czwartek, 16 września 2010

Z DOŁU DO GÓRY

Po z lekka śmierdzącej niedzielnej wyprawie do podziemi pistojskich w poniedziałek wybraliśmy kierunek wprost przeciwny i odświeżający.
Pojechaliśmy do Cinque Terre.
A myślałam, że w tym roku już się tam nie wybierzemy. Poszerzyliśmy grono wycieczki o psy i właśnie one były wymówką przed zbyt długim spacerem. Julia z Piotrem nie podlegali tej wersji. Zatrzymaliśmy się przed Manarolą na parkingu z chyba już zwyczajowo zepsutym parkometrem. "Młodzi" wyruszyli od razu na szlak a my zaatakowaliśmy bar zdobywszy w nim cappuccino oraz przepyszny rogalik z kremem. Potem powolutku, powolutku, by nie zamęczyć ośmiu łap i siebie poczłapaliśmy do Corniglii. Mieliśmy ochotę zjeść w niej rybę, ale słodkości zjedzone w Manaroli spowodowały poczucie sytości. No to jeśli nie jedzenie, to może inna strawa. Coś by zwiedzić? Jeden kościół (San Pietro) zamknięty. Szkoda, bo smaczne kąski romańskie aż się prosiły o zobaczenie wnętrza.
Nieopodal nad placem, niemal całkowicie obstawionym przez restauracje i bary, góruje małe oratorium. Wnętrze nie zachwyca, ale parę ciekawych obiektów zatrzymało moje oko. A jeden to zadziwił. Pierwszy raz spotkałam taką figurę Matki Bożej. Korale może i jeszcze widziałam, ale ten kolczyk w uchu!

Nadal nie chciało nam się jeść, więc zjechaliśmy autobusikiem (którym też wjechaliśmy ominąwszy ponad 300 schodów) i przejechaliśmy pociągiem do Vernazzy. Jakież było nasze zdziwienie, gdy pociąg wyjechał z tunelu prosto w deszcz. Przeczekaliśmy na stacji i dopiero potem poszliśmy nad brzeg morza. Zaczęłam głodnieć, więc skusiłam się na pizzę w kawałku. Nigdy więcej! Tylko ssanie w żołądku pozwoliło mi zjeść tę obrazę pizzy. Pozostaliśmy jeszcze chwilę nad morzem łapiąc w ucho dźwięki uderzających fal. Mogłabym siedzieć tak godzinami. To jeden z najlepszych dla mnie "wyciszaczy".

Tym razem mało zdjęć krajobrazowych, więc jeśli chcecie wrócić do moich starszych zdjęć z Cinque Terre to zapraszam tu i tu.
Zapomniałam dodać, że jak przystało na prawdziwych szczęściarzy, wracaliśmy do domu w ścianie deszczu klucząc między piorunami.

7 komentarzy:

  1. Wypatrzyłam na fotce mozdzierze z alabastru, szukam takich:-)Teraz wiem gdzie można je znaleźc.:)))
    Matka Boska- całkiem współczesna z tym kolczykiem.A co do pizzy w kawałku, masz rację- to zupełnie ma się nijak do prawdziwej pizzy.Morze kocham, ale teraz morzem zastąpiły mi spacery wzdłuż jeziora Garda- też cudnie.Pozdrawiam. Bożena

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękna rozeta. Przez te rogaliki mam apetyt na coś słodkiego. Bez tych dwóch linków, byłoby mi mało.

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja bym dziś zjadła pizzę:)
    Moździerze cudne, kupiłam ostatnio w Ikei marmurowy:)

    Pozdrawiam:)
    Majana

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeśli alabaster to Volterra. Ta wycieczka jest urocza, taka napowietrzna, pełna zakamarków, roślinności, interesująca......

    OdpowiedzUsuń
  5. a ja zapomnialam nabyc mozdzierza w toskanii :( dopiero po powrocie do domu sobie przypomnialam....ale przynajmniej bedzie pretekst by znow nawiedzic tutto per la casa w san quirico :)
    co do pizzy w kawalku - musialas Malgosiu trafic na jakiegos partacza pizzy....ja czesto takie jadam we wloszech i zawsze smakuja wysmienicie...na czele z margerita w san gimignano i pizza z kwiatami cukinii w orvieto :)))

    w barze boccacio, wiadomo gdzie :)), jadlam rowniez focaccie w kawalku. i tez byla pyszna (z cukinia)

    pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  6. Kolczyk w uchu jest bomba! ;-). Ech, tyle cudności! A kąski romańskie, choć z zewnątrz, rzeczywiście pyszne:-). Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. Madonna z kolczykiem w uchu jest bardzo... flamenco.
    K. z K.

    OdpowiedzUsuń