niedziela, 22 września 2013

KTO BY POMYŚLAŁ!

Na początku września niemal przez tydzień byłam sama. Postanowiłam zaszyć się w domu, zająć się wyłącznie zamówieniami, psy urzędowały na ogrodzie, a ja nosa nie wychylałam poza drzwi.
Z "małym" wyjątkiem.
Pewnego dnia wstałam wcześnie rano, co było wielkim wysiłkiem, gdyż spanie samej w wielkim budynku (z najbliższymi osobami na krzyk przez okno) powoduje u mnie trudności z zaśnięciem.
No więc, zwlokłam się, z ledwością zdążyłam na pociąg, o kupieniu biletu nie było już mowy.
Grzecznie powiadomiłam o tym konduktora, a on mi kazał spokojnie usiąść w wagonie.
No to siadłam niedaleko, w zasięgu jego wzroku i oczekiwałam na wypisanie biletu.
W połowie drogi padło pytanie: dokąd Pani jedzie?
Do Florencji.
I nic. Konduktor bawił się Iphone'm, Ipadem, jakimś jeszcze urządzeniem i ... nic. We Florencji szybko zwinął klamoty, ominął mnie wzrokiem i wysiadł chyba jako pierwszy. Nawet nie zdołałam zapytać o bilet.
Dobrze się zaczynała ta podróż!
No właśnie, bo Florencja była tylko miejscem przesiadkowym, a na następny pociąg bilet już miałam, w telefonie :)
A pociąg, prywatnych linii Italo (nawiasem: o połowę tańszy od szybkich pociągów) zawiózł mnie do Rzymu.
A w Rzymie byłam umówiona z Joanną i Piotrem, których znam od lat. Studiowałam razem z Piotrem, zdarzyło nam się też, gdy już byli małżeństwem z Joanną, że mieszkaliśmy wspólnie w jednym mieszkanku na strychu. To jedne z niewielu osób ze studiów, z którymi ciągle utrzymuję kontakt, czy to mailowy, czy to poprzez odwiedziny, gdy jestem w Polsce, jedna wizyta była też i u mnie.
Ten przydługi wstęp chociaż trochę ma pomóc w zrozumieniu, dlaczego dla całej naszej trójki było to spotkanie niezwykłe.
Kto by pomyślał lat tamu wiele, że spotkamy się w tak niezwykłym miejscu, że ja dojadę na to spotkanie z niedalekiej Toskanii? No, kto by pomyślał?
Nie mam zbyt wielu zdjęć, zrobiłam ich kilkadziesiąt, co jak na moje zapędy jest niczym.
Plan mieliśmy w miarę ambitny, jak na jeden krótki dzień.
Najpierw pojechałam do Bazyliki San Pancrazio, koło której ulokowała się Joanna z Piotrem, a to dzięki polskim Karmelitom.
Jeden z nich umożliwił nam zwiedzenie podziemi kościoła, które są dostępne w okreslone dni, akurat nie w dzień mojej wizyty. Przemiły zakonnik pokazał, co tylko się dało i dokąd byliśmy w stanie dotrzeć przy dość skąpym oświetleniu, albo błocku.
Co się tam znajduje?
Katakumby, zwane kiedyś Cmentarzem Octawili.
Mniejsze, mniej znane, rzadko odwiedzane przez turystów. A jednak ciarki przechodzą, gdy się idzie korytarzami, gdy się natrafia na pozostałości prostych zdobień, lampek oliwnych, czy zamknięć nisz w postaci grubych, płaskich dachówek.
To, co zostało z tablic, można obejrzeć w małym korytarzu przed wejściem do zakrystii.
Zobaczyliśmy też kryptę, z dawnym miejscem pochówku męczennika, najstarszą zachowaną część z pierwszych zabudowań chrześcijańskich w tym miejscu.
Szczątki San Pancrazio (prawdopodobnie jego) spoczywają teraz pod ołtarzem w kościele.
Tym razem zaczęłam opis od mało widocznej strony, ale czas wyjść na górę i zatrzymać się najpierw przed bazyliką, by potem jeszcze raz do niej wejść.
Dlaczego San Pancrazio?
Identyfikacja świętego nie jest pewna, ale większość przychyla się do osoby pewnego młodzieńca urodzonego na Wschodzie, lecz, po wczesnej śmierci bogatych rodziców, zamieszkałego u wujka w Rzymie. Czas dla przejścia na chrześcijaństwo nie był wtedy łaskawy, gdyż działo się to za rządów Dioklecjana. Został postawiony przed samym cezarem, ten, zobaczywszy przystojnego młodzieńca, chciał go ułaskawić, jeśli wyrzeknie się Chrystusa.  Z wyznawanie zabronionej religii czternastoletni Pankracy został ścięty, a nie ukrzyżowany, gdyż był obywatelem Państwa Rzymskiego. Ciało jego pochowano na cmenatrzu Calepodio, przeznaczonym dla przybyszów ze Wschodu. Wspomnienie świętego przypada na 12 maja.
Rzymianie mieli w zwyczaju podchodzić do grobu, dla złożenia przysięgi, wierząc, że krzywoprzysiężca zostanie natychmiastowo ukarany. Dotyczyło to nawet władców przybywających tu, by złożyć przysięgę.
Jak się zapewne domyślacie, w miejscu pochówku postawiono pierwszą świątynię, gdyż kult Pankracego szybko zaczął się szerzyć wśród chrześcijan.
Już na przełomie V i VI wieku powstała bazylika, która przechodziła bardzo tragiczne koleje losu. Na początku miała tak słabych gospodarzy, że już Grzegorz Wielki przekazał ją pod opiekę benedyktynom z Monte Cassino. Ciągle jednak nie działo się dobrze, aż w II połowie XVII wieku kościół trafił pod opiekę karmelitów bosych.
