Tym razem festa moja prywatna, nie parafialna.
Najpierw ktoś gotował za mnie, potem ja szykowałam coś dla gości.
"Za mnie" oznacza, że pryncypał zaprosił Tatę i mnie na imieninowy obiad do stodoły.
Do stodoły?
A tak, bo to nazwa miłej restauracji powstałej w miejscu autentycznej stodoły.
W mocno deszczowy poniedziałek przejechaliśmy na drugą stronę Pistoi, w kierunku Prato, by zjeść w lokalu "Il Fienile", polecanym przez "Gambero Rosso".
Pokaż Il Fienile na większej mapie
Od początku wita nas prostota, taka z lekka surowa, bez zbędnych ozdobników, ale przytulna. Byliśmy w dolnej sali, z widokiem na kuchnię, co bardzo lubię.
Proste stoły i krzesła, na nich lniane obrusy i młoda bazylia w białych pojemnikach. Pod sufitem na kablach skręconych jak linki zwisają lampy ze starymi żarówkami, na ścianach nowoczesne kinkiety.
Po rozmowie z kelnerem rozjaśnił mi się ten ciekawy minimalizm, taki poniekąd męski. On wraz z bratem jest właścicielem restauracji, którą odkupił od ... pistojskiej diecezji
Tak jak wystrój cieszył moje oczy, tak jadło przemile wypełniło żołądek. Nie zdecydowaliśmy się na przystawki, chcąc spróbować dwóch dań.
Jesień, więc w menu pojawiły się zupy. Panowie wzięli prawdziwkową, a ja z mieszanką roślin strączkowych i zbóż. Moja zupa była pyszna, ale przyznam się, że mimo, iż grzyby mnie nie ciągną, i tę zupę ze smakiem mogłabym zjeść. Wspaniały początek posiłku. A na drugie każde z nas wzięło coś innego, Tata - kaczkę z grilla, Krzysztof - flaki (tak, tak, tutaj są gęste i występują na liście drugich dań), ja - królika z grilla. Każdy zamawiający osiągnął stan pełnego zadowolenia, który tylko wzmocnił się deserem.
Tym razem Tata wybrał coś innego - ciasto z orzechami i winogronami, a Krzysztof i ja coś, co po włosku nazywa się biancomangiare, (po polsku to blamanż), rodzaj galaretki ze śmietany podanej z utartymi orzeszkami pistacjowymi i czekoladą.
A co istotne! Podane bardzo, bardzo pomysłowo :)
Na koniec wspomogliśmy trawienie dobrym digestivo (zresztą w podarunku od firmy).
Pożegnaliśmy się z właścicielem zapewniając, że jeszcze do niego wrócimy. Na pewno!
Więcej o restauracji na ich stronie internetowej "Il Fienile".
A teraz specjalnie dla panów z "Il Fienile" tłumaczenie na włoski, dzięki uprzejmości Joanny z VisiToscana, sama mogę gadać, ile wlezie, ale pisać w tym języku jeszcze nie mam śmiałości.
Questa volta si tratta della mia festa, non parrocchiale.
Prima, qualcuno cucinava per me, poi io cucinavo per i miei ospiti.
"Per me," significa che il mio capo ha invitato sia mio Padre che me al pranzo al fienile.
Al fienile?
E proprio così, questo è il nome di un bel ristorante che è stato ricavato da un autentico fienile.
Lunedi scorso, giornata molto piovosa, siamo andati dall'altra parte di Pistoia, in direzione Prato, per mangiare a "Il Fienile", ristorante raccomandato dal "Gambero Rosso".
Senza fronzoli ma molto accogliente. Eravamo nella sala di sotto con vista della cucina, è proprio quello che mi piace molto.
Semplici sedie e tavole con le tovaglie di lino, con basilico fresco nei contenitori bianchi come centro tavola.
Dalla soffitta, sui cavi intrecciati come se fossero di corda, erano attaccate delle lampadine di una volta, alle pareti invece applique moderni.
Solo dopo la conversazione con il cameriere ho capito il motivo di questo minimalismo nell’arredamento direi tipico maschile. Lui e suo fratello sono i proprietari del ristorante, che è stato acquistato dalla ... curia pistoiese. Così come i miei occhi apprezzavano l’arredamento, altrettanto il cibo deliziosamente riempiva il mio stomaco. Abbiamo deciso di saltare gli antipasti per poter provare sia il primo che il secondo.
Siamo in autunno, pertanto nel menu appaiano le zuppe. I Signori hanno ordinato la zuppa di funghi porcini, io invece la zuppa con il misto di vari legumi e cereali. La zuppa era deliziosa, ma devo ammettere che, anche se i funghi non mi attirano, ho invece mangiato questa zuppa con grande gusto. Ottimo inizio per il pranzo. Come secondo, ognuno di noi aveva ordinato qualcosa di diverso, Papà - anatra alla griglia, Cristoforo la trippa (sì, sì, qui in Toscana è piuttosto densa e nel menu appare fra i secondi), io - coniglio alla griglia. Tutti abbiamo raggiunto uno stato di completa soddisfazione, che è stato ben rafforzato del dessert.
Questa volta, Papà ha scelto qualcosa di diverso - torta con noci e uva, e Cristoforo ed io abbiamo preso qualcosa che in italiano si chiama Biancomangiare, (in polacco è blamanz) una specie di gelatina della panna montata con i pistacchi grattugiati e cioccolato.
Una cosa senza dubbio molto importante! Tutto è stato servito ed esposto in modo molto, molto interessante :)
Alla fine del pranzo abbiamo accelerato la digestione con il buon digestivo (nota bene offerto dai proprietari).
Abbiamo salutato il proprietario con la promessa che ci rivedremo ancora. Senz’altro!
Maggiori informazioni troverete sul sito del ristorante "Il Fienile".
Ed adesso, la traduzione in italiano fatta apposta per i proprietari del "Il Fienile", grazie alla gentilezza di Joanna da VisiToscana.
Druga część świętowania, to, po dwóch dniach, spotkanie w domu, przy słodkim, głównie na sposób polski. Był więc napoleonek (pieczony przeze mnie od chyba już 30 lat), sernik z czekoladowym ciastem (z przepisu Moje Wypieki) oraz szarlotka (polecona przez Majanę, znaleziona przez nią na blogu Słodkie Fantazje)
Z toskańskich przepisów wykorzystałam już tu opisywane gruszki w Chianti, lecz zmieniłam gatunek na gruszkę coscia, mniejszą i bardziej miękką od williams, sprzedawanych tu często jako zielone i twarde.
Wszystko skończyło na stole, a potem w żołądkach zadowolonych gości.
Nie znajduję na blogu przepisu na napoleonka, więc go zapisuję ku potomności:
NAPOLEONEK Z CZASÓW PREHISTORYCZNYCH BYCIA NASTOLATKĄ
ciasto:
1/2 kg mąki
15 dag cukru
10 dag masła (nie używam margaryny)
2 jajka
3 łyżki miodu
łyżeczka sody oczyszczonej
olejek rumowy (niektórzy mówią, że wlewa się kilka kropel - ja zawsze dawałam całą fiolkę)
Wszystkie te składniki wymieszać i wyrobić na jednolitą masę, rozdzielić na dwie części, każdą wałkować w placek (dzięki małemu wałeczkowi robię to już na blasze)
Piec około 15 min w temp. 200. uważać żeby nie spiec ciasta, wystarczy jak się delikatnie zazłoci.
Zostawić placki do wystygnięcia.
krem:
3 szklanki mleka
szklanka cukru
cukier wanilinowy
2 czubate łyżki mąki
2 i 1/2 łyżki ziemniaczanej
2 żółtka
1/2 kostka masła
ewentualnie spirytus (wódka, innych alkoholi nie testowałam)
mogą być orzechy, lub inne dodatki
Odlać 1/2 szklanki zimnego mleka, resztę zagotować z cukrami,
w zimnym mleku rozprowadzić mąkę i wlać do gotującego się mleka (jak w budyniu), dobrze jeśli budyń wyjdzie dość gęsty bo wtedy można dodać dużo alkoholu,
budyń koniecznie ostudzić
Mikserem rozprowadzić masło z żółtkami i dodawać do tego budyń, aby otrzymać w miarę jednolita masę, jeśli są grudki, alkohol może je wygładzić
Alkohol dodajemy na koniec ucierania.
Można też dodać bakalie.
polewa:
wzięłam z przepisu Moje Wypieki, bo chciałam błyszczącą.
i końcówka:
Jeden placek na spodzie, na to krem, potem drugi placek, polewa, na którą można wyłożyć orzechy (migdały). Ciasto należy robić dzień wcześniej, bo placki muszą nasiąknąć wilgocią z kremu i zmięknąć oraz scalić wszystko w nierozjeżdżającą się całość.
Małgosiu !!!!! Pohamuj !!!! Jak ja mam się odchudzać.....
OdpowiedzUsuńMakosz.
Obiecuję, że to ... nie koniec! :)
Usuńa ja tu 'zaszalałem' spagetti, pesto i syr...:(
OdpowiedzUsuńJesteś bezlitosna:)
j
Tak, tak i obiecuję, że się nie poprawię :)
UsuńBiancomangiare, jeśli to to w słoiczku, na pierwszy rzut oka wygląda na podjadany łyżeczką smalczyk. Ale chyba nawet kobiety w ciąży nie mają takich zachcianek smakowych ;)))
OdpowiedzUsuńNie mam pojęcia o zachciankach w ciąży, ale smalec na chlebie i ogórek kiszony od razu bym wtrząsnęła :) A biancomangiare faktycznie jest w słoiczku.
UsuńAch, jakże się cieszę,że ten przepis na szarlotkę się przydał!:)
OdpowiedzUsuńCudownie pyszne szaleństwo kulinarne u Ciebie!:)
Uściski:*
Dziękuję Majanko, widzisz, jak się opłaca Ciebie podglądać :)
UsuńSzaleństwo smaczności i dekoracji!
OdpowiedzUsuńBa!
UsuńGruszeczki w chianti....mmmmm, a deser w słoiczku bardzo pomysłowy:))
OdpowiedzUsuńGruszki absolutnie proste i rewelacyjnie smaczne, polecam!
UsuńMałgosiu, przede wszystkim imieninowe serdeczności dla Ciebie. Trochę spóźnione ale jak najszczersze.Chętnie się częstuję Twoimi przepisami.I przeczytałam też wpis po włosku cały i na głos. Dobrze jednak ,że najpierw było po polsku:-).
OdpowiedzUsuńMaszko, bardzo dziękuję. Co tam spóźnienie, serce ważne :) Pięknie przetłumaczony wpis, nie sądzisz? Ja chyba nigdy nie osiągnę takiego poziomu, jak Asia :)
UsuńMałgosiu, dla mnie pięknie bo po pierwsze robiła to Asia a po drugie jakby nie było to jednak włoski a tym języku nawet moje nazwisko brzmi wyjątkowo pięknie porównując z taki niemieckim np.
UsuńDania przepyszne aż ślinka leci ;) ale bardzo mi się podoba jak dekorujesz stół po prostu fantazja
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Marzena.........
Dziękuję, choć tym razem na stół nie miałam zbyt wiele czasu i sił w kręgosłupie :)
UsuńJa tez na diecie a tu takie wspanialosci! To dopiero uczta dla wszystkich zmyslow!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie :)
Czy uwierzysz, że to wyjątkowy tydzień? A tak to zero słodkiego i basen!
UsuńGruszki przemawiają do mnie... wyglądają nieziemsko :D
OdpowiedzUsuńRadzę przemówić do gruszek, pyszne na zimno i na ciepło, więc jak znalazł na nadchodzące pluchy i mrozy :)
Usuńnajpierw życzenia imieninowe serdeczności wielu szczerych i dobrych a teraz
OdpowiedzUsuńsuper dania, dziekuję napoleonka pycha juz przepis zapisałam, a gruszki musze znaleźć u Ciebie przepis jest? u mnie dzisiaj jest ciasto marchewkowe
pozdrawiam serdecznie
j
Dziękuję za życzenia.
UsuńA przepis na gruszki jest podlinkowany w tym wpisie.