biorąc pod uwagę nasze możliwości żołądkowe każdy zamówił sobie po jednym daniu. Na stole pojawił się makaron domowej roboty z czereśniowymi pomidorami, risotto z prawdziwkami i ... Znowu trafiłam idealnie. Królik z warzywami zapiekany w cieście, wybrany także przez Piotra. Obydwoje byliśmy wielce usatysfakcjonowani wyborem. To następny punkt do własnych poszukiwań kulinarnych, jak uzyskać aż tak kruche ciasto naleśnikowe, które nawet stygnąc jest ciągle chrupkie. Deseru nie można było sobie odmówić, zakończyliśmy więc tiramisu, mrożoną ricottą z czekoladą, musem z owoców leśnych na czekoladowym biszkopcie oraz zapiekanym kremem z anyżem.

Opisuję menu dość szczegółowo byście mogli zrozumieć w jak wyśmienitym nastroju przyszło nam oglądać równie wyśmienite San Gusmè. W takich chwilach niewiele słów przychodzi do głowy - doskonałość? Wszechogarniająca radość z domieszką błogostanu?
Co chwilę trafiamy na znaki świadczące o tym, że jesteśmy w winiarskim regionie.
Nie dało się zapomnieć o głównym celu naszej wyprawy - winiarni Mazza. Miłe przywitanie i zaraz potem ogromne rozczarowanie - nie było różowego wina. Zmniejszyli w tym roku jego produkcję i skończyło się już w lipcu. Oj :(
Pozostaje czekać, aż kuszące kiście zamienią się w równie kuszący trunek.

Po zakupieniu czerwonego i białego ruszyliśmy na poszukiwania trzeciego koloru. Wcale nie tak daleko po drugiej stronie drogi na Castellinę in Chianti skusiła nas długa aleja cyprysowa, w której rytm prostych kolumn zakłócała w połowie drogi rozłożysta pinia.
Ciekawe, jak bardzo mogą różnić się smaki win. Nie jestem znawcą, tamto od winiarzy Mazza było delikatne, niemal soczek. To z Casale dello Sparviero było dużo mocniejsze, trochę przypominało rozrzedzone czerwone wino, co wcale nie oznacza że było niesmaczne, wręcz przeciwnie. Trochę zakupiliśmy, by jakoś przeczekać do następnej produkcji Mazza.
A na koniec przeprzyjemnej wycieczki wdepnęliśmy do Monteriggioni. Skoro po drodze... to jeszcze jeden ślad średniowiecza do kompletu dla naszych gości.

Szczęśliwie się złożyło, że wyprawa odbyła się w piątek, bo zaraz następnego dnia moje plecy odmówiły mi posłuszeństwa i, zamiast cieszyć się wertykalnym ułożeniem cyprysów, wolały horyzontalne linie łóżka.

6 komentarzy:

  1. Gosiu, pięknego życiowego wyboru dokonałaś decydując się na te Włochy.
    Tyle cudownych widoków, tacy ciekawi ludzie i te smaki i trunki, ach, chyba Ci trochę zazdroszczę-pozdrawiam-GA

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję Małgosiu za wspaniałą ucztę. Region Chianti wspominam z sentymentem i niedosytem (no bo nie da się wszystkiego zobaczyć za pierwszym razem). Winogronka Mazza już dochodzą mniam...
    Pozdrawiam Iwona

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak ja Malgos kocham Chianti!!!!!! I choc to Val d'Orcia zapiera dech w sercu to nie dziwie sie Stingowi ze wybral wzgorza pod Florencja ;) Tesknie tesknie tesknie za ta cudowna kraina!!!!
    A teraz pozdrawaim serdecznie dla odmiany z Warszawy;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Sting jak się połączy ze swoim bóstwem dharma to będzie wołał..sąsiedzie! Księże Krzysztofie raaaatuuuj !/oby nie było za.....
    Pozdrowinka

    OdpowiedzUsuń
  5. Zycze szybkiego powrotu do zdrowia. Bardzo mi się podoba takie zwiedzanie na "Zywo" .Pozdrawiam jaga

    OdpowiedzUsuń
  6. Kocham te klimaty.
    Upajam się audiobookiem.
    Buziaki i uściski!

    OdpowiedzUsuń