Świątynia została bardzo zniszczona prze wojska napoleońskie. Zbezczeszczono nawet katakumby. Oczywiście zakon skasowano i zabrano budynek. W XIX wieku, za Garibaldiego,  był on nawet szpitalem, co wprowadziło dalsze zniszczenia.
Karmelici odzyskali w końcu swoje zabudowania, które obecnie są siedzibą zakonników z polskiej prowincji.
Ciekawe, że kościoła niemal nie widać z ulicy. Nie wiem, jak szybko bym go sama odnazła, gdyż poszukując wcześniej informacji, znalazłam zdjęcia samej fasady, podobne do moich, które niewiele mówią o cichym dziedzińcu pod piniami i wielkiej bramie prowadzącej na cały klasztorny teren.
Jeśli chcecie zaznać zupełnej ciszy, cichej modlitwy nieprzerywanej niestosownym zachowaniem turystów, to wiecie już gdzie jechać.
Jak na warunki włoskie, obecna struktura jest dość młoda, większość pochodzi z XVII i XVIII wieku.
Po wejściu wzrok wędruje od razu ku górze, gdzie grą światła i cienia zachwyca wspaniała snycerska precyzja drewnianego sufitu z postacią męczennika w centrum.
W kościele współczesność przeplata się z dawnymi czasami, nawet ja, dość cięta na nowoczesne tendencje artystyczne w sztuce sakralnej, z wielką przyjemnością obejrzałam freski z początku XX wieku przedstawiające wydarzenia z życia i męczeństwa św. Pankracego. Na pierwszym planie widać z kolei kolumny - najstarsze fragmenty kościoła.
Ciekawostką są monochromatyczne freski pokazujące, co było kiedyś w ich miejscu, czyli ambona i schody na nią prowadzące.
Baczniejszą uwagę skupiłam na figurze Madonny, gdyż cały czas myślę nad przemalowaniem naszej, nie będącej zabytkiem i szukam przykładów na polichromowane figury.
Drugim konkretnym punktem naszej wspólnej wycieczki miała byc Galleria Borghese, do której zarezerwowaliśmy bilety na dogodną godzinę 15.
Aby nabrać sił, ruszyliśmy wcześniej, wysiedliśmy na przystanku przesiadkowym przy Tybrze i poszliśmy poszukać czegoś lekkiego do zjedzenia. Trafiliśmy na piekarnię z focacciami, bez wielkich zachwytów, choć też i bez narzekania. Spokojnie wracaliśmy na przystanek, snując rozmowy o wszystkim, z akcentem na sztukę :) Nic nas nie zaniepokoiło,  gdy zobaczylismy autobusik mający nas zabrać ku muzeum, gdyż częstotliwość kursowania tej linii dawała nam jeszcze olbrzymi margines czasowy. O, złudna nadziejo!
Siedzieliśmy jak te kołki, znowu snując rozmowy, z co raz większym niepokojem wypatrując nunmeru 116. Ha! Jaś nie doczekał.
Trudno, na szczęście do Gallerii mieliśmy tylko rezerwację, bez zakupu biletów. Gdy szanse na dotarcie na czas zmalały do niemożliwych, ruszyliśmy pieszo "w miasto". Zatrzymaliśmy się na lodach, które zjedliśmy w malarsko wyglądającycm zaułku. Hmm, cóż w Rzymie nie wygląda malarsko?
I tak sobie szliśmy mniej więcej w kierunku Piazza Navona.
Nabywszy ostatnio podstawowych umiejętności kaligraficznych, czujnym okiem zaczęłam przyglądać się cyfrom na budynkach. Uroczo przerwacająca się dziewiątka, nie mogła patrzeć na pochyloną szóstkę. A piątka dziarsko wyrywa się do przodu i nie chce czekać na trójkę. Czyż cyfry nie mają pasjonującego życia?
Liczba na tablicy zakazującej wyrzucania śmieci pod karą cielesną była już trudniejsza do rozcyfrowania. Ale chyba monsignor od ulic wydał oświadczenie w 1735 roku.
Na Piazza Navona stanęliśmy przed Czterema Rzekami Berniniego i zgodnie pozdrowiliśmy mistrza w imieniu własnym oraz znanej nam Moniki, fascynatki rzeźbiarza.
Wypatrzyłam jeden detal, którego wcześniej nie widziałam. Detal, to trochę za delikatne słowo jak na lwi zad, nie uważacie?
Posiedzieliśmy, pogapiliśmy się, nagadaliśmy mocno i ruszyliśmy ku Bazylice Santa Maria sopra Minerva. Ja już byłam tam kilka razy, ale zawsze z chęcią waracam. Wyjątkowo w Rzymie gotyk, choć i tak przysadzisty jak na gotyk.
Spokojnie obeszliśmy kaplicę po kaplicy, zatrzymaliśmy się na dłużej przed Filippino Lippim.
Obgadaliśmy kulfonowatego Michała Anioła, a ja musiałam znowu rozczulić się nad grobem Fra Angelico. Wiecie przecież - to mój idol.
No, ale powiedzcie, czyż nie budzi tkliwości ta głowa wciśnięta w kamienną poduszkę. Dopiero teraz zauważyłam, że grób jest rozpoznawalny od strony bocznej kaplicy a nie przejścia, w którym jest ulokowany. Tam dopiero widać, że to jakaś dziwna realizacja - starą pokrywę podniesiono do gróry na jakiejś marmurowej konstrukcji. Nie mam pojęcia, dlaczego. Dziwne to. Jak nowa łata na stareńkim ubraniu. I jakieś przeciwne duchowości skromnego mnicha.
I tak już powoli zbliżał się czas, by uczciwym spacerem zbliżyć się do stacji metra, z której dotarłam na pociąg.
Tego wieczoru nie miałam probemów z zaśnięciem.
Joanno i Piotrze - dziękuję za piękny dzień w Rzymie :)

