Wśród setek zdjęć zrobionych czasami podczas jednej wyprawy są takie, które nijak nie łączą się z treścią wpisu. Robię je, bo ...
No właśnie, takie zdjęcia mają swoją własną opowieść, powód, dla którego zostały zrobione, wiążą się z jakimś wspomnieniem, mogą być w mojej ocenie piękne, albo ważniejsza jest ich treść, bez względu na jakość.
Zacznę od fotografii zrobionej w Pienzy.
Siedziałam pod Palazzo Piccolomini i zobaczyłam chłopca z wielkim skupieniem fotografującego plac i budynki wokół niego.
Ta sytuacja przeniosła mnie do własnego dzieciństwa, gdy nie było aparatów cyfrowych, a zdjęcia, oczywiście czarno-białe, wywoływałam z Tatą w domu, za co jestem mu wdzięczna, bo zaraził mnie bakcylem fotografowania.
Owo wywoływanie stanowi moje ukochane wspomnienie. Mieszkaliśmy w bloku, w dwupokojowym mieszkaniu z maluśką łazienką, która stawała się naszą ciemnią. Wymienialiśmy żarówkę na czerwoną albo zieloną. Na wannie kładliśmy dechę, a na niej powiększalnik. W zlewie cisnęły się kuwety z odczynnikami, a wannę napełnialiśmy wodą, by płukać papiery. Mojej siostry to nie bawiło, więc dla mnie był to taki ekskluzywny czas, ja i mój Rodzic. No i czar wyłaniających się obrazów na białej powierzchni.
Po latach na studiach, podczas rocznego kursu fotografii, gdy nadal nie było fotografii cyfrowej, w ciemni właściwie robiłam za asystentkę, pomagałam mojej grupie, która wcześniej nie miała do czynienia z niezwykłym procesem wywoływania zdjęć.
Czas znowu popłynął, dotarł do mojej pracy zawodowej. W ramach artystycznego projektu wyjechałam do Finlandii z grupą młodzieży. Chyba najbardziej niezwykłe były zajęcia, podczas których skonstruowaliśmy własne camera obscura (z pudełek po butach) i nimi robiliśmy zdjęcia. Tu znowu przydała się umiejętność nabyta w dzieciństwie. Czarno-białe zdjęcie wykonane zwykłym pudełkiem przechowuję z wielkim pietyzmem. Nic to, że mało ostre, ale wykonane tak prosto, bez skomplikowanego układu optycznego. Ot, na kilkanaście sekund odsłaniało się misternie wypracowaną dziurkę.
Myślicie, że to już najprostszy sposób na fotografię?
Otóż mój Tata w swoim dzieciństwie wywoływał zdjęcia bez użycia prądu! Siedział z kuzynem w zaciemnionym pokoju. Najpierw układał na szybie kliszę, potem światłoczuły papier i zamykał to w ramce. Tabliczkę chował pod pazuchę i wyskakiwał na dwór, tam ją odsłaniał i naświetlał słońcem.
Ileż pięknych zdjęć można byłoby wywołać w ten sposób w Toskanii, gdzie klimat obdarza nas wieloma słonecznymi dniami!
Fotografia cyfrowa ma swoje wielkie zalety, ale czy wspomnienia z robienia zdjęć i, co najwyżej ich drukowania, mają tyle magii?
Zgadzam się Pani Małgosiu:) ja nie mam tak odległych wspomnień jak dzieciństwo związanych z czarno-białą fotografią. Trochę bliższe, jak wyszłam za mąż (24 lata temu:))mąż miał hopla na punkcie fotografii i również sam wywoływał zdjęcia w naszej maleńkiej nieurządzonej jeszcze do końca łazience. Wszystko chałupniczymi metodami...ile frajdy miałam z siedzenia i obserwowania jak wyłaniają się obrazy:) Ma Pani rację.....teraz niby szybko, sprawnie i wygodnie ale bez tej nutki nostalgii, nie zostaną wspomnienia związane z fotografią....Tamte czasy jednak miały swój urok:) Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńTo dobrze mieć takie wspomnienia, cementują więzi :)
UsuńTeż to robiłam, chociaż nie z Tatą, a z moim tamtejszym lubym albo z bratem... Ten magiczny moment kiedy na białej kartce pojawia się COŚ. A po rogach - jakże często białe narożniki - bo zamiast ramki bywały 4 paluchy. Pozdrawiam - Agniecha z gorzowskiej przeszłości WDK-owej
OdpowiedzUsuńU mnie paluchów nie było, bo przy powiększalniku była ramka przytrzymująca papier.
UsuńHihi... ja też mam wspomnienia łazienkowo-fotograficzne :))). Tylko nasz tata nie dopuszczał nas do tego misterium, ba! nawet, gdy chciałyśmy zgodnie z przeznaczeniem skorzystać z łazienki, musiałyśmy czekać, aż się jakiś proces zakończy.
OdpowiedzUsuńKinga
Oj, nieładnie, nieładnie, tak córeczkom grodzić dostęp do cudnej zabawy :)
UsuńJa tego nie robiłam i nie robię, uwielbiam jednak zdjęcia więc podziwiam pracę innych, ale wspomnienie dzieciństwa, tej głowy pełnej marzeń, odwagi do życia ..... wycisnęło mi łezkę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie
Jeśli łezkę wzruszenia, to dobrze :)
UsuńWitam Pani Małgosiu,
OdpowiedzUsuńtak... z tymi zdjęciami w tamtych czasach było dokładnie tak jak Pani opisała. Pamiętam, że posiadaliśmy sławny radziecki aparat Zorkę (chyba dobrze napisałem). Bardzo lubiłem ostatni element w całym procesie, obcinanie brzegów zdjęć za pomocą takiej gilotyny z fantazyjnym wzorkiem...
Pozdrawiam serdecznie
Paweł ze Szczecina
Oj, to to. Ten wzorek był cudny, i tak fajnie jednym gestem powstawał :)
UsuńJa tez wywolywalam zdjecia z moim licealnym lubym w ten sposob...ale mnie sie podoba sam pomysl na opowiedzenie historii zwiazanej ze zdjeciami zrobionymi pod wplywem przeroznych spontanicznych impulsow... kazdy robiacy zdjecia ma takie..serdecznosci
OdpowiedzUsuńObawiam się, że mam wór takich zdjęć :)
UsuńMałgosiu, to prawie jak moja opowieść ,bo też z tatą w ciemni zrobionej z łazienki stawiałam pierwsze kroki.Tamte zdjęcia marnej jakości , twarze prawie nie do poznania ale jest w nich taka magia , która kazuje je trzymać jak największe skarby w rodzinnych albumach i strzec jak oka w głowie bo to już nie do odtworzenia.A ja z Pienzy mam rysującą dziewczynę ale to nie Ty.
OdpowiedzUsuńHa, Maszko! Ciągle depczemy sobie po wspomnieniach i teraźniejszości - bardzo mi się to podoba :)
UsuńZdjęcia to jak czary. Kiedyś trzeba było czekać na wywołane zdjęcia, mimo deklaracji w zakładzie, poproszę wszystkie, nadal niespodzianką było to co otrzymywałam w zakładzie. Mam też doświadczenia w wywoływaniu zdjęć, matowy papier i ta magia, Ze w kuwecie pojawiał się obraz. Zawsze ograniczenia, zawsze koszty.Fotografia cyfrowa daje możliwość zdjęć natychmiast i w zwielokrotnionej ilości..tylko to już całkiem inna zabawa. Ale nie było by bloga i tych zdjęć..Ja jednak nadal trzymam zdjęcia jak pisze Maszka jak skarby w albumach.
OdpowiedzUsuńNo więc właśnie, zawsze są dobre strony jakiegoś zjawiska :)
UsuńPani Małgosiu,
OdpowiedzUsuńdziękuję za przypomnienie "migawek" z dzieciństwa. :) Również moim kochanym Tatą przesiadywałam w ciemni oczarowana magią tworzenia fotografii: wywoływanie negatywu w korektorze, suszenie go, ustawianie kadru pod powiększalnikiem, naświetlanie papieru. A później trzy kuwety: wywoływacz, przerywacz i utrwalacz. No proszę, pamiętam do dziś te nazwy. Na koniec suszenie i przycinanie. :) Do dziś uwielbiam zarówno samodzielne fotografowanie, jak i podziwiania czyichś dzieł, co z ogromną przyjemnością czynię na Pani blogu. Monika PB
Trzeba pielęgnować te wspomnienia i trzymać w albumie pamięci, jak stare zdjęcia :)
UsuńJa też dopisuję się do grona "tatusiopomagaczy"! Też w malutkiej łazience domowej, ale i w skromnej ciemni Tatowej katedry na Politechnice Gdańskiej. Popołudniowa cisza, puste korytarze i magiczne chwile wyłaniania się obrazu... Wywoływacz, utrwalacz, suszenie zdjęć... I to bycie z kochanym Tatą, wspólna praca-zabawa. Są wspomnienia... Annamaria
OdpowiedzUsuńT tylko skrawek tego, co składa się na niezwykłą rolę Taty w moim życiu :) Zapewne i Twoim, Aniu :)
UsuńEch, bawiłam się w to i ja... już jako studentka, właścicielka pierwszego w życiu własnego aparatu Smiena Symboł, którym z zapałem fotografowałam, pobierając czasami lekcje u zawodowca - fotografika i fotoreportera, wspaniałego, starego przyjaciela. Uczyłam się małych sztuczek, jak wysłanianie niektórych miejsc łatką na wysięgniku z drutu, by mniej się naświetliły, a potem "plamkowania" specjalnym tuszem wiecznie niedoskonałych odbitek. Wyłanianie się obrazu w czerwonym świetle... magia :) Siedziałam czasem w tej ciemni do rana...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Aldona
Tak, bajkowe wspomnienia!
Usuń