Dokąd pojechaliśmy w minioną niedzielę?
Nieopodal Lukki w Marli była sobie kiedyś posiadłość. O pierwszej niewiele wiadomo, pisemne wzmianki pojawiają się w 1517 roku, kiedy to nabyli ją Buonvisi. Zbudowali willę w stylu późnego renesansu, lecz ta długo nie pozostała w ich rękach. W połowie XVII wieku na scenie pojawili się szlachetni Lukkańczycy Orsetti, którzy odnowili posiadłość, a w jej pobliżu zbudowali Palazzina del'Orologio. Niech Was nie zwiedzie piękna nazwa (Pałacyk Zegarowy), ten w oryginale zachowany budynek jest domem dla służby. Pokażę go w odpowiednim czasie, na razie wędrujmy dalej przez wieki.
Rodzina Orsetti, oprócz przebudowy i rozbudowy, zainicjowała powstanie barokowego ogrodu. Udało im się osiągnąć nad wyraz elegancką formę parku-ogrodu.
W 1805 roku Napoleon zawłaszczył terytorium Lukki i przeznaczył je na księstwo dla swojej siostry Elizy Baciocchi. Dosyć obszernie pisze o niej między innymi wikipedia, my pozostańmy w willi i jej otoczeniu. Została sprzedana władczyni za abstrakcyjną kwotę ok 700.000 franków - abstrakcyjną, bo nic mi ona nie mówi, ale zapamiętajmy tę liczbę. Villa w Marli to, oczywiście, jedna z wielu posiadłości, w których przebywała księżna Eliza. Wiadomo, że właśnie tu zapraszała jednego ze swoich kochanków - Paganiniego. Budynek zyskał wygląd neoklasycystyczny i takim pozostał do dziś.
W dość znacznym oddaleniu od głównej siedziby znajdowała się XVI wieczna willa biskupa Lukki, o którą Eliza wzbogaciła posiadłość, w zamian oddawszy inną willę z pobliskiego San Colombano.
Park i ogród zostały powierzone angielskiemu ogrodnikowi-pejzażyście, wynikiem czego na południu Alp pojawił się rzadko spotykany park angielski, z bogactwem drzew i kwiatów.
Od epoki Elizy willę w Marli nazywa się Willą Królewską.
Tymczasem nadszedł rok 1814 i Eliza zostaje wypędzona przez przedstawiciela korony brytyjskiej.
Dla niej nastały złe czasy, a dla ogrodu barokowego to był ratunek. Przerwano prace nad jego "zangielszczaniem".
Właścicielem Villa Reale staje się najpierw książę Parmy, potem Wielki Książę Toskanii, a następnie Król Wiktor Emanuel II, który przekazuje posiadłość swojemu synowi Karolowi. Następne pokolenia popadły w długi i w 1924 willę sprzedano hrabiostwu Pecci-Blunt, ich potomkinie są aktualnymi właścicielkami miejsca, które zawładnęło moim sercem. Dzięki temu rodowi przywrócono do świetności założenia ogrodowe sprzed wieków.
Jeśli myślicie, że długi już jest ten wpis, to szykujcie okulary i dobrą herbatę.
Ja dopiero zaczynam :) Przydługi wstęp, obrazuje, z jaką mniej więcej wiedzą namówiłam Krzysztofa na wyprawę.
W wyszukanych informacjach podaje się, że zwiedzanie możliwe jest jedynie z przewodnikiem o pełnych godzinach.
Pomyśleliśmy więc, że zajedziemy po 15, by najpierw pomyszkować po parku, a potem regularnie zwiedzać, jak na turystów przystało.
Wąska asfaltowa droga wiedzie przez okrągły plac, przy którym zobaczyliśmy bramę z powieszoną obok typową brązową tablicą wskazującą na zabytek.
Hmm. Wszystko pozamykane. Gdzie tu iść?
Samochody jadą dalej, parkingu jako takiego nie widać, pomiędzy dwoma budynkami w górę wiedzie jakaś kamienna dróżka.
Wypatrzyłam wyblakłe tabliczki. Krzysztof poszedł zadzwonić do drzwi. Po chwili otworzył je pan w podkoszulku, kazał chwilę poczekać i wpuszczono nas do środka. Tam nabyliśmy bilety i mapkę. Otworzono wielką bramę i powiedziano, że mamy sobie sami zwiedzać. Tylko park, bo willi się nie zwiedza.
Ja miałam w ręce aparat, Krzysztof plan i to on zarządzał kierunkiem zwiedzania.
Rzucił okiem na schemat i powiedział. że za bramą skręcamy w prawo, wbrew temu, co nam zalecała sprzedająca bilety starsza pani.
Szczęśliwie, bo poznaliśmy teren w najlepszej kolejności. Teraz dopiero zaczyna się moje zakręcenie na punkcie czasu.
Choć na początku kręciłam także nosem, że bilet 7 euro, ale za co? Nie widać, żeby utrzymanie parku spędzało właścicielom sen z powiek. Wszystko jakieś zapomniane, gazony i ławki dawno straciły stabilność, grzyby starzeją się w runie.
W końcu docieramy do stawu i przed nami otwiera się olbrzymia przestrzeń.
Czuję, że zaczyna się przygoda.
Świadomie zaglądamy najpierw za łukowe żywopłoty, omijając niezamieszkany "biskupi dom".
Robię zdjęcia, a Krzysztof idzie dalej i ... znika. Nie widzę go na końcu ścieżki, którą zamyka dziwny, wyłożony kamykami budynek.
Więc gdzie jest? Idę wzdłuż zaniedbanego kortu, mam jakieś skojarzenia z filmami, których akcja rozgrywa się w latach dwudziestych i trzydziestych XX wieku.
Tu nie ma Krzysztofa, jest po drugiej stronie ścieżki, za żywopłotem kryjącym basen i przebieralnie. Oczami wyobraźni widzę urocze zabudowane kostiumy kąpielowe, słyszę chichot pluskających młodych Włoszek.
Śmieją się nerwowo, bo jakiś amant skacze z trampoliny.
A może peszą się spotkaniem z Salvadorem Dali? Nie on jeden ze słynnych artystów tu przebywał. Tylko ten akurat chyba po wojnie.
Nic nie słyszycie?
Aa, bo czas już przeminął, zostały ślady wspomnień.
I bajecznie kolorowa przebieralnia.
Kolej na dziwny domek, to nimfeum zwane grotą bożka Pana. Czym jest nimfeum? W starożytnym Rzymie było to swoiste zakończenie wodociągu, rodzaj fontanny. Wszystko jasne, czemu tam kapie, siąpie, tryska. Ale czy musi być takie, hmm, kamyczkowe? Jakoś nie przekonałam się do często spotykanej w tutejszych ogrodach maniery sztucznych grot.
Po powrocie do domu znalazłam ciekawe zdjęcie Miltona Gendela, który wykonał portret hrabiny z rodu Pecci Blunt (wielkiej filantropki i mecenas sztuki) zrobione z podobnego punktu, jak moja fotografia.
Mijamy zamkniętą kaplicę.
Dochodzimy do opuszczonego budynku.
Może on i opuszczony przez mieszkańców, ale wyobraźnia mnie nie opuściła. Zamieszkałam w willi. Będzie trochę sprzątania, ale nic to. Czyż nie warto się pomęczyć dla takich pomieszczeń, dla krużganku, studni, sali z olbrzymimi oknami (tam miałabym pracownię)?
I ogród nie za duży, akurat już zadbany.
Rozmarzyłam się.
Wędrujemy dalej. Na chwilę zaglądamy do ogrodu z lat 60. No tak, to nie moja bajka. Widać, że i właściciele nie wkładają zbyt wiele serca w jego utrzymanie. Tak z lekka wieje chłodem. Niby te same rośliny, co w innych zakątkach parku, ale jakoś inaczej, bardziej chropowato?
Ścieżka wiedzie ku rodowej kaplicy. Hmm, brama zamknięta. Obchodzimy ogrodzenie kaplicy i znajdujemy drugą bramę. Otwartą. Z wpatrzonym w kaplicę psami na słupach. Czego pilnują? Albo kogo?
Zaglądamy do środka. Tutaj ziemski czas stanął w miejscu.
Po wyjściu wchodzimy na długą aleję. Przekornie jednak nie pokonujemy całego odcinka, tylko skręcamy w przejście między krzewami wysokiego żywopłotu.
I znajdujemy się w raju. To znaczy ja na pewno, bo przecież znacie moją absolutną cytrynową fiksację. Owoców z tylu krzewów chyba nie dałabym rady pokonać przetworami. A jeszcze biorąc pod uwagę dwukrotne owocowanie?
Dziesiątki cytrynowych cudeniek prowadzą ku prostokątnemu stawowi z rybami. Są! Faktycznie. Napisano, że z rybami, więc oto proszę, pływają wielkie karpie i pomniejsze, nie wiem co.
Na jednym krańcu stawu ustawiono rzeźby bóstw rzecznych symbolizujących niedaleką rzekę Serchio oraz Arno. Karpie dotleniają się pod spadającą bieżącą wodą.
To może ja tu zostanę?
Jednak nie.
Z racji kiedyś wykonywanej profesji kusi mnie miejsce w parku zwane teatrem zieleni, zielonym teatrem? Obydwie nazwy oddają rzeczywisty stan.
Najpierw mijamy Dianę z chartem i nieczynną fontannę.
W końcu znajdujemy się w teatrze.
Rośliny przycięto tak, by można wśród nich odgrywać przedstawienia. Jest wszystko: scena, budka suflera, kulisy. Jest nawet foyer. Zacienione, wręcz mroczne.
Nie mogłam się powstrzymać, powspominałam minione czasy wraz z trzema terakotowymi postaciami z komedii dell'arte.
Wracamy do długiej alei i nią docieramy do niezwykle malarsko z daleka wyglądającego budynku Palazzina dell'Orologio. Z bliska struktura nie traci na malarskości, mimo wyraźnego zaniedbania.
Z podwórza w głębi dobiegają odgłosy zamieszkania. Wściubiamy nosy, gdzie się da.
Duże i brudne szyby strzegą dostępu do olbrzymiej makiety posiadłości. Kiedy ją wykonano? Dla kogo? Jest już na niej basen i przebieralnia, ale wyższa niż oryginał. Gdybym była małą dziewczynką, to chyba oszalałabym ze szczęścia mogąc bawić się domkami. A może nawet już jako mocno dorosła nie miałabym nic przeciw posiadaniu takowych?
Pomiędzy żywopłotami znajdujemy przejście do drugiego teatru, tym razem teatru wody. Już mnie nie kusi odgrywanie scen, bo tutaj głównym aktorem jest woda. Gdzie mi z nią konkurować?
No i docieramy do willi.
Budynek cichy, zamknięty. Czy ktoś tu jeszcze mieszka? Wokół zadbane ogrody, gazony, poprzycinane krzewy. Ktoś poświęcił im wiele czasu.
Tylko ta cisza.
Sądząc z mapy, trasa spaceru miała mniej więcej 3 km. Na pokonanie tej odległości poświęciliśmy niemal trzy godziny.
kliknij mapę, by móc ją przeglądać |
Ale, ale ...
Czas zawinął pętlę.
Wracając, odwiedziliśmy Marię Bandoni z Villi Costa, podrzuciliśmy obiecane kalendarze, dla niej i dla niezwykłego lokatora Giampiero.
Od Marii dowiedzieliśmy się dwóch ciekawych rzeczy.
Gdy się zwiedzało z przewodnikiem, chodziło się w ten sposób, by mieszkańcy willi nie widzieli turystów.
Skąd więc nasze szczęście?
Zapewne przyczyna leży w drugiej usłyszanej nowinie.
Napisałam, żebyście zapamiętali cyfrę zakupu willi przez siostrę Napoleona?
Posiadłość została wystawiona na sprzedaż. Cena wywoławcza 45 mln euro. Znalazłam potem artykuł, w którym mówi się o 10 chętnych, w tym Rosjanach, Arabach oraz Europejczykach. To dużo mówi o samym autorze notki i o obawach, w jakie ręce przejdzie niewątpliwy skarb spod Lukki.
Na razie nie panikujmy. Zatrzymajmy pod powiekami ślady czasu. Nawet te najprostsze.
Niesamowite, kunsztowne a zarazem proste.Inny świat.
OdpowiedzUsuńTak, ciągle mam wrażenie, że śniłam. A tak przy okazji, proszę choć o jakieś inicjały, imię? Lubię "wiedzieć" z kim rozmawiam :)
UsuńUJ!!! co za miejsce, niesamowite. Co sie z nim stanie? ladnie opisana wycieczka i tez sie rozmarzyla a moje ulubione bugenville tworza piekny akcent kolorystyczny...
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że obecni właściciele, a raczej ponoć dwie właścicielki-siostry, wezmą pod uwagę nie tylko ofertę finansową.
UsuńPani Małgosiu, jak zwykle pysznie. Naprawdę wpis rewelacyjny !!!!!!!!Czytając naprawdę słyszałam kąpiące się "młode Włoszki" i widziałam oczami wyobraźni.Widzę, że aparat i obiektyw sprawują się doskonale. Ja też nabyłam nowy obiektyw, biegam po Warszawie i fotografuję, nawet dziś miałam wyruszyć w plener, ale u nas 0 stopni i sypie śnieg. Pozdrawiam zimowo z Warszawy. Alicja R.
OdpowiedzUsuńJak na niedługie zapoznawanie się z możliwościami aparatu i obiektywu, jestem bardzo zadowolona. Sprawia tylko problemy przy makro. Chyba jednak trzeba będzie w przyszłości pomyśleć o specjalnym obiektywie do tego typu zdjęć.
UsuńCieszę się, że wpis się spodobał, bo faktycznie przyłożyłam do niego serca, tak jak kawałek serca zostawiłam w tym parku.
Uwielbiam takie długie wpisy. Odbyłaś fantastyczną wycieczkę. Poszalałaś w teatrze...Szczególnie przyjemnie się czyta, gdy u mnie pada śnieg...
OdpowiedzUsuńNo zobacz, a ja się obawiam, czy Was nie zanudzę, ale miałam przymus wewnętrzny tak to opisać. I tak rezygnowałam z wielu tematów. Np. ten z Salvadorem Dali, podczas pisania i szukania dobrej jakości zdjęcia Anny Letycji Pecci Blunt trafiłam właśnie na ślad bytności surrealisty w Marli, jednak na razie tylko kilka słów. Wiem, że coś jest w kolekcji fundacji w Figueras, ale nie wiem, co. Czy to fotografia, czy obraz? Nie chciałam zwlekać z publikacją tego artykułu, więc odpuściłam na razie poszukiwania.
UsuńBardzo lubię te wille i ogrody wokół Lukki!
UsuńDziękuję Małgosiu za wirtualny spacer po jednym z nich!
Szkoda, że w Marli nie można zwiedzać wnętrz tak jak w Villa Mansi czy Villa Torrigiani.
Mnie się coś kojarzy ,że w Figueras jest kolekcja kartek pisanych przez Dalego do hrabiny Pecci Blunt, a z kolei jeśli chodzi o fotografię to kojarzę taką wykonaną przez "fotografa surrealistę" Miltona Gendela, gdy był w Marli razem z Dalim, ale jeśli chodziło Ci Małgosiu o portret hrabiny ( obraz czy fotografia ) to nic mi nie przychodzi do głowy....
Pozdrawiam serdecznie i życzę miłego poszukiwania ciekawostek o Villa Reale!
Małgorzata Kistryn
To jest takie intrygujące, bo ciekawe to mało powiedziane. Wiadomo najwięcej informacji zdobywamy niby przypadkiem a potem mało i mało.
UsuńCzyi jeszcze coś być może ..
Wielkie, wielkie brawa!!!
OdpowiedzUsuńWspaniała opowieść.
Dorota
Kłaniam się, do usług :))
UsuńWspaniałe zdjęcia :)
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
Usuńaz mnie zamurowalo, jedziemy!!!
OdpowiedzUsuńGosiu, mistrzowsko proponujesz miejsca do zwiedzenia, gratulacje-Ania M
UsuńMoże będzie do zwiedzania, nawet po sprzedaży? Byle kupił to ktoś z otwartym umysłem.
UsuńJa tez przenioslam sie w czasie, potrafisz wciagnac i zaoferowac niesamowity spacer.... Szkoda, ze takie piekne miejsca przechodza w rece cudzoziemcow.
OdpowiedzUsuńJeszcze nie wiadomo, kto je kupi, choć z tego, co wyczytałam Włocha wśród oferentów nie ma. Miejmy nadzieję, że i cudzoziemiec uszanuje charakter miejsca.
UsuńRewelacyjne zdjęcia i Ty w barokowej pozie :))**
OdpowiedzUsuńTylko kostium zły do tej sceny ubrałam :) Było w obfitej falbaniastej kiecy jechać. Tylko, czy ja taką mam?
UsuńPrzydałoby się trochę zabawy z kostiumem. Już Ciebie widzę w krynolinach i falbanach z lokami na głowie :))**
UsuńPewna moja młoda znajoma, studentka jeszcze, wybrała się w ostatnich dniach września w Tatry, a kiedy zdobyła Giewont zrobiła sobie cudne zdjęcie w szpilkach. Podobało mi się bardzo!!!
Kocham ludzi z fantazją, a więc duża torba z rekwizytami następnym razem. Może i ja o tym pomyślę.
Buziaki :))**
Pod wpływem tej wymiany myśli przypomniałam sobie zdjęcie sprzed 11 lat:
Usuńhttps://plus.google.com/photos/105907921258174380691/albums/5804282179748064737?authkey=CMj_oNSNmJKrMg
Uroczy buzialec na tle białych masek i białych strojów :))**
UsuńGosiu-no po prostu pięknie.Zakochałam się.
OdpowiedzUsuńChyba możemy założyć klub miłośników Parku Villa Reale di Marlia :) Ale z wykluczeniem domku biskupa, ten przejęłam na własność :)
UsuńZawsze jak patrze na takie miejsca to zaczynam się zastanawiać o czym rozmawiali jego mieszkańcy, jakimi "problemami" żyli na co dzień... Miejsce bardzo ciekawe. Wielki dzięki za jego opisanie.
OdpowiedzUsuńTo też mnie porusza, drapie moją wyobraźnię :)
UsuńFantastyczne miejsce!
OdpowiedzUsuńZawsze zastanawiam się, ile takich miejsc ukrywa się przed niezbyt uważnym lub nieświadomym bogactwa miejsc nieco poza głównymi szlakami turystą.
Chyba trzeba tam mieszkać i mieć czas na wyszukiwanie takich perełek.
Ale fajnie, że możemy dzięki Tobie takie miejsca poznać.
Pasiasta cytryna?
Zdjęcia teatralne z Małgosią w roli głównej urocze i zabawne.
Mam nadzieję, że posiadłość trafi w dobre ręce.
Kinga
W końcu ktoś zauważył pasiastą piękność. Cały krzew miał przebarwienia, także liście były pasiaste.
UsuńKazda Twoja wycieczka a raczej relacja a niej rozbudza we mnie chec ....oj tak chec odwiedzenia tych stron,tym bardziej,ze u nas juz sniegu troche i mrozy tuz tuz.Pozdrawiam irena z Poznania.
OdpowiedzUsuńśnieg pojawił się i tutaj, w górach, które widzę na horyzoncie, ale na szczęście tam się zatrzymał.
UsuńNiesamowita relacja.Już chciałoby się jechać.Od razu...Niestety.Ale dziękuję za miłe chwile.Mam nadzieję,że ten kto kupi zachowa charakter tego miejsca, a nie przerobi na jakiś koszmarek.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że udało mi się przekazać klimat miejsca, co widać po komentarzach :)
UsuńWitam to coś dla mnie te śliczne ogrody, pałac , woda cudo mogłabym tam zamieszkać na emeryturze ach.. tylko te 45 mln. euro ba.!!!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Warmianka
No właśnie, taki "mały" szkopuł :)
UsuńZa nic na swiecie nie zamieniłabym Twojej pracy na inną, dziekuję, dzięki Tobie zwiedzam cuda Włoch, i tak byłam nimi oczarowana a teraz kocham je bardziej i bardziej wiecej i wiecej a ta posiadłość jest znakomita i tyle w niej urokliwych miejsc, oby nabywcy uszanowali jej charakter, oby nie zniszczyli w imię odnowy iluzorycznej i naćkanej aby styl pozostał bo warta jest pewnie i tych 45 mlb euro a i układ parku i ogrodów wspaniały dziękuje jeszcze raz ze piękna wycieczkę
OdpowiedzUsuńj
Na szczęście nie mam na razie zamiaru zmieniać pracy :)
UsuńU nas zima,a tutaj tak pięknie;rośliny w pełnym rozkwicie
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie Ania K.
Jej oddech też już czujemy i widzimy w górach :)
UsuńA to sobie pospacerowałam aż mnie nogi zabolały.Ja też lubię pomieszkiwać w takich miejscach niekoniecznie je kupując. Od czego jest wyobraźnia. Z ogrodu cytrusowego chyba jednak trudno byłoby mi wyjść .
OdpowiedzUsuńGdyby nie zielony teatr, też bym chyba nie opuściła cytrynek :)
UsuńTak sobie mysle po przeczytaniu, ze powinnas kobieto pisac ksiazki a nie zajmowac sie tak stresujaca praca. Masz talent i mam nadzieje ze o nim wiesz. Suuuuper!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Lila
Ale moja praca nie jest stresująca, wręcz przeciwnie. Pisanie jednak zostawiam sobie na hobby :)
UsuńGosieńko! Dziękuję! Na zdjęciach słychać tę ciszę... Jaki spokój i jednocześnie jaki niepokój wzbudza to miejsce. Wzruszenie, rozdygotanie żołądka, dreszcze w żuchwie,gęsia skórka i włosy stające dęba z przejęcia... Tyle wrażeń i doznań. Cudowne!
OdpowiedzUsuńObłęd, szaleństwo, żywa baśń. Co za miejsce!!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Aldona
Aż sprawdziłam z ciekawości, park jest nadal dostępny dla turystów. http://www.parcovillareale.it/le-visite/
Usuń