11 komentarzy:

  1. Ależ nie Małgosiu ;) to my bardzo dziękujmy. Było przepięknie. J & P

    OdpowiedzUsuń
  2. Niezwykłe spotkanie jak i niezwykłe miejsca i detale. I to znaczy, że czasem warto wyjść z domu :), pewnie następnej nocy spałaś lepiej. Dzięki, że podzieliłaś się zdjęciami.

    OdpowiedzUsuń
  3. Śliczna wycieczka. Oj, zatęskniłam za Rzymem...
    A komunikację miejską (ze szczególnym zwróceniem uwagi na autobusową) w Rzymie też poznałam od tej strony :))))
    Kinga

    OdpowiedzUsuń
  4. Schowam na okres planowania wyjazdu do Rzymu. To nieprawdopodobne ale Rzymu jeszcze nigdy nie odwiedziłam.... Pozdrawiam i już się Toskanii na dachówce doczekać nie mogę ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Musisz jeszcze trochę poczekać. Ale wiem, że już niebawem ...

      Usuń
  5. Cudownie! Fajnie tak sobie po prostu pojechać na kilka godzin do Rzymu. :) Jak zawsze mnie zaczarowałaś.
    Katakumby są na mojej liscie do obejrzenia w Rzymie. Mój synek bardzo chciał je zobaczyć podczas naszej ostatniej wizyty, ale nie udało nam się ogarnąć tego czasowo. Zdecydowanie w Rzymie trzeba spędzić więcej czasu niż te kilka godzin (gdy się ma tak daleko jak my).
    Pozdrawiam Małgosiu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Katakumby koniecznie! Kaliksta są ogromne i robią ogromne wrażenie, ale nawet te pod Św. Pankracym też uzmysławiają niezwykłość miejsca.

      Usuń
  6. a ja za piękna wycieczkę po Rzymie, pